Atomowe działa. Zamiast bombowców i rakiet gigantyczne armaty
Zima wojna toczona pomiędzy USA a ZSRR rządziła się swoimi specyficznymi prawami. Wystarczyło, że jedna ze stron pokazała jakiś nowy element uzbrojenia, to druga natychmiast przystępowała do zbudowania czegoś bardzo podobnego. Podobnie rzecz ma się z atomowymi działami. Prace nad nimi rozpoczęto jeszcze pod koniec drugiej wojny światowej, w roku 1944.
Atomowe działo
Uznano bowiem, że przenoszenie pocisków nuklearnych jedynie za pomocą bombowców to za mało. Kiedy tylko ZSRR dowiedziało się o istnieniu atomowego działa Amerykanów, natychmiast nakazano opracowanie podobnej konstrukcji. W wyniku prac obu krajów powstały wyjątkowo potężne i niszczycielskie konstrukcje.
Wersja amerykańska
Amerykanie doszli do wniosku, że oprócz atomowych bomb lotniczych, w arsenale wojska powinny znaleźć się także mniejsze i praktyczniejsze wersje pocisków nuklearnych. Pozwoliłoby to wyposażyć piechotę w skuteczne narzędzie odstraszania i walki. Wojskowi testowali wiele różnych rozwiązań, jednak najbliższy dowództwu stał się pomysł stworzenia potężnego działa, które zdolne by było miotać pociskami atomowymi na odległości nawet dziesiątek kilometrów.
Miniaturyzacja
Prace rozpoczęto w roku 1944, jednak zakończono je już po roku z braku odpowiednio małego ładunku nuklearnego. Dopiero po kolejnych czterech latach, w roku 1949, postęp technologiczny i miniaturyzacja tego typu ładunków sprawiły, że powrócono do pomysłu zbudowania potężnego działa.
Wyzwanie
Jednym z najważniejszych zadań, które stanęło przed konstruktorami, było zbudowanie działa na tyle dużego, aby było zdolne wynieść jądrowy ładunek na odpowiednio dużą odległość. Zbyt mała zagrażała wojskom USA z powodu radioaktywnego podmuchu i fali uderzeniowej powstałej w wyniku detonacji ładunku.
Atomowa Ania
Jako podstawę do prac wybrano dzieło niemieckich inżynierów – kolejowe działo K5. W wyniku prac konstrukcyjnych powstał pierwszy egzemplarz potężnego działa M65, nazywanego często jako Atomic Annie. Działo było wyjątkowo duże – jego masa wynosiła aż 74 tony, a jego długość wynosiła niespełna 26 metrów. Przystosowano je do wystrzeliwania pocisków kalibru 280 mm, na których zamontowane były głowice nuklearne o mocy 15 kiloton. To dokładnie tyle, ile miała bomba zrzucona na Hiroszimę.
Zasięg
Donośność (zasięg) wynosiła około 30 kilometrów. Co ciekawe, Amerykanie nie dysponowali żadnym środkiem transportu, który pozwalałby przewozić M65 na polu walki. W związku z tym równolegle toczyły się prace nad specjalnym pojazdem. Składał się on z dwóch niezależnych od siebie wozów, pomiędzy którymi montowano działo. Ich użycie sprawiło, że masa całego zestawu wzrosła aż do 83 ton.
Niepraktyczne, ale prestiżowe
Pu udanych testach przeprowadzonych w roku 1953 na poligonie w Nevadzie podjęto decyzję o wyprodukowaniu 20 sztuk działa. Rozlokowano je na terenie Europy oraz Korei, jednak dość szybko uznano, że sprzęt jest dość mało praktyczny. Aby uniknąć wykrycia musiał być stale przewożony, co znacznie utrudniały wymiary oraz masa zestawu. Ze względów prestiżowych utrzymywano jednak działa na służbie do roku 1963.
Rosyjska odpowiedź
Rosjanie do pracy nad swoim odpowiednikiem M65 przystąpili w roku 1955. Ich konstrukcja była jednak znacząco różna od pomysłów Amerykanów, ponieważ ZSRR postawiło na konstrukcję samobieżną, opartą o podwozie czołgu T-10M. Jak to w przypadku sowietów, nie zapomniano również o gigantomanii i skonstruowane przez nich działo strzelało pociskami kalibru 406 mm SM-54. Konstrukcja była tak kuriozalna i tak potężna, że wiele osób poddało w wątpliwość istnienie tego działa, a wyprodukowano egzemplarze traktowano jako atrapy.
Potęga przede wszystkim
Działo 2A3 Kondensator 2P strzelało równie potężnymi pociskami, jak cała jego konstrukcja. Pojedynczy pocisk ważył aż 570 kg, jednak armata była go w stanie posłać na odległość przekraczającą 25 km. Rosjanom nie udało się jednak wyeliminować problemów, które dręczyły również Amerykanów.
Raz na 5 minut
Działo było zbyt duże, a przez to bardzo niewygodne w transporcie. Do tego siła odrzutu była tak potężna, że po oddaniu strzału cały zestaw ważący ponad 64 tony przesuwał się o kilka metrów. Tak potężne siły uszkadzały też samą konstrukcję armaty, dlatego też po oddaniu każdego strzału należało dokonać przeglądu technicznego najbardziej narażonych elementów. Konsekwencją tego był fakt, że Rosjanie mogli oddawać strzały zaledwie raz na 5 minut – o ile nie doszło do żadnych uszkodzeń. Kolejną wadą, wpływającą na tak długi czas pomiędzy strzałami, była konieczność całkowitego opuszczenia lufy celem załadowania kolejnego pocisku i ładunków prochowych.
Rozmiar XXL
Rosjanie zbudowali tylko cztery egzemplarze, które podobnie jak Amerykanie, na początku lat 60. XX wieku zastąpili wyrzutniami rakiet balistycznych. Obie konstrukcje to jednak świetne przykłady ludzkich zdolności konstrukcyjnych w wojskowym wydaniu XXL.