Branża technologiczna wypowiada wojnę nacjonalistom i rasistom. Ale to nie ich zadanie
Po co nam politycy, skoro mamy... branżę technologiczną? Niedługo takie pytanie może mieć więcej sensu niż to się wydaje. Coraz częściej firmy technologiczne wykazują się większą stanowczością niż np. służby.
22.08.2017 15:23
Spotify usunęło ze swojej cyfrowej biblioteki 37 zespołów. Powód? Szerzenie rasistowskich treści. Z kolei Apple i PayPal wyłączyły swoje płatnicze usługi tym sklepom, które sprzedają produkty propagujące nienawiść na tle rasowym czy orientacji seksualnej. W ten sposób branża technologiczna postanowiła zareagować na tragiczne wydarzenia z Charlottesville. Podczas demonstracji środowisk antyfaszystowskich w tłum ludzi wjechał samochód.
Wcześniej serwis Airb'n'b, zajmujący się wynajmem lokali i rezerwacją noclegów, odmówił usługi neonazistom wybierającym się na skrajnie prawicowy marsz "Unite the Right". Demonstracja odbyła się 12 sierpnia właśnie w Charlottesville.
To dla mnie coś więcej niż tylko umywanie rąk. Po atakach terrorystycznych bardzo często pojawiają się głosy, że winę ponoszą np. serwisy, które umożliwiają kontakt organizacjom terrorystycznym. Albo gry, które “promują” nienawiść. W trudnych czasach żadna firma nie chce być o to posądzana, więc teoretycznie nic dziwnego, że Spotify wyrzuca “artystów”, którzy do takich zachowań mogą - jeśli ktoś tak to interpretuje - nawoływać. Nie tylko dlatego, że to skończy się to złą prasą, ale, jak śpiewał Kazik, “to jest normalne, że nie gadasz z bandytami”.
Niepokojące jest jednak to, że branża technologiczna zaczyna zastępować polityków. W naszym kodeksie karnym mamy zapisane, że “kto publicznie propaguje faszystowski lub inny totalitarny ustrój państwa lub nawołuje do nienawiści na tle różnic narodowościowych (...) podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2”.
Wprawdzie sprawa dotyczy Stanów Zjednoczonych, ale skasowanych piosenek w Polsce też się już nie posłucha. Na dodatek może okazać się, że Spotify usunie również zespoły z naszego regionu. Bo uzna, że propagują faszystowski ustrój lub nawołują do nienawiści na tle różnic narodowościowych - pewnie i takie kapele by się znalazły. Albo PayPal (lub ktokolwiek inny) wypowie wojnę polskiemu sklepowi, który według serwisu łamie ich standardy i promuje nienawistne treści.
Co zresztą poniekąd już się dzieje. Gdy Facebook zablokował mnóstwo prawicowych stron, wśród nich znalazły się te zajmujące się sprzedażą patriotycznych gadżetów. Wprawdzie serwis tłumaczył to awarią, ale nie był to pierwszy raz, kiedy strony narodowców znikały z Facebooka. Jesienią 2016 roku wyłączono fanpage Marszu Niepodległości, Ruchu Narodowego, Obozu Narodowo-Radykalnego i Młodzieży Wszechpolskiej. Interesujący jest szczególnie przykład ONR - co jakiś czas pojawiają się głosy polityków, że to ugrupowanie powinno zostać zdelegalizowane. Hanna Gronkiewicz-Waltz tłumaczyła się, że musiała dopuścić do ich niedawnej manifestacji, bo to legalnie działająca organizacja. Facebook takich skrupułów - przynajmniej na chwilę, bo profile przywrócono - nie miał. Facebook może więcej niż prezydent stolicy.
Możemy oczywiście bić brawo, że gdzie władza i służby wykazuje się nieudolnością lub celowo przymyka oczy na takie działania, tam prywatna korporacja tępi firmy promujące agresję. Ba, przecież niemożliwe jest, by wyłapywać małe sklepiki czy kapele, które z usług wielkich serwisów korzystają. Giganci mogą więc szybciej wyręczyć odpowiednie służby. Tym bardziej że prywatna firma ma prawo współpracować lub nie z kim chce.
Tylko do czego to doprowadzi?
Większość może zgodzić się, że walka z agresywnymi, pełnymi nienawiści ruchami jest słuszna. Tim Cook może przeznaczać pieniądze na walkę z rasizmem i nienawiścią od Apple nie ze względów PR-owych, ale dlatego, że ma takie poglądy.
Tylko że firmy poglądów nie mają. Mają swoje interesy i to przede wszystkim ich będą strzec.
Jakiś czas temu Apple walczyło z FBI, broniąc prywatności swojego użytkownika. Służby chciały odblokować iPhone’a, który należał do mordercy. Zdaniem korporacji to naruszyłoby “prawa obywatelskie” - nieważne, do kogo należy urządzenie, istotne jest to, by zasady obowiązywały wszystkich. FBI i tak znalazło sposób na złamanie zabezpieczeń, ale Apple pokazało, że liczy się dobro obywatela.
Prawa i dobro obywateli nie liczyło się jednak wtedy, gdy chiński urząd cenzorski “poprosił” firmę o skasowanie z cyfrowego sklepu aplikacji VPN - czyli takich, które zapewniają częściową prywatność i pozwalają użytkownikom z Chin obejście państwowej zapory.
To pokazuje, że firmy bez mrugnięcia okiem będą współpracować z tymi, z którymi lepiej nie zadzierać. O ile to leży w ich interesie.
I właśnie dlatego nie cieszę się, gdy hotelarska firma nie daje noclegu faszystom, a ich ulubione zespoły wylatują z serwisu muzycznego. Nie raduję się, gdy widzę, że skrajnie nacjonalistyczne sklepy nie mogą prowadzić biznesu w sieci.
Obawiam się, że za jakiś czas na ich miejscu mogą znaleźć się zespoły, które przez jakąś władzę uznane zostaną za niewygodne. Albo noclegu lub taksówki nie znajdą przeciwnicy rządu, który dobrze współpracuje z wielkimi korporacjami. Dzisiejsza walka firm technologicznych z neonazistami (czy jak nazwiemy te środowiska) wydaje się słuszna i potrzebna. Skoro jednak im wypowiedziano wojnę, to dlaczego w przyszłości miałoby być inaczej z innymi grupami, które - z różnych powodów - uznane zostaną za niewłaściwe i niewygodne?
Wolałbym, żeby to państwo i odpowiednie służby dbały o to, by sklepy szerzące nienawiść czy zespoły wykrzykujące takie treści nie mogły legalnie funkcjonować. To jest ich zadanie. A jeżeli te obowiązki przejmą korporacje, to prędzej czy później zaczną działać wybiórczo - bo dlaczego miałoby obchodzić ich dobro wszystkich obywateli?