Były dowódca Dywizjonu 303 chciał zrobić pijacki żart koledze. Skutki były opłakane
To miał być niewinny żart. Jan Zumbach na pewno nie przypuszczał, że próbę nabrania starego znajomego niemal przypłaci życiem.
25.08.2019 09:34
Jan Zumbach był jednym z najskuteczniejszych polskich pilotów II wojny światowej. Już w czasie Bitwy o Anglię został asem myśliwskim. Ostatecznie na swoim koncie zapisał 12 zestrzelonych niemieckich maszyn. Przez ponad pół roku kierował legendarnym Dywizjonem 303, później zaś przewodził 3. Polskiemu Skrzydłu Myśliwskiemu oraz 133. Polskiemu Skrzydłu Myśliwskiemu.
Właśnie jako dowódca tej formacji 15 kwietnia 1945 roku odwiedził jeden z podległych mu dywizjonów, stacjonujący w holenderskim Gilse-Rijen. Jak możemy przeczytać w autobiograficznej książce zatytułowanej "Ostatnia wola:, znalazł się tam ponieważ dywizjon "obchodził jakieś święto – a może celebrował po prostu uzyskanie dostępu do pewnego napoju, który od czerwca 1940 roku widywaliśmy tylko w snach – wódki".
Rzecz jasna zaprawieni w bojach lotnicy nie wylewali za kołnierz i jak to ujął sam Zumbach „sprawę uczczono, naturalnie, w godny sposób, czyli wysuszając do dna wszystkie butelki”. Traf chciał, że podczas popijawy nasz as spotkał swojego dobrego kolegę jeszcze z czasów kursu w Dęblinie – Tadeusza Kawalewskiego.
Obaj panowie, namiętnie dyskutując, chlali kolejne kieliszki gorzałki, aż w końcu zabrakło wysokoprocentowego trunku. Przyszła zatem pora na powrót do domu. I wtedy, jak pisze Zumbach:
– Jaaak mam teraz znaleźć drogę do mojej bazy? - mój drogi kolega z kursu zapytał zatroskany.
– A gdzie ona jest? – spytałem, gotów po móc.
– W tej chwili www… Redhill.
– No to ja cię tam doprowadzę.
– Lecisz www… tamtą stronę?
– Naturalnie.
Zumbach zaproponował staremu druhowi, że poleci przodem. Bardzo mocno wstawiony Kawalewski ochoczo przystał na tę propozycję i obaj wsiedli do swoich małych, łącznikowo-obserwacyjnych samolotów Taylorcraft Auster. Były dowódca Dywizjonu 303 jednak wcale nie zamierza lecieć prosto w kierunku Anglii, wręcz przeciwnie. "Kiedy już byliśmy w powietrzu, przyjąłem kurs idealnie odwrotny niż trzeba, w stronę Renu, którego prawy brzeg wciąż jeszcze znajdował się w rękach Niemców. […] Kawalewski, siny i niezbyt jeszcze przytomny, miał oczy wlepione tylko we mnie i sterował swoim samolotem mechanicznie, nie zauważając, że nie lecimy bynajmniej nad Kanałem La Manche! Na myśl o niespodziance, jaką mu zgotowałem, chciało mi się śmiać" - pisze Zumbach.
Sytuacja jednak szybko przestała być zabawna. Polaków na celownik wzięła bowiem niemiecka obrona przeciwlotnicza. Jeden z pocisków trafił w zbiornik paliwa Austera pilotowanego przez Zumbacha. Na szczęście obu lotnikom udało im się bezpiecznie wylądować na łące, ale zapadający zmierzch oraz gęsta mgła uniemożliwiły natychmiastowe odlecenie maszyną Kawalewskiego. Trzeba było czekać do rana.
Nasz żartowniś i jego ofiara znaleźli schronienie w pobliskiej stodole i spokojnie przeczekali noc. W tym czasie Niemcy dotarli do samolotów. W zaistniałej sytuacji jedyną szansą było przekradnięcie się przez linię frontu. Obaj piloci ruszyli wzdłuż torów kolejowych w kierunku Nimwegen.
Pech ich jednakże nie opuszczał. Gdy już niemal dotarli do celu zostali zauważeni przez wroga. Nie mając żadnych szans na ucieczkę, poddali się bez walki. Tak oto pijacki żart sprawił, że ostatni miesiąc wojny spędzili w niemieckiej niewoli.
Autor: Rafał Kuzak – historyk, specjalista od dziejów przedwojennej Polski, mitów i przekłamań. Współautor książki „Wielka Księga Armii Krajowej”. Zastępca redaktora naczelnego WielkiejHISTORII. Zajmuje się również fotoedycją książek historycznych, przygotowywaniem indeksów i weryfikacją merytoryczną publikacji.