ATC SCM 7 - test kolumn podstawkowych

Są niewielkie, tanie, łatwe w ustawieniu i oferują wyborne brzmienie – ATC SCM 7 to znakomite głośniki do małych pomieszczeń.

ATC SCM 7 - test kolumn podstawkowych
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe

05.12.2012 13:31

Większość z nas myśli stereotypami. W naszej świadomości funkcjonują uproszczone szablony, za sprawą których wartościujemy różne zdarzenia i zjawiska. Częstokroć odwołujemy się przy tym do obiegowych opinii, które nie mają zbyt wiele wspólnego z rzeczywistością. Hi-fi nie jest pod tym względem żadnym wyjątkiem. Sam jeszcze do niedawna nie zwróciłbym uwagi na monitory ATC SCM 7. Małe kolumny były dla mnie synonimem „małego” dźwięku, a niska skuteczność sugerowała, że do ich wysterowania potrzeba elektrowni... Ale człowiek uczy się przez całe życie. Czasem dochodzi nawet do wniosku, że większość tzw. prawd oczywistych można sobie włożyć... między bajki. Ciekawe ile fantastycznie brzmiących produktów hi-fi przeszło mi koło nosa tylko dlatego, że na pierwszy rzut oka nie zapowiadały niczego ciekawego.

Trudności w przełamywaniu stereotypów są powszechne. I wcale nie dotyczą tylko konsumentów. Producenci też tak mają. Chyba każdy potrafi wymienić przynajmniej kilka firm działających w branży audio, które specjalnie się nie wysilają, powielając ustalone wzorce. Na szczęście nie brakuje też takich, które nie zadawalają się szablonami. Do tych chlubnych wyjątków należy zaliczyć brytyjską markę ATC (Acoustic Transducer Company), założoną w 197. r. przez Billy’ego Woodmana, Australijczyka z pochodzenia. Na czym polega jej oryginalność? Początkowo swą działalność koncentrowała na rynku profesjonalnym, konstruując głośniki z myślą o studiach nagraniowych, kinach oraz salach koncertowych. Doświadczenia zdobyte w sektorze pro postanowiła w końcu wykorzystać na rynku konsumenckim, dostrzegając w nim – całkiem słusznie zresztą – spory potencjał. Jednak patrząc na cały katalog firmy, trudno oprzeć się wrażeniu, że tradycyjne, konwencjonalne hi-fi niespecjalnie ją interesuje – nawet ta część oferty, która jest
przeznaczona do użytku domowego, wydaje się faworyzować konstrukcje aktywne (seria Tower). Owszem, większość z nich ma też odpowiedniki pasywne, ale pierwszeństwo mają te z wbudowanymi wzmacniaczami. Seria Entry, do której należą recenzowane SCM 7, składa się co prawda wyłącznie z modeli pasywnych, ale nie są to typowi przedstawiciele swojego rodzaju.

Nietypowe podejście

„Siódemki”, najmniejsze kolumny w serii Entry i jednocześnie najmniejsze spośród konstrukcji ATC przeznaczonych na rynek konsumencki, to dwudrożne monitory o rzadko spotykanej konstrukcji zamkniętej. Niewielkie skrzynki wykonano z MDF-u i obustronnie pokryto naturalną okleiną –. do wyboru są dwie wersje kolorystyczne: Cherry oraz Black Ash. Na przednią ściankę o grubości 2 cm (pozostałe są cieńsze o jakieś 0,5 cm) nałożono czarny panel (kolejne 2 cm grubości) o zaokrąglonych krawędziach redukujących zjawisko dyfrakcji fal.

Pasmo wysokich tonów obsługuje 2. mm tekstylna kopułka, którą otacza aluminiowy kołnierz działający jak falowód. Z właściwą ścianką przednią kolumny zespolono jedynie neodymowy magnes tweetera – kopułka z karkasem jest „przytrzymywana” przez wspomniany panel.

