Człowiek z Piltdown - największe oszustwo w historii antropologii

Człowiek z Piltdown - największe oszustwo w historii antropologii

Człowiek z Piltdown - największe oszustwo w historii antropologii
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons, Anrie, Lic. CC BY-SA 3.0
Łukasz Michalik
19.12.2019 09:34

Darwinowskiej teorii ewolucji od dawna wypominano brak potwierdzających ją skamieniałości – hybryd, będących połączeniem wcześniejszych i późniejszych cech jakiegoś organizmu. Taka hybryda jednak się znalazła. 17 grudnia 1912 roku pokazano ją światu, a świat uwierzył, że jest prawdziwa. I wierzył w to przez następnych 40 lat.

Jak zostać sławnym paleontologiem? Można mozolnie piąć się po ścieżkach naukowej kariery, budować swój autorytet w branży i poza nią, poświęcić nauce całe swoje życie. Ale można prościej i szybciej: wystarczy coś odkryć. Najlepiej coś, co wstrząśnie światem nauki wystarczająco mocno, by zainteresować go zarówno samym odkryciem, jak i jego autorem.

Trzęsienie ziemi nastąpiło w Londynie, podczas spotkania Towarzystwa Geologicznego. Artur Smith Woodward, kustosz działu geologii British Museum, zaprezentował wówczas zgromadzonym niezwykły artefakt. Była to czaszkę, nieprzypominająca niczego znanego do tej pory. Miała cechy typowe zarówno dla małp, jak i dla ludzi. I idealnie trafiała w oczekiwania ówczesnych uczonych.

Ale to nie Woodward był jej odkrywcą. Czaszkę odkrył dla świata Charles Dawson. Ten amator geologii miał już na koncie kilka mniej znaczących odkryć, jednak to właśnie niezwykła czaszka przyniosła mu długo wyczekiwany rozgłos.

W poszukiwaniu dowodów ewolucji

Warto w tym miejscu wyjaśnić, dlaczego czaszka dostarczona przez Charlesa a była tak ważna. Wszystko za sprawą teorii ewolucji Karola Darwina, która niecałe pół wieku wcześniej przeorała światopogląd rzesz ludzi. Wywołała zarazem żywą dyskusję, w której argumenty naukowe mieszały się z religijnymi.

Oponenci poglądów Darwina sprowadzali je do prymitywnego uproszczenia, wedle którego „człowiek pochodzi od małpy”, co spotykało się z powszechną krytyką. W takich właśnie okolicznościach zwolennicy teorii Darwina musieli borykać się z jedną z jej największych słabości – brakiem dowodu w postaci organizmów przejściowych, mających cechy zarówno wcześniejszych form, jak i tych późniejszych, ukształtowanych zgodnie z teorią doboru naturalnego.

Obraz
© Domena publiczna - obraz przedstawiający badaczy nad czaszką Eoanthropus dawsoni

Zapotrzebowanie na taki dowód było ogromne, a znalezisko Dawsona idealnie wpisywało się w oczekiwania. Czaszka przypominającą ludzką miała szczękę podobną do małpiej, tworząc idealną hybrydę – dowód na etap przejściowy pomiędzy małpami i ludźmi Co więcej, zgodnie z deklaracją znalazcy, czaszka pochodziła z Wielkiej Brytanii, dając tym samym Wyspom prymat w dziedzinie najstarszych, zachowanych szczątków przodków człowieka.

Brakujące ogniwo

Problem polegał na tym, że czaszka "człowieka z Piltdown", jak ją niebawem nazwano, była sprytną mistyfikacją. Żądny sławy Charles Dawson sfabrykował ją, łącząc kości szympansa i orangutana z czaszką średniowiecznego mieszkańca południowej Ameryki. Całość poddano kąpieli w roztworze różnych chemikaliów, dzięki czemu wyglądała na starszą.

Co istotne, mistyfikacja była bardzo porządnie wykonana – czaszka, choć ludzka, była nietypowa i znacznie bardziej masywna, a małpie zęby spiłowano w sposób zbliżony do naturalnego zużycia tych, należących do człowieka.

Obraz
© Domena publiczna - tak miał wyglądać Eoanthropus dawsoni

Na domiar złego znalezisko nie zostało porządnie przebadane, krążąc przede wszystkim w środowisku geologów i paleontologów, a nie antropologów, którzy mogliby szybciej odkryć oszustwo. Nic zatem dziwnego, że "człowiek z Piltdown", Eoanthropus dawsoni, na blisko 40 lat trafił do podręczników jako koronny dowód, potwierdzający teorię ewolucji.

Święty Graal kreacjonistów

Dopiero w latach 50. profesor Kenneth Oakley zdemaskował oszustwo. Gdy po wielu staraniach udało mu się zdobyć zgodę British Museum na przebadanie czaszki "człowieka z Piltdown", szybko odkrył, że jest ona znacznie młodsza, niż do tej pory sądzono.

Na podstawie jego wątpliwości tematem zajął się inny naukowiec - doktor J.S. Weiner. Jego analiza ostatecznie wykazała, że „brakujące ogniwo” to sprytna mistyfikacja, łącząca kości nie tak dawnego człowieka z kośćmi małp.

Co ciekawe, odrzucony przez ewolucjonistów „dowód” szybko znalazł kolejną grupę entuzjastów – tym razem wśród kreacjonistów. Dla nich czaszka "człowieka z Piltdown" stanowi od kilkudziesięciu lat dowód na to, że inne znaleziska, na podstawie których badacze odtwarzają historię naszego gatunku, również mogą być oszustwami.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (70)