CES 2019. Tylko wibratora zabrakło - prowadził się niemoralnie
Nad Fremont Street latają ludzie. Obszczekuje mnie mechaniczny pies, a kelner-robot pyta, co podać. "Drinka!" – chciałbym krzyknąć. Zaczynam się niepokoić o stan umysłu. Patrzę w lustro, które uspokaja, że wszystko ze mną OK. Pokrzepiony tą informacją ruszam w miasto przyszłości.
Podchodzę pogłaskać Aibo. Tak ma na imię mechaniczny psiak. – Po grzbiecie, główce i pod brodą. O, właśnie tak - instruuje mnie Alice Huang z Sony Electronics.
Musi mi nieźle iść, bo Aibo robi maślane oczka, mruży je, kręci łbem i radośnie poszczekuje. Wiem, że gdybym nauczył go własnego głosu, będzie w euforii podbiegał pod drzwi, gdy wrócę z pracy. Mógłbym go również wychować na złego psa – krzycząc na niego, nie tuląc. Wtedy będzie agresywny. Ale coś za coś. Przestałby mnie słuchać, a po rzucony patyk musiałbym biegać sam. Psisko miałoby mnie w nosie.
Kilkadziesiąt rozanielonych osób stoi w oczekiwaniu na swoją kolej do głaskania. Bo jak tu nie dotknąć robocika rozmiarów pudelka, a z wyglądu przypominającego kundla. Ekscytują się, wołają znajomych, by też pobawili się z pieskiem. Idę o zakład, że wielu z nich w latach 90-tych bawiłoby się z takim samym oddaniem elektronicznymi pupilami – tzw. Tamagotchi.
– Oczywiście możesz go inaczej nazwać. Nauczy się go i będzie reagował. Przeznaczony jest głównie dla emerytów i ludzi zapracowanych, którzy chcieliby mieć pupila, ale nie mają czasu wyprowadzać go na spacery – mówi Alice. "Czyli dla mnie!" – myślę, ale wtedy Alice wylewa mi na głowę kubeł zimnej wody: cena to 12 tys. zł…
Odskakuję od Aibo, jak oparzony. Ale ja tu o psie, a należą się wyjaśnienia. Tłum, który skacze wokół psiaka-robota niczym zgraja dzieci, to nie przypadkowi przechodnie z ulicy pierwszy raz widzący robota. To eksperci z branży technologicznej, marketingowcy, PR-owcy, dziennikarze i biznesmeni. Co roku w pierwszej połowie stycznia do Las Vegas zjeżdża się od 150 do 200 tys. takich osób.
To czas targów Consumer Electronics Show (CES) – największych tego typu na świecie. To tutaj można poczuć, że nowe technologie odświeżają hasło krakowskiego awangardzisty Tadeusza Peipera – "miasto, masa, maszyna". A w zasadzie słynny manifest, w którym nawoływał do nowego spojrzenia na świat i dostrzeżenia w nim świeżych inspiracji, nowego piękna i porządku. Manifest Peipera wraca - ja się w Aibo zakochałem.
Tyle że niemal sto lat temu, gdy Peiper w trakcie drugiej rewolucji przemysłowej pisał manifest, świat zmieniał się dużo wolniej, niż dziś. Czwarta rewolucja – oparta na automatyzacji, robotyzacji, wymianie danych i superszybkim internecie 5G – pędzi bez opamiętania. Doskonale to widać w stolicy zabawy i hazardu.
Inteligentna ulica, która straszy
Gdy byłem w Las Vegas dwa lata temu, burmistrz Carolyn Goodman zapewniała mnie, że do 2025 roku miasto wyda 500 milionów dolarów na technologiczną metamorfozę. Z miasta grzechu w miasto przyszłości. Czy może w miasto grzechu przyszłości? Niekoniecznie.
Z tegorocznych targów CES organizatorzy w ostatniej chwili wycofali prezentację Ose, mikro robota-wibratora firmy Lora DiCarlo. Owo inteligentne urządzenie potrafi samo masować kobietę i wykonywać ruchy takie, jakie wykonywałaby ona lub on w trakcie pieszczot. To w świecie gadżetów erotycznych takie ferrari. A w każdym razie duży krok technologiczny. Mimo niewątpliwych zalet organizatorzy CES okazali się zbyt pruderyjni. I mimo tego, że wcześniej dali mu nagrodę innowacyjności w kategorii robotów i dronów. Chyba przerazili się potem własnej odwagi i stwierdzili, że Ose jest "niemoralny".
Wracając do Vegas, teraz szef departamentu innowacji i technologii w mieście, Michael Sherwood podkreśla: - Kluczowe rzeczy, które zmienią się w mieście to reagowanie na incydenty w czasie rzeczywistym i natychmiastowe informowanie o nich.
