10 najgorszych broni w historii

10 najgorszych broni w historii
Źródło zdjęć: © US DOD

08.10.2012 | aktual.: 29.12.2016 08:19

Już w czasach prehistorycznych człowiek odkrył, że uderzania gołą dłonią boli. Szybko więc skonstruował narzędzia, które pozwalały zadawać ból w coraz bardziej wyrafinowany i skuteczny sposób: od kija, przez łuk do kałasznikowa. Ta droga nie była jednak pasmem sukcesów wynalazców i historia pełna jest broni, na widok których nawet neandertalczyk złapał by się za głowę. Oto przykład 10 najgorszych broni, które niestety trafiły na nowożytne pola bitew.

Za najlepszą broń świata uznaje się karabin Kałasznikowa, który jest konstrukcją tanią w produkcji, prostą w naprawie, a przede wszystkim zabójczo skuteczną. Historia pełna jest jednak broni, na widok których pozostaje tylko złapać się za głowę. Oto przykład 10 najgorszych broni, które niestety trafiły na nowożytne pola bitew.

GB/SW/GB

1 / 10

10. Karabin Nocka

Obraz
© National Rifle Association

Naszą historię nieudanych broni zaczniemy od czasów dość zamierzchłych. Karabin Nocka był stosowany przez Marynarkę Wojenną jej Królewskiej Mości podczas wojen napoleońskich. Konstruktorzy doszli najwyraźniej do dwóch wniosków: Anglia potrzebuje karabinów do obrony własnych okrętów przed abordażem i jedna lufa to za mało. W efekcie tych światłych pomysłów powstał karabin Nocka - siedmiolufowa broń, która pozwalała zmiatać z pokładu próbujących się na niego wedrzeć marynarzy wroga.

Brytyjscy załoganci musieli być wniebowzięci otrzymując taką potężną broń... Do momentu kiedy usłyszeli o efektach ubocznych wystrzału. Odrzut był tak silny, że z łatwością mógł złamać bark strzelającego, a do tego gazy, które powstawały przy wystrzale z siedmiu luf miały tendencję do podpalania ożaglowania własnego okrętu.

2 / 10

9. FP-45 Liberator

Obraz
© Curiosandrelics/CC

Nie każda broń musi być tak potężna jak karabin Nocka. Przeciwieństwo broni z XIX wieku stanowi amerykański pistolet FP-45 Liberator z okresu II Wojny Światowej. W odróżnieniu od morderczego karabinu z poprzedniego slajdu, mając w dłoni Liberatora nie musiałeś się obawiać o połamanie części własnego ciała. Właściwie to miałeś szczęście, jeśli udało ci się uszkodzić kogokolwiek - łącznie z wrogiem. FP-45 był pistoletem jednostrzałowym, dodatkowo pozbawionym mechanizmu wyrzucania łuski naboju. Jeśli za pierwszym razem nie udało się zabić wroga, trzeba było wybić łuskę za pomocą specjalnego stempelka, załadować broń ponownie i liczyć, że w międzyczasie zły nazista nie zorientował się, że przed chwilą próbowaliśmy go zabić.

Trzeba jednak wspomnieć, że choć początkowo taka konstrukcja wydaje się bez sensu, Liberator nie był przeznaczony do walki na froncie. Ta prosta i tania w produkcji broń przeznaczona była dla ruchów oporu w okupowanych przez Niemców krajach. Alianci planowali zrzucenie ogromnej ilości tych pistoletów za liniami wroga, tak aby wykorzystać je jako broń psychologiczną. W założeniu okupanci mieli chodzić przerażeni, że w każdym domu może znajdować się FP-45, który choć jednostrzałowy, może ich zabić. Była to więc broń, która pokonywała wroga bez strzelania. W praktyce, plan zrzucenia milionów tanich pistoletów nad okupowaną Europą nie doszedł do skutku.
Zobacz: Jak wybrać golarkę elektryczną dla prawdziwego mężczyzny?

