Bez niego Cejrowski nie miałby co pić. "Don Juan" Szychowski rozkręcił yerba mate
Ta alternatywa dla kawy jest popularna na całym świecie. Kto by się spodziewał, że hen daleko od Polski, bo w Argentynie, yerba mate uprawiają potomkowie polskiego emigranta, Don Juana Szychowskiego. Jego zasługi to jednak znacznie więcej, niż posadzenie kilku krzewów.
03.12.2018 | aktual.: 03.12.2018 10:34
Nie każdy wie, czym jest yerba mate, ale to nie szkodzi. W Polsce dalej jest stosunkowo mniej znana od swojej głównej "konkurentki", czyli kawy. To ususzone krzewy yerby, która rośnie głównie w Argentynie. Po zalaniu gorącą, ale nie wrząca wodą i kilku minutach zaparzania, otrzymujemy wywar. Delikatnie pobudza, odświeża umysł i bardzo dobrze zabija pragnienie. Słowem, jest znakomitym dodatkiem do udanego poranka.
Można pić yerba mate w kubku, jednak tradycyjnie używa się do tego tykwy – rośliny lub wykonanego z ceramiki naczynia w kształcie ściętej gruszki. Żeby nie zadławić się paprochami yerba mate pije się ją przez specjalną słomkę, bombillę. W ten sposób mamy zapewnione całościowe doświadczenie obcowania z tym egzotycznym dla nas napojem.
Jedną z popularniejszych firm, której mieszanki można kupić w Polsce w hipermarketach, jest Amanda. To trzecia argentyńska firma z tego segmentu. To również przedsiębiorstwo z tradycjami, założone kilka dekad temu w Argentynie przez (wtedy) Jana Szychowskiego – jednego z pierwszych imigrantów, którzy amerykańskiego snu szukali nie w USA, ale bardziej na południu.
Z dalekiego kraju
Rodzina Szychowskiego, rolnicy z pochodzenia, wyemigrowali w 1900 roku wraz z kilkunastoma innymi grupami. 11-letni wówczas Jan, pochodzący z terenów ówczesnej Ukrainy, miał za sobą kilka lat nauki w szkole powszechnej. Emigracja wiązała się z przerwaniem nauki, które okazało się permanentne.
Argentyna nie została wybrana przypadkowo. To wówczas najbogatsze państwo Ameryki Południowej, w późniejszych latach będące przystanią dla Europejczyków zmęczonych zawieruchami ich kontynentu. Ba, w międzywojniu MSZ czynnie działał, by stworzyć silne ogniska Polonii w tym kraju. Kilka rolniczych rodzin zapoczątkowała jeden z najciekawszych polskich exodusów.
Myliłby się ten, kto uznał, że Szychowskim wystarczy Buenos Aires, do którego dotarła. Po przybiciu do Argentyny, przenieśli się jeszcze 1000 kilometrów na północ, do prowincji Misiones. Stamtąd trafili do swojej wyznaczonej osady, Apóstoles.
Jan zaczął praktykować jako czeladnik kowala. Mówiono, że jest wybitnie utalentowany w rękach oraz w głowie. Budował wszystko, co się dało – wozy drabiniaste, pługi, narzędzia gospodarcze. Nawet kołyska swojego pierwszego dziecka Szychowski zbudował z żelaznych prętów. Apóstoles nie oferowało wygód – pionierskie czasy wymagały krzepy, determinacji i umiejętności manualnych.
Problemy i szanse
Szychowski ciężko pracował. Jego rodzina przyjechała z dalekiego kraju, nie zapomniała o korzeniach. W 1911 ożenił się z inną imigrantką, Bronisławą Kruchowską. Później wraz z ojcem wyruszyli do stolicy – chcieli zarobić na powrót do kraju lub przenosiny do Ameryki Północnej. W 1914 roku zdarzyła się jednak rzecz, która skutecznie ukróciła ich zamiary. Wybuchła Wielka Wojna.
Chcąc nie chcąc, Szychowscy zostali na miejscu. Jan, którego smykałka kowala w perspektywie czasu okazała się kluczowa dla jego sukcesu, w Buenos Aires natrafił na cud techniki – tokarki. Wiedział już, czego potrzebuje po powrocie w nowe-stare rodzinne strony. Nie było jednak łatwo – pierwszą tokarkę zbudował sam. To było prymitywne urządzenie, wykonane z drewna. Ale pomogło Szychowskiemu zbudować pierwszą metalową tokarkę w historii Argentyny. Ten akt stworzenia był zresztą symptomatyczny dla całej kariery Don Juana – wszystkie urządzenie w jego powstałym w 1919 roku zakładzie wykonywał właśnie na niej.
Maszyny w jego zakładach "La Cachuera" napędzała "czysta" energia elektryczna. Za zgodą lokalnych władz zbudował tamę w lokalnym potoku, tworząc sztuczne jezioro. Potem przekopał tunel długi na 700 metrów, a spadająca woda kręciła kołem młyńskim. Tak powstawał prąd w "La Cachuera".
Myliłby się ten, kto myśli, że zainteresowanie yerba mate przyszło wraz z nowoczesnymi sprzętami. Już od 1917 istniały plantacje na terenach polskich osadników. Problemem było jednak pakowanie: wszystko odbywało się ręcznie, było to bardzo pracochłonne. Yerba, choć dobra, w ten sposób nie zawojowałaby świata. Tak było do 1936 roku.
Bo wtedy właśnie Szyszkowski opracował nowe urządzenie. Zainstalował wielki młyn do ucierania gałązek i liści krzewów przechodzących po ścięciu proces fermentacyjny. Potem zaplanował i zbudował całą linię - upychała yerbę do paczek, ubijała i zamykała. Opakowania zaczęły być kolorowe i bardziej zwracały na siebie uwagę od prostego, szarego papieru.
Szychowski stale rozwijał maszynerię. Pod koniec lat 50. Szychowski stworzył urządzenie, które pakowało susz cztery razy szybciej. Jej wydajności nawet do 500 funtowych (0,45 kg) opakowań na godzinę. Za te wysiłki rząd prowincji Misiones odznaczył go "Orderem Yerba Mate". Niestety już post mortem – w 1960 roku Szychowski zmarł. Za życia został jeszcze odznaczony Brązowym Krzyżem Zasługi przez rząd II RP w 1936 roku za swoją działalność przedsiębiorcy. Nie zajmował się tylko Yerba, ale i uprawą ryżu czy kukurydzy.
Jego maszyny, urządzenia oraz odznaczenia można zobaczyć w muzeum, które mieści się na terenie plantacji. Tej plantacji, na której swoją historię zapisali Szychowscy.