Szybko podaje przykład: w Innovation District, obszarze Las Vegas, gdzie testowane są rozwiązania dla smart city, działać będą inteligentne światła. System sam pokieruje ruchem i włączy odpowiednie światła w zależności od okoliczności: natężenia ruchu, pory dnia, liczby przechodniów, pogody itd. W czasie rzeczywistym informuje także odpowiednie służby o wypadkach, stłuczkach, a nawet bójkach. To wbrew pozorom odważna decyzja – oddać technologiom bezpieczeństwo przestrzeni publicznej.
Innovation District teoretycznie nie różni się bardzo od innych dzielnic, w jego części leży nawet śródmieście. Nie różni się teoretycznie, bo dla mnie różni się poziomem niepewności, którą noszę w sobie. "Przejść teraz? Za chwilę? Już? Czy Navya – autonomiczny autobus, naprawdę się zatrzyma na przystanku, a nie wjedzie w ludzi?"- pytań stawiam sobie dużo, a mózg podpowiada mi najgorsze scenariusze.
Dlatego mój pierwszy raz na terenie tworzonego "inteligentnego miasteczka" to raczej jego nieufne podglądanie i obłapywanie rozmaitych urządzeń, by upewnić się, że działają. I że w odpowiednim czasie wyślą odpowiedni sygnał tam, gdzie trzeba, bym bezpiecznie mógł przejść przez ulicę.
Dla kierowców to początek rewolucji - zmiana Vegas w smart city. Wiedzą, że miasto wrasta w ideologię czasu. I wygląda na to, że wcale im to nie przeszkadza.
Ale czy można się im dziwić? W mieście, w którym nad Fremont Street - kiedyś, w tzw. starym Vegas głównej ulicy miasta – naprawdę fruwają ludzie?
Stoję i trochę myślę sobie, że to niemożliwe, a trochę, że to idioci tam u góry. W uprzężach na zawieszonych linach wzdłuż całego deptaka fruną mi nad głową i wyją lub piszczą z zachwytu, ewentualnie z podniecenia. Wyciągają rękę, zwykle prawą, jak Superman. Aż po 1200 metrach dofruwają do końca Fremont - tam, gdzie wieńczy je Plaza Hotel&Casino, w którym nagrywane były sceny do "Powrotu do przyszłości 2".
Przyszłość jest dziś – mówią reklamodawcy. I w hasło to wierzy nie tylko Las Vegas. Według Consumer Technology Association do 2020 roku ponad 34 mld dol. zostanie wydanych na budowę smart cities.
Jak (nie) oddać się Chinom
Inteligentne światła to dopiero początek. Rewolucja technologiczna rozwinie swe skrzydła, gdy takie dzielnice będą pokryte tysiącami inteligentnych urządzeń. Nowoczesne miasto będzie mogło funkcjonować tylko dzięki masie urządzeń internetu rzeczy. A co za tym idzie, dzięki jeszcze większej masie informacji przesyłanych w czasie rzeczywistym.
Tysiące kamer, stacje bazowe w każdej latarni, czujniki wtopione co kilka metrów w beton, smartfony, komputery, nawigacje, samochody.
Już dziś na każdym kroku towarzyszą nam setki urządzeń połączonych z internetem, które zbierają o nas rozmaite dane. Wydaje się to przerażające, ale będzie ich więcej, miliardy więcej. A taka masa urządzeń to niepoliczalne wręcz ilości generowanych przez nie informacji.
- Przez lata mówiłam, że dane już niedługo będą największym surowcem naturalnym na świecie. Szacujemy jednak, że obecnie zaledwie mniej niż 1 proc. informacji, które ludzkość wytwarza, jest zbieranych i analizowanych – stwierdziła podczas targów CES Ginni Rometty, prezes IBM.
Już dziś otacza nas na całym globie ok. 25 mld urządzeń podłączonych do sieci. To jakieś trzy urządzenia na jednego ziemianina. Ale według IHS Markit w 2025 takich urządzeń będzie już 74,5 mld, według analityków 80 mld, a Nokia uważa wręcz, że ponad 100 mld.
Niewyobrażalne ilości urządzeń i danych będą nas otaczały zewsząd. Przyzwyczaimy się do nich, ale czy polubimy?
Kiedy idę ulicami rozwiniętych miast, czuję się, jakbym przechodził przez niewidzialną papkę. Gdyby tylko dało się ją pokolorować, każdy zobaczyłby, jak wiele informacji frunie tuż obok nas – od nadajnika do nadajnika. Gdyby przedstawić to analogowo, trzeba by obkleić każdego człowieka setkami samoprzylepnych karteczek biurowych. A na każdej z nich kolejne informacje – o moim/twoim położeniu, nawykach, przyzwyczajeniach, szybkości kroku, a na czole, uroczyście – przyklejona byłaby "karteczka" z imieniem, nazwiskiem i innymi kluczowymi danymi.
To tylko maleńki fragment wszystkich danych, które przesyłamy za pomocą naszych urządzeń. Świadomość tego, co się dzieje wokół nas, ale w wirtualnym świecie, powoli rośnie. Prywatność zaczyna być w modzie. I dobrze. Jestem pewien, że za kilka lat, przy tych miliardach urządzeń, prywatność będzie wielkim przywilejem.