3 / 10

8. Pistolet wz. 94 Nambu

Obraz
© www.adamsguns.com

Podczas gdy Alianci opracowywali "jednostrzałową" broń psychologiczną", druga strona konfliktu nie próżnowała. Japończycy w 1934 roku opracowali własny niewielki pistolet kalibru 8 mm. Pistolet wz. 94 był przeznaczony dla żołnierzy piechoty oraz załóg czołgów i samolotów. W założeniu tani, prosty i samopowtarzalny, w praktyce był nietrwały, zawodny i uchodził za większe zagrożenie dla strzelającego niż dla wroga. Zacinał się po zamoczeniu czy zabłoceniu, a niska jakość materiałów, z których był wykonany sprawiała, że często ulegał awariom mechanicznym. Był też niecelny i miał stosunkowo mały zasięg.

4 / 10

7. Breda 30

Obraz
© Edo leitner/CC

Podczas gdy japońscy żołnierze mogli korzystać z różnych broni i nie byli całkowicie skazani na pistolet Nambu, Włosi nie mieli tyle szczęścia. Konstruktorzy z Italii zaprojektowali, fabryki wyprodukowały, a dowódcy uzbroili całą armię w karabiny Breda 30. W broni tej zastosowano mechanizm odrzutu zamka swobodnego, który wykorzystuje się w broniach o niewielkiej mocy, gdyż inaczej łuska może się zakleszczyć w komorze nabojowej. Włoscy inżynierowi pamiętali o tym i Breda 30 powstał jako karabin kalibru 6,5 mm z nabojem o stosunkowo niewielkiej mocy. Nikt więc nie wie jak to możliwe, że łuska nadal się zakleszczała. Aby temu zaradzić do broni dołożono mechanizm, który przed wystrzałem pokrywał naboje specjalnym smarem - to jednak powodowało, że karabin szybko ulegał awarii.

Jakby tego było mało, ktoś przy projektowaniu broni pomyślał o ochronie środowiska i wykombinował, że łuski zamiast być wyrzucane na zewnątrz będą ponownie układane w magazynku. Jak łatwo się domyślić, ten kolejny już mechanizm jeszcze bardziej skomplikował działanie karabinu i powodował kolejne awarie. Jak już wspomnieliśmy, włoskie dowództwo nie zna litości i skazało swoich żołnierzy na używanie karabinów Breda 30 do końca wojny.

5 / 10

6. Chauchat

Obraz
© Janmad/CC

Myślicie, że Włosi byli pierwszymi, którzy wyposażyli całą armię w kompletnie bezużyteczny karabin? Nic bardziej mylnego - równie przedsiębiorczy był inny waleczny naród. Francuzi w trakcie I Wojny Światowej mieli do wyboru całą gamę udanych konstrukcji karabinów. Mądre głowy w dowództwie zdecydowały jednak, że żołnierze walczący w okopach otrzymają karabin Chauchat. Zanim przejdziemy do analizy przydatności tej broni, musimy podkreślić trzy cechy, jakimi powinien charakteryzować się karabin do walki w okopach. Po pierwsze powinien być przystosowany do pracy w kontakcie z pyłem, piachem, błotem i wodą - w końcu to okopy. Po drugie, jeśli już sporadycznie karabin się zatnie, powinno dać się go łatwo naprawić. Wreszcie po trzecie, jak każda broń, taki karabin powinien być jak najbardziej niezawodny. Jak było w przypadku Chauchata?

Magazynek broni miał tyle dziur, że wspomniane pył, piach, błoto i woda wręcz oblepiały naboje, co prowadziło do zacinania się broni mniej więcej co trzy strzały. Na domiar złego każda wyprodukowana sztuka była odrobinę inna, więc o naprawieniu jednego karabinu przy pomocy części z drugiego można było zapomnieć. O przydatności Chauchata najlepiej świadczy fakt, że francuscy żołnierze wyrzucali go przy pierwszej okazji, gdy mogli zdobyć dowolną inną broń.

6 / 10

5. Grossflammenwerfer

Obraz
© http://eventswwi.site11.com

Pozostaniemy jeszcze przez chwilę w okopach I Wojny Światowej. Francuzi ze swoim karabinem Chauchat mieli po drugiej stronie godnego i przerażającego przeciwnika w postaci niemieckich załóg miotaczy ognia Grossflammenwerfer, zwanych również Grof. Ta broń była tak ciężka, że do obsługi potrzebowała aż dwóch osób. Dodatkowo, miotacze miały tendencję do wybuchania i zabijania załogi, w związku z czym do ich obsługi desygnowano głównie skazańców. Sytuację jeszcze bardziej pogarszał fakt, że przeciwnicy uznawali użycie Grossflammenwerfer za barbarzyństwo, w związku z czym chętnie brali je za cel.

7 / 10

4. Gyrojet

Obraz
© world.guns.ru

Kolejną pozycję na naszej liście beznadziejnych broni zajmuje dużo nowszy od poprzedników wynalazek. W 1960 roku prowadzono prace nad prototypową bronią - ręcznymi wyrzutniami mini rakiet. Powstała cała rodzina broni Gyrojet, z których chyba najciekawszy jest pistolet, ponieważ przy swoich niewielkich rozmiarach rzeczywiście strzelał miniaturowymi rakietami i to ze niewielkim odrzutem.

Broń ta miała jednak dwie, dość istotne wady. W związku z tym, że 13 mm rakieta zaczynała przyspieszać dopiero po opuszczeniu lufy, ograniczało to prawdopodobieństwo zabicie wroga z bliskiej odległości, co jest dość istotne dla pistoletu. Drugą wadą było zdarzające się, dość niefortunne wypadanie rakiety z lufy przy wystrzale - tak, pocisk zamiast mknąć w kierunku celu, po prostu wypadał na ziemię. W przeciwieństwie do wcześniejszych wynalazków Gyrojet nigdy nie wszedł do służby, choć kilku indywidualnych właścicieli używało tej broni podczas wojny w Wietnamie.

8 / 10

3. M388 Davy Crockett

Obraz
© US DOD

Umieszczenie głowicy atomowej na ręcznej wyrzutni obsługiwanej przez trzech żołnierzy samo w sobie wydaje się słabym pomysłem. Na tak nietypowe zastosowanie jednej z najbardziej niebezpiecznych broni świata wpadli Amerykanie.

M388 Davy Crockett pozwalała wystrzelić pociski uzbrojone w głowicę nuklearną o mocy 10 lub 20 ton na odległość ok 2 lub 4 km (zależnie od rodzaju zastosowanej wyrzutni). Planowano rozstawienie zespołów żołnierzy z tą bronią (tzw. Atomowych Grup Bojowych) wzdłuż granicy zachodnich Niemiec, by na wypadek ataku wojsk Układu Warszawskiego mogli oni powstrzymać natarcie i skazić teren przygraniczny na co najmniej 48 godzin, co pozwoliłoby na zmobilizowanie sił NATO. Wyrzutnia M388 miała tylko jedną, ale za to dość istotną wadę - istniało ogromne prawdopodobieństwo, że po wystrzale zasięg eksplozji obejmie również strzelających.

9 / 10

2. Granat nr. 74

Obraz
© UK Government

Na dwóch pierwszych miejscach naszego subiektywnego rankingu najgorszych broni w historii znalazły się pomysły na niszczenie czołgów. Pierwszym z nich jest granat nr 74 tzw. "sticky bomb" (ang. lepka bomba). Ta broń przeciwpancerna została opracowana przez Brytyjczyków w 1940 roku, a używana była przez armie: brytyjską i kanadyjską. Pomysł na ten granat był wręcz banalnie prosty. Jego użycie polegało na zdjęciu metalowej pokrywy, co powodowało odsłonięcie dzianiny z lepką substancją, wyrwaniu zawleczki z zapalnika czasowego, a następnie rzuceniu granatem w nieprzyjacielski pojazd. Broń przyczepiała się do wrogiego czołgu i po chwili wybuch pomniejszał nazistowskie siły o jeden czołg. Tak było w teorii. W praktyce rzucający musiał szalenie uważać, żeby pokryty lepką