Breczko: "Żandarmeria wychodzi na ulice. Nie trzeba się ich bać, sam tak chodziłem"[Opinia]
"PiS wyprowadza wojsko na ulice" – zagrzmiały nagłówki portali. A chodzi o Żandarmerię Wojskową, która ma pomóc policji w działaniach. Żandarmów nie trzeba się obawiać. To ostatni ludzie, którym zależy na siłowej konfrontacji. Wiem, bo w 2005 rząd PiS wysłał mnie, młodego żandarma, do pomocy policji w patrolowaniu polskich miast.
1 października 2005, po roku na misji pokojowej w Syrii, trafiłem do Oddziału Specjalnego Żandarmerii Wojskowej w Mińsku Mazowieckim jako kandydat na żołnierza zawodowego. Pięć dni wcześniej Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory parlamentarne. Nowy rząd stworzony przez PiS, LPR i Samoobronę szybko przeszedł do działania. Jedną z pierwszych widocznych decyzji było wzmocnienie patroli policji w całym kraju. W tym celu do pomocy Policji została skierowana właśnie Żandarmeria Wojskowa.
OSŻW w Mińsku Mazowieckim był wtedy młodym oddziałem, w którym zapełnione było może 30–40 proc. etatów. Chociaż był to oddział żandarmerii (czyli policji wojskowej), to żaden z żołnierzy nie miał doświadczenia w działaniach typowo policyjnych. Powód był prosty. Tworzone wtedy Oddziały Specjalne (oprócz Mińska Mazowieckiego była jeszcze Warszawa i Gliwice) miały inne zadania: misje wojskowe poza granicami kraju.
Zobacz: Koronawirus w Polsce. Żandarmeria Wojskowa pomoże policji. Wiemy, czym się zajmie
Było nas kilkudziesięciu, nieco mniej niż stu. W zimny październikowy poranek staliśmy jak co tydzień na placu apelowym mińskiego oddziału. Zastępca komendanta ogłosił, że zgodnie z rozporządzeniem Żandarmeria Wojskowa otrzymuje prawa, które przysługują Policji, a żandarmi zostają skierowani na patrole.
Chociaż każdy z nas miał już za sobą kilkanaście miesięcy służby wojskowej w innych jednostkach (zmech, łączność, desant) i nauczył się, że w wojsku nie należy się dziwić niczemu, to decyzja nas zaskoczyła. Nikt nie miał bladego pojęcia, jakie uprawnienia ma policja, albo nawet żandarmeria, bo prawdziwych żandarmów u nas nie było. Sprawę szybko wyjaśnił zastępca dowódcy.
- Będziecie sparowani z policjantami, oni wiedzą, jak się zachowywać – mówił pewnym głosem wykluczającym jakąkolwiek dyskusję. – Macie ich słuchać i wykonywać polecenia. Nie wychylać się, nie robić głupstw. Jeśli będziecie musieli podjąć działania to zdecydowanie, ale uprzejmie.
Po tym pobraliśmy wyposażenie (gaz, pałkę tonfę, kajdanki, pistolety Glock), wsiedliśmy do wojskowych ciężarówek i pojechaliśmy do Warszawy patrolować ulice. Wśród żołnierzy, jak zawsze panował typowo wojskowy nastrój, niewybredne żarty miały maskować kolejne zaskoczenie. Zresztą jeśli zaskoczenia zdarzają się regularnie, to przestają zaskakiwać. Dlatego większość żołnierzy przyjęła typowo wojskową filozofię: co ma być, to będzie, nie ma co się nad tym zastanawiać.
Każdy jednak liczył na jedno: że 8-godzinny patrol uda się przetrwać spokojnie, wręcz nudno, bez niepotrzebnych interwencji, a tym bardziej używania środków przymusu bezpośredniego. O wyciąganiu broni nikt nawet nie myślał. Gdy wsiadaliśmy do ciężarówek zastępca komendanta mówił nam nieoficjalnie, że mamy zakaz używania broni. Osobiście mnie to cieszyło, bo do tej pory strzelałem tylko z karabinu AKMS, a pistolet Glock znałem tylko z gier wideo.
Miesiąc patroli minął przewidywalnie, było głównie zimno i nudno. Codziennie rano (lub wieczorem w przypadku patroli nocnych) jechaliśmy na jeden z warszawskich posterunków, byliśmy łączeni w pary żandarm-policjant i szliśmy w miasto.
Policjanci byli różni jak to ludzie. Pamiętam, jak jeden żartował, że gdyby za złe parkowanie wybijałby szyby w samochodach, to by się ludzie szybciej nauczyli niż po mandatach. Oczywiście nie wybijał. Inny podczas patrolu w podziemiach Dworca Centralnego, gdy zobaczył sklep heavy metalowy z koszulkami takich zespołów, jak Metallica czy AC/DC stwierdził, że najchętniej by go spalił, bo tylko do tego się nadaje. Z jeszcze innym rozmawialiśmy o "Władcy Pierścieni", bo obaj byliśmy fanami. Jednego dnia kolega z jednostki został sparowany z młodą policjantką. Okazało się, że oboje po raz pierwszy idą na patrol. 9 miesięcy później urodziła im się córeczka.
Żaden z żandarmów ani policjantów nie liczył, ani nie czekał na konfrontacje. Swoje zadania wypełniali sumiennie, ale nie było w nich żądzy krwi - nawet w tych, którzy mówili o wybijaniu szyb i paleniu sklepów. Jedni i drudzy to zresztą normalni ludzie, którzy nie chcą bić młodych kobiet, tylko dlatego, że wyszły na ulice i wykrzykują brzydkie słowa. Nie będą patrolować ulic z karabinami, ani czołgami, ale zareagują zdecydowanie, jeśli będzie taka potrzeba. Dziś w Polsce mamy wiele poważnych problemów. Żandarmeria Wojskowa wspierająca Policję nie jest jednym z nich.