Postanowił to przedstawić Apple. A Apple, jak to Apple, na samych targach nie był łaskaw się wystawić. A jednak w Las Vegas zrobił do pewnego stopnia wyjątek. Niedaleko głównego wejścia do jednej z hal wywiesił olbrzymi baner. Napis na nim nawiązuje do słynnego hasła stolicy hazardu: "To, co się dzieje w Vegas, zostaje w Vegas". Firma z Cupertino twórczo to przerobiła: "What happens on your iPhone, stays on your iPhone" (Co dzieje się na twoim iPhonie, pozostaje na twoim iPhonie).
Piękny prztyczek w nos konkurencji, która boryka się z oskarżeniami o przekazywanie danych, niedostateczne zabezpieczenia telefonów i prywatności użytkowników. Takich oskarżeń będzie z roku na rok coraz więcej. Im więcej urządzeń, tym więcej danych i tym więcej niebezpieczeństwa o nierozważne korzystanie z nich.
Sam zastanawiałem się, czy dobrze robię, stając na wprost ekranu i kamery chińskiego potentata Alibaby, twórcy m.in. AliExpress. Jego inżynierzy stworzyli oprogramowanie, które tłumaczy w czasie rzeczywistym z jednego języka na drugi. Ale nie robi tego tak, jak Google Translate – gdzie po wpisaniu frazy dostajemy odpowiedź. Alibaba postanowiła tłumaczyć… żywego człowieka.
Chinka rozmawia z Anglikiem na telekonferencji. Gdy ona wypowiada po chińsku zdania, algorytmy od razu wyłapują jej głos, rozumieją słowa i natychmiast tłumaczą na angielski. W drugą stronę – identycznie.
Genialne, teraz każdy może zostać poliglotą!
Czy na pewno? Stałem przed tym ekranem ze dwie minuty i jestem pewien, że Chińczycy mają już zeskanowaną moją twarz, być może próbowali się wtedy łączyć z moim telefonem, sprawdzając, czy mam otwartą łączność wi-fi. Niewykluczone, że wiedzą jeszcze więcej…
Kelnerze, strzeż się
…tak jak wie o mnie wiele Panasonic, a właściwie jego lustro. Spędziłem przed nim ze dwie minuty i świadomie dałem zeskanować sobie twarz. Lustro "odczytało" mój organizm. Płeć i wiek podało poprawnie, wskazało też, jaki jest rytm mojego serca.
– Sensory w lustrze patrzą na twoje mięśnie tuż nad policzkami i przed nozdrzami. Masz tam mnóstwo mięśni, które mówią dużo o twoim zdrowiu – tłumaczy mi John, prezenter urządzenia.
A więc japoński Panasonic zna już stan mojego zdrowia, wspaniale! Czy to lepiej, niż gdyby mieli je Chińczycy? Nie jestem przekonany czy to jakaś różnica. Informacje o zdrowiu już "sprzedałem"” w zamian za możliwość chwilowego zachwytu przed inteligentnym lustrem.
Trudno, bardziej na targach CES zmartwiłbym się tylko, gdybym był… kelnerem.
Samsung Bot Retail to nowy kolega po fachu tej grupy zawodowej. W zasadzie to kelner przyszłości. Podjeżdża do ciebie i pyta, czego sobie życzysz. Zamówienie notuje ekspresem i od razu pyta: – Chce pan od razu zapłacić kartą, czy później?
Klient płaci, przykładając kartę do czoła Bot Retaila, siada przy stoliku i czeka na zamówienie. Może sobie pograć w międzyczasie w gry VR (wirtualna rzeczywistość), bo to nowoczesna restauracja.
Wraca robot z daniem na jednej z dwóch półek, które wyrastają mu z korpusu. Klient bierze danie, słyszy od robota „smacznego”, po czym grzecznie sobie dziękują. Za 10 minut robot przyjeżdża i pyta, czy wszystko w porządku z daniem. Po kolejnych 15 minutach pyta o to samo, a klient prosi jeszcze o ciastko na deser. Robot po trzech minutach wraca z deserem. Jeszcze dodatkowa płatność – proszę bardzo, znów kartą przyłożoną do "czoła" robota. Tam, gdzie ma wbudowany czytnik kart zbliżeniowych.
Półtora roku temu Uniwersytet Warszawski wyliczył, że w związku z automatyzacją i robotyzacją w Polsce zagrożonych jest 40 proc. zawodów, a w krajach OECD – 57 proc. W ciągu kilku lat wyginą. Bot Retail będzie jednym z tych, którzy się do tego przyczynią.
Tak maszyna stanie się masowym "adorowanym suwerenem" i zaspokoi potrzeby ludzi.
"Trzeba było ażeby maszyna wyczarowała ze siebie nieprzewidywane dotąd wyspy wygód i rozkoszy, dostępnych dla wszystkich" - Tadeusz Peiper znów zatriumfuje.
Chyba, że wcześniej oszaleje na widok witającego go Aibo.