Adblock to wcale nie dobrzy wujkowie internetu. Na blokowaniu reklam zarabiają grube pieniądze
31.07.2017 10:42, aktual.: 31.07.2017 13:12
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
“Bez Adblocka nie wyobrażam sobie korzystania z internetu” - tak zapewne może powiedzieć wielu internautów na całym świecie. Ale na ratowaniu nas przed reklamami firma bardzo dobrze zarabia.
Pierwsza internetowa reklama powstała w 1994 roku. Baner był niewielki, miał raptem 468×60 px, a przy tym całkiem skuteczny - kliknęło w niego 44 proc. osób, które weszły na stronę. I się zaczęło: sieć zalały inwazyjne reklamy, głośne filmiki, wyskakujące banery. Jest akcja, jest reakcja. W 2002 roku Michael McDonald stworzył rozszerzenie do przeglądarki Firefox, blokujące irytujące reklamy, o dobrze nam znanej i wiele mówiącej nazwie: Adblock. Z czasem powstawały kolejne klony, takie jak Adblock Plus, napisany przez Władimira Palanta. Popularność takich programów jest olbrzymia. Tylko w Polsce reklamę online blokuje 7,6 mln internautów, jak wynika z badań IAB Polska z 2016 roku.
Tłumaczenie zawsze jest proste: nikt nie lubi reklam, a szczególnie tych wyskakujących i hałaśliwych. Niektórzy nie widzą w blokadzie niczego złego - w końcu oglądając telewizję również przełączają na inny kanał, gdy program przerywany jest spotem piwa czy proszku do prania. Chcemy mieć kontrolę nad tym, co oglądamy.
Na blokowaniu reklam tracą jednak wydawcy serwisów. Choć może się wydawać, że internet jest darmowy, to “opłatą” za wejście na daną stronę i bezpłatne z niej korzystanie jest reklamowy baner, który użytkownik ogląda. W ten sposób strona zarabia. Blokując reklamy jedziemy na gapę - twórca czy właściciel portalu z naszej wizyty nic nie ma.
Adblock czy Adblock Plus przez wielu uznawany jest za dobrego szeryfa internetu. Albo Robin Hooda, który zabiera zachłannym bogatym, by życie uciskanych mas było trochę lepsze. Nie chodzi tu jednak wyłącznie o to, by ktoś miał bez powodu stracić. Adblock i pokrewne mu programy - tłumaczą użytkownicy - jest karą za to, że wydawca zamieścił na stronie utrudniające przeglądanie sieci banery. Adblock sprawia, że internet jest “normalny”. Czysty i przejrzysty.
Na dodatek Adblocki doczekały się wielu różnych mitów - np. że chronią użytkowników przed wirusami albo śledzeniem.
Tylko czy rzeczywiście walka z uciążliwymi reklamami i troska o lepszy, bezpieczniejszy internet to dla właścicieli np. Adblocka Plus wyłącznie ideologia?
Za Adblockiem Plus stoi firma Eyeo GmbH. W 2014 roku wyszło na jaw, że właściciele rozszerzenia kontaktują się z przedstawicielami serwisów i składają kuszącą propozycję: wrzucimy wasze reklamy na tzw. białą listę. Czyli użytkownicy Adblocka Plus - a więc rozszerzenia, które teoretycznie reklamy blokuje - będą mogli je zobaczyć. Haczyk? Wstęp do tego grona kosztuje.
W 2015 roku okazało się, że za dostanie się na białą listę zapłaciły m.in. takie firmy jak Google, Microsoft czy Amazon. Dokładne sumy nie są wprawdzie znane, ale mówiło się, że właściciele Adblock Plus zażądali 30 proc. dodatkowych przychodów, jakie pojawiły się po odblokowaniu reklam.
Twórcy Adblocka Plus zarzekali się, że taka polityka dotyczy tylko wielkich firm. Na dodatek leży to w interesie każdego - bo reklamy, które są na białej liście, muszą spełniać odpowiednie standardy. Czyli nie zakłócać przeglądania strony, być dopasowane do witryny, nie atakować nas hałasem.
Pod ich manifestem pewnie mógłby podpisać się niemal każdy internauta. Powstaje jednak pytanie, dlaczego to właśnie właściciele Adblocka Plus mieliby występować w roli sędziego. Bo mają program, przez który odrzucenie oferty skończy się zablokowaniem reklam i stratą dużej sumy pieniędzy? Nie da się ukryć, że w pewien sposób przypomina to mafię ściągającą haracz za ochronę. Płaci się, bo nie ma innego rozsądnego wyjścia. W innym przypadku lokal będzie zdemolowany. Klasyczna propozycja nie do odrzucenia.
Na takiej "ofercie" tracą i wydawcy, i użytkownicy. Inwestycja w wysokiej jakości treści i usługi staje się trudna, bo część zysków trzeba "oddać". Płacąc za nie blokowanie reklam nie przeznacza się pieniędzy, które mogłyby finansować wartościowe projekty.
Bycie szeryfem budzi więcej wątpliwości. “Sędzia może się mylić, może być stronniczy, a jego usługi mogą kosztować” - pisał Marcin Maj na łamach Dziennika Internautów.
Blokowanie - i przepuszczanie - reklam jest więc doskonałym pomysłem na biznes. A Adblock nie występuje tu w roli obiektywnego obserwatora, który tylko chce, żeby świat był lepszym miejscem. Wręcz przeciwnie: rozdaje karty.
Tymczasem cieszy się sympatią internautów, jako bohater, który wypowiedział wojnę złym i pazernym korporacjom.
To nie przypadek, że o “złych i nachalnych reklamach” wspomina również Google, powołując Coalition for Better Ads. Czyli porozumienie mające na celu wyeliminowanie z sieci niedobrych, niewłaściwych banerów. Efektem tej koalicji będzie blokowanie przez Google Chrome reklam, które nie spełniają wyznaczonych standardów (podobnych do tych, o których wspominał Adblock Plus). A przepuszczanie tych, które są zgodne z “manifestem”. System zacznie działać w 2018 roku.
Jest to retoryka, którą wprowadzili twórcy AdBlock Plus: są reklamy dobre, są reklamy złe. Pojawia się jednak kolejny duży gracz, który chce wydawać werdykty. W tym przypadku Google również może być sędzią w swojej sprawie, wszak gigant jest właścicielem dwóch reklamowych systemów: AdWords i AdSense. Niekoniecznie na pierwszym miejscu może być więc dobro użytkowników.
Dzisiejsza internetowa reklama w większości przypadków wygląda zdecydowanie przyjaźniej dla użytkownika niż ta sprzed lat. Możliwe, że spora w tym zasługa AdBlocka i tego typu programów, które zmusiły do wprowadzenia rozsądniejszych i nieinwazyjnych banerów. Nie można jednak zapominać, że twórcy takich rozszerzeń nie robili tego wyłącznie dla dobra internautów. Znaleźli sposób, jak zastraszyć wydawców i zmusić ich do płacenia. Po prostu podstawili ich pod ścianą.