"Call of Duty" wraca do korzeni. Z kampanią, którą kochamy nienawidzić
"Call of Duty: Modern Warfare" to nowa gra z serii "Call of Duty" - zobaczymy ją już w tym roku, 25 października. Wymowne "Modern Warfare" - bez numeru 4 w tytule - daje jasny sygnał, że nie będzie cukierkowo. A trailer to potwierdza.
Ok, "Call of Duty" nigdy nie było cukierkowe, w kontekście kampanii. Ale miewało słabsze momenty - takie, gdy stawało się tasiemcową grą akcji z przewidywalną fabułą i żenującymi złymi bossami. Najbardziej odbiłem się od "Infinite Warfare", przy którym ciężko nie powiedzieć banalnego "ktoś odleciał w kosmos". Tę emocję było zresztą świetnie czuć wśród społeczności.
Kampania w "Call of Duty" z czasem stała się symbolem czegoś masowego, fast-foodu. Wysokiego budżetu i kiepskiego smaku. Czegoś co psuje gry - bo wszyscy i tak kupią, a twórcy nie muszą się przesadnie starać. To ostatnie nie jest prawdą. Widziałem ogrom pracy włożoną w fantastyczną narrację i efekty przy "Call of Duty: WWII", czyli spektakularnym powrocie po latach do tematyki II wojny światowej.
Tylko co z tego, skoro znów skończyłem kampanię niemal na siłę, załamując ręcę z każdą finalną minutą. Przesada, nieumiarkowanie w patosie, słabe historie, przeciętne misje, postaci jak z tektury. Nic dziwnego, że wydane w 2018 roku "Black Ops 4" nie miało kampanii w ogóle.
Syndrom stęsknionego
Twórcy gier z pewnością dobrze wiedzą, że istnieje ten dualizm miłości i nienawiści. Wszyscy kupują, a potem w sieci krytykują albo zwyczajnie hejtują. Co można zrobić - zakończyć serię? Zamknąć studio? Zmienić podejście? Nie. Wystarczy poczekać. Tak jak zrobił Ubisoft z "Assassin's Creed: Origins". Dwa lata wystarczyły, aby spragnieni gracze rzucili się i wychwalali grę pod niebiosa. Fakt. Tutaj dużo zrobiło samo Ubi, mocno otwierając świat gry. Ale stawiam dolary przeciw łupinom, że klon starych "Asasynów" w średniowiecznej Japonii byłby takim samym hitem.
Z "Call of Duty" nie będzie inaczej. To widać. Twórcy nie odpalili byje jakich fajerwerków, tylko precyzyjnie przygotowali się do takiego spektaklu, na jaki czekali gracze. Jest miks scenek, które widzieliśmy na przestrzeni wielu lat serii. Są scenerie miejskie, wille złych bossów, pustkowia Bliskiego Wschodu, wariacje na temat kałaszy. I oczywiście on - kapitan Price.
Jest mocno. Jest intesywnie. Jest mrocznie. Czuję, że dostarczono mi wszystko, abym myślał, że to dobra gra. I wiecie co? Tak właśnie myślę. Tym jednym trailerem twórcy przekonują mnie, że wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi
Na to czekam
Co powinno być w środku? Cóż, wszystko, co najlepsze. Polityczne twisty. Obnażanie podłości tego świata i zepsucie elit. To, co pada w trailerze - "brudna robota, dzięki której świat będzie czysty". Dajcie mi te brawurowe szturmy na hacjendy, pułapki dziesiątkujące szeregi komandosów i tęgie zdziwieniat. Dajcie tę perfekcyjną komunikację i profesjonalizm służb specjalnych, a gdy trzeba - nutę epickiej improwizacji, której nie powstydziłby się Rick z "Ricka i Morty'ego".
No siema, kapitanie
Dajcie planszę dla snajperów i misję, o której będzie się mówiło kolejną dekadę, tak jak o Prypeci z pierwszego-pierwszego "Modern Warfare. Dajcie w końcu nutę szaleństwa, jak w pierwszym "Black Ops", gdzie wspomnienia mieszały się z fikcją i szaleństwem.
Nie wiem, czy ci twórcy tak potrafią. Wiem, że inni tak. "Wolfenstein II: The New Colossus" pokazał, że można zrobić jednocześnie świetną strzelankę, jak i genialną produkcję na poziomie scenariusza, narracji, bohaterów i ogólnej dramy czy smaczków. Uda się? Wątpię. Ale i tak już umieram z ciekawości, żeby się przekonać, czy jest jeszcze nadzieja dla fabuły w grach, czy czekają nas już tylko update'y z nowymi mapami dla battle royale.
"Call of Duty: Modern Warfare" ukaże się na PC, PlayStation 4 i Xbox One 25 października 2019 roku.