Co zrobić, aby polski grafen ruszył z kopyta?
Badania w Polsce nad grafenem zwolniły. Główny powód to brak środków. Rozmawiam z doktorem Marcinem Muchą-Kruczyńskim, o tym dlaczego nauka w Polsce tak często odstaje od tej na zachodzie Europy.
Bolesław Breczko, Wirtualna Polska: Od 10 lat zajmujesz się grafenem. Jak zareagowałeś na wieść, że dr Włodzimierz Strupiński, który opatentował tani sposób na produkcję grafenu wysokiej jakości w Polsce, został zwolniony z Instytutu Technologii Materiałów Elektronicznych.
Dr Marcin Mucha-Kruczyński University of Bath, UK: Szczerze mówiąc, to nie do końca mogę to zrozumieć. To na pewno duża strata. To przecież w części dzięki niemu i pracy jaką jego zespół wykonywał w Instytucie coroczna konferencja Graphene Week odbyła się w 2016 roku w Warszawie.
Czy twoim zdaniem prace nad grafenem w Polsce są zagrożone?
Moja opinia od początku nie była tak optymistyczna jak to opisywały media i specjalnie się nie zmieniła. W Polsce nie inwestuje się z takim rozmachem w naukę jak na Zachodzie. Brakuje zaangażowania biznesu, który mógłby badania wesprzeć, sfinansować i w końcu wykorzystać.
Czy polski grafen można jeszcze uratować?
Myślę, że tak.
Co trzeba zatem zrobić?
Jeśli w Polsce nie ma idealnych warunków do kontynuowania prac, to trzeba poszukać ich w Europie. W ramach programu Graphene Flagship działa setki firm i ośrodków naukowych, z którymi polskie uczelnie i instytuty badawcze mogłyby współpracować.
To dlatego zdecydowałeś się robić karierę naukową na Wyspach?
W Polsce nie miałem takich możliwości prowadzenia badań nad grafenem jak tutaj. Na trzecim roku studiów na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu wyjechałem w ramach Erasmusa do Lancaster. To jest godzina drogi od Manchesteru, a to było wtedy i jest nadal światowe centrum badań nad grafenem. Jednym z moich wykładowców był prof. Władimir Falko, dzisiejszy dyrektor Narodowego Instytut Grafenu w Manchesterze, jedna z najważniejszych osób na świecie, jeśli chodzi o teorię grafenu i kryształów dwuwymiarowych. Gdy później okazało się, że mogę tam wrócić i robić doktorat, to wybór był prosty.
Z tego wynika, że polskim naukowcom lepiej pracuje się na Zachodzie niż w kraju.
To nie do końca tak. W Polsce są świetni naukowcy, sam bardzo chciałem pracować z profesorem Barnasiem, którego bardzo cenię, lecz wtedy w Polsce było tylko kilka osób, które zajmowały się grafenem. W Wielkiej Brytanii było więcej możliwości. A poza tym lubię tutejszy klimat pracy.
Więcej luzu?
Wręcz przeciwnie. Tutaj cały czas panuje presja na prowadzenie badań i osiąganie wyników. Promotor czasem delikatnie daje do zrozumienia, że trzeba dać z siebie więcej, a do tego atmosfera jest taka, że każdy naprawdę ciężko pracuje. To mobilizuje do działania. W Polsce nie prowadzi się badań aż tak intensywnie.
Przecież mamy świetnych naukowców.
To prawda, ale nasi badacze często nie mają czasu na badania. Wykłady, ćwiczenia, egzaminy zabierają im większość czasu. Mam tutaj tygodniowo dwie godziny wykładów. I jedną czegoś, co można by nazwać ćwiczeniami. Poza tym mam czas na własną pracę naukową. Tutaj nie mogę być tylko nauczycielem, jeśli nie będę miał publikacji, mogę stracić pracę. W Polsce łatwo wytłumaczyć się godzinami wykładów i ćwiczeń.
Studia w Polsce trwają pięć lat, na Wyspach cztery, wykłady trwają u nas 1,5 godziny, tam godzinę. Czy Brytyjczycy łatwiej i szybciej przyswajają wiedzę niż Polacy?
Nie. Materiału jest po prostu mniej. Polscy studenci naprawdę nie mają się czego wstydzić. Ich wiedza często jest na wyższym poziomie. Wynika to między innymi z tego, że czesne w Wielkiej Brytanii są gigantyczne, a szkoły walczą o coś, co nazywa się "współczynnikiem zadowolenia studentów". Studenci mają po prostu trochę łatwiej.
Czegoś tu nie rozumiem. Jeśli polskie szkoły lepiej kształcą, to czemu najlepsza polska uczelnia, Uniwersytet Warszawski jest między 400. a 500. miejscem, a szkoły brytyjskie są na szczycie tej listy?
Właśnie dlatego, że naukowcy nie tracą tyle czasu na nauczanie. Mają więcej czasu na badania i publikacje, a to właśnie one decydują o miejscu w rankingu.
Wychodzi na to, że w Polsce uczymy dla samego uczenia. Nie ma z tego potem wymiernych korzyści.
Tutaj rzeczywiście kładzie się coraz większy nacisk na to, aby naukę można było wykorzystać w biznesie i przemyśle. Naukowcy często mają kontrakty z firmami, które współfinansują nie tylko ich badania ale także na przykład czesne i stypendia ich doktorantów.
Zobacz także:
Co zatem powinno zmienić się w naszym systemie nauczania?
Oprócz tego, że polscy akademicy są za bardzo przytłoczeni pracą dydaktyczną, to są też mało mobilni. Robią magistra, doktorat,a potem pracują w tym samym miejscu. Na świecie jest to nie do pomyślenia. Często zmienia się miejsca pracy i dopiero, gdy nabierze się doświadczenia i popracuje z różnymi ludźmi, to można mieć nadzieję na stałą posadę. Zresztą przyjęcie na takową nie jest tutaj wcale zwieńczeniem wysiłków. To, że pracuję na University of Bath jako wykładowca, nie oznacza, że mogę przestać prowadzić badania. W Polsce być może łatwiej schować się za pracą dydaktyczną.
Dr Marcin Mucha-Kruczyński z University of Bath. Badania nad grafenem prowadzi od dwunastu lat, czyli rozpoczął je zaledwie rok po tym, jak po raz pierwszy udało się wyizolować ten materiał. Od 10 lat mieszka i pracuje w Wielkiej Brytanii.