Clou konstrukcji stanowi jednak woofer –. jednostka o średnicy 125 mm wykonana z papieru nasączonego lepkim impregnatem. W samym centrum umieszczono charakterystyczną dla ATC dużą kopułkę przeciwpyłową. Największe wrażenie robi imponujący układ magnetyczny tego przetwornika, o średnicy większej od samej membrany i wadze aż 3 kg! W tym przedziale cenowym to rzecz absolutnie wyjątkowa.

Zwrotnica składa się z elementów bardzo dobrej jakości (polipropylenowe kondensatory marki Bennic, cewki powietrzne), a podział pasma ustalono na 2,5 kHz. Dość przeciętne są jedynie gniazda głośnikowe –. wprawdzie terminale są podwójne i złocone, ale odstęp między nimi jest stosunkowo niewielki, co utrudnia życie właścicielom kabli zakończonych widełkami. Warto też od razu zastąpić metalowe zwory profesjonalnie przygotowanymi jumperami albo przynajmniej kawałkami dobrej jakości przewodów głośnikowych.

Dość długo zastanawiałem się, jak producentowi udało się utrzymać tak atrakcyjną cenę tego modelu, biorąc pod uwagę jego techniczne zaawansowanie i zupełnie „niebudżetowe”. brzmienie. Doszedłem do wniosku, że określenie „made in UK” odnosi się jedynie do obu głośników, zaś skrzynki powstają w którymś z krajów azjatyckich, najprawdopodobniej w Chinach. Taką strategię obrało już wiele innych firm szukających oszczędności w czasach kryzysu. Moja „teoria spiskowa” ma tylko jeden słaby punkt – napis umieszczony w pobliżu gniazd głośnikowych, z którego wynika, że kolumienki są produkowane w Gloucestershire w Anglii.

Pozory mylą

Sprawą najbardziej kontrowersyjną w przypadku głośników pracujących w obudowach pozbawionych otworów rezonansowych jest bas. Nie jestem wielkim fanem obudów wentylowanych bas-refleksem, uważam wręcz, że wymuszają większe kompromisy niż obudowy zamknięte, aczkolwiek wiele zależy od konkretnej implementacji danego rozwiązania, dlatego nie chcę wygłaszać na ten temat generalizujących twierdzeń (tym bardziej, że opieram się wyłącznie na własnych doświadczeniach). Poza tym obudowy zamknięte też nie są wolne od wad. I nie da się ukryć, że objętościowo basu w modelu SCM 7 jest mniej niż w większości kolumn podstawkowych z bas-refleksem, ale subiektywnie jest to bas bardzo liniowy. Poza tym od razu słychać, że odpowiedź impulsowa „siódemek”. jest znakomita – kolumienki szybko i efektywnie wygaszają poszczególne dźwięki. Niskie tony zaskakują przy tym gibkością i sprężystością. Uderzenia w struny gitary basowej w utworze „The Man form the Planet of Marzipan” zespołu Marillion były szybkie i precyzyjne, wolne od
jakichkolwiek rezonansowych wybrzmień. Owszem, rozciągnięcie tej części pasma jest ograniczone, ale po pierwsze trudno mówić o deficycie niskich tonów (oczywiście należy uwzględnić wielkość pomieszczenia odsłuchowego – w tym wypadku optymalne będą pokoje kilkunastometrowe), a po drugie chyba nikt normalny, patrząc na tak małe skrzynki, nie oczekuje czegoś w rodzaju sejsmicznej petardy. Osoby przyzwyczajone do basu z obudów wentylowanych mogą czuć pewien dyskomfort, ale warto sobie uświadomić, że bas-refleks to swego rodzaju przekłamanie. I że to, co odbieramy jako obfitość niskich składowych, jest najczęściej ich podbarwieniem, zniekształceniem. Najlepiej słychać to na przykładzie stopy perkusyjnej – z „siódemkami” ATC w systemie jest to szybki „strzał” (pełny i mięsisty, a nie – jak można by sądzić – suchy czy jałowy) i niemal natychmiast wracamy do punktu wyjścia; nic nie dudni, nic się nie wlecze. By docenić zalety takiej prezentacji, wystarczy posłuchać np. „The Happiest Days Of Our Lives” Floydów z
odświeżonej ostatnio płyty „The Wall”.

Obraz
© (fot. Materiały prasowe)

Góra pasma, choć bardzo rozdzielcza i precyzyjna, nie jest zbyt napowietrzona. Normalnie uznałbym to za wadę, ale SCM 7 nakazały mi zweryfikować ten pogląd. Im dłużej ich słuchałem, tym bardziej oczywiste stawało się dla mnie, że tak podane wysokie tony są po prostu prawdziwsze, a przez to lepiej odwzorowują brzmienie żywych instrumentów. Uderzenia w blachy są niezwykle namacalne, niemal czuje się ich masę. Im jest ona większa, tym bardziej skupiony wydaje się dźwięk i tym dłużej wybrzmiewają talerze. Z kolei te lżejsze generują więcej „szumu”, ich brzmienie jest nieco bardziej rozmyte –. niepozorne monitory ATC znakomicie pokazały wszystkie te niuanse na płycie „Soul of Things” kwartetu Tomasza Stańki. Wcześniej wspomniałem o bardzo skutecznym wygaszaniu impulsów, dzięki czemu bas „siódemek” jest tak punktualny i precyzyjny. Ale w górze pasma słychać też wyraźnie, że SCM 7 świetnie radzą sobie z odpowiednim podtrzymaniem dźwięków – od momentu ich wzbudzenia aż do zupełnego wygaszenia – talerze mogą więc
swobodnie wibrować, bo ich energia nie jest ograniczana.

I wreszcie średnica –. w tym wypadku niemal do bólu przejrzysta i neutralna, świetnie zrównoważona. Nie doszukałem się tu jakichkolwiek podbarwień czy choćby śladu zamglenia typowego dla większości głośników z tego przedziału cenowego. Przekaz w tej części pasma jest klarowny, w żaden sposób niezafałszowany. Dotyczy to przede wszystkim wokali. SCM 7 są na tyle przezroczyste, że do naszych uszu dociera mnóstwo informacji, które wcześniej wydawały się nieistotne, jak choćby operowanie przez śpiewaków oddechem, i wszystkie one wręcz zmuszają do uwagi. Ten pozorny nadmiar może nawet początkowo powodować pewien dyskomfort dla ucha przyzwyczajonego do bardziej stonowanej prezentacji.

Wiąże się to z kolejnym ważnym aspektem ich brzmienia, który prezentuje bardzo wyśrubowany poziom, myślę tu o dynamice. Trudno mi sobie wyobrazić monitory o podobnych gabarytach (nie wspominając o cenie), które byłyby pod tym względem jeszcze lepsze. Kapitalna przejrzystość i dynamika, zwłaszcza w skali mikro, powodują, że niemal tak samo ważne, jak dźwięki wydawane przez struny gitary są odgłosy przesuwania palców wzdłuż gryfu czy też trącania bądź zarywania tychże strun. Efekty perkusyjne, każde muśnięcie membrany werbla szczoteczkami, są bardzo czytelne. Wyświechtane, powtarzane często przy okazji wielu recenzji wyrażenie o „odkrywaniu na nowo znanych płyt”. akurat w tym wypadku nie jest żadnym nadużyciem.

Rekonstrukcja sceny dźwiękowej jest wzorowa (proszę pamiętać, że cały czas punktem odniesienia są dla mnie kolumny za porównywalne pieniądze). Stabilność i wyrazistość lokalizacji źródeł nie budzi najmniejszych zastrzeżeń –. instrumenty są pokazywane dobitnie, mają odpowiednią wielkość. Scena wyraźnie faworyzuje pierwszy plan, zaczyna się przynajmniej metr przed głośnikami i rozciąga szeroko na boki. Oś przód-tył nie jest zbyt zróżnicowana, ale nie uważam tego za wadę. Właściwie znowu powinienem napisać, że ten aspekt brzmienia ATC SCM 7 dość gruntownie zmienił moje nastawienie. Czasami rozmach i głębia sceny są oczywiście pożądane (orkiestra), ale niekiedy (mniejsze składy, jazz) taka nadmiernie rozbudowana prezentacja w głąb wydaje mi się lekko wynaturzona. Na przykład w utworze rozpoczynającym „Soul of Things” floor-tom uderzany filcami był niekiedy, z innymi kolumnami (choć przyznaję, że dużo zależało też od samego źródła dźwięku), zlokalizowany dobrych kilka metrów za resztą zestawu. Zdecydowanie
bardziej wolę „odbierać” perkusję jako instrument o realnej wielkości, stanowiący jednolitą bryłę, czyli tak, jak wygląda i brzmi w rzeczywistości, i jak to pokazują monitory ATC. Nie znaczy to, że jakoś przesadnie spłycają one scenę. Po prostu są pod tym względem (i nie tylko pod tym) bardzo uczciwe.

Podsumowanie

Rozbieranie brzmienia tych niepozornych kolumn na czynniki pierwsze, analizowanie poszczególnych aspektów w oderwaniu od innych nie jest łatwe, bo tworzą one „system naczyń połączonych”. – nieskazitelne zszycie przetworników, wybitna przejrzystość, dynamika czy stereofonia świetnie się uzupełniają. Na upartego, szukając dziury w całym, za najsłabszą stronę całej konstrukcji mógłbym uznać bas. Nie dlatego, że sam w sobie jest zły (prawdę mówiąc, uważam, że jest całkiem dobry, realizuje konkretną wizję, przepis na brzmienie) – po prostu wymaga przyzwyczajenia. Wiadomo, z nałogami wpisanymi w umysł ciężko walczyć, ale warto przynajmniej spróbować i nie skreślać tych monitorów tylko dlatego, że są małe i mają obudowę zamkniętą. Zresztą jestem przekonany, że wiele osób właśnie te cechy uzna za zalety.

Na sam koniec jeszcze uwaga na temat doboru wzmacniacza. Niska efektywność kolumn (84dB) sugeruje, że są trudnym i wymagającym partnerem. I rzeczywiście, im więcej watów im zapewnimy, tym lepiej zagrają. Nie zaryzykowałbym połączenia z nawet mocnym wzmacniaczem lampowym. Z drugiej strony małe ATC bez większych problemów dają się wysterować już 60–70. „tranzystorem”. Jakim? To już zależy od osobistych preferencji. SCM 7 nie mają własnej sygnatury, są przezroczyste dla sygnału, a więc wiernie przekażą charakter podłączonej elektroniki. Na pewno sprawdzą się integry Hegla, Atolla, Naima czy Roksana. Ponarzekać mogą jedynie amatorzy nocnego słuchania, bo „siódemki” aż proszą się o to, żeby nie oszczędzać wzmacniacza – im głośniej, tym lepiej. Po prostu ciche granie nie pokaże ich zalet w całej krasie.

Plusy: Precyzja, przejrzystość, neutralność, stereofonia, dynamika etc., etc.
Minusy: Malkontenci będą narzekać na „płytki” bas
Ogółem: Kolumny o brzmieniu niezwykle przejrzystym, dokładnym i dojrzałym. Bezkonkurencyjne w swoim przedziale cenowym.

Ocena: 9/10

Specyfikacja:

- Cena: 3050 zł (za parę)
- Waga: 7 kg (szt.)
- Wymiary: 160x300x230 mm (SxWxG)
- Konstrukcja zamknięta, dwudrożna
- Pasmo przenoszenia: 60Hz–22kHz
- Skuteczność/impedancja: 84dB/8Ω
- Zalecana moc wzmacniacza: 50–300W

Marcin Gałuszka

Źródło artykułu:Hi-Fi Choice & Home Cinema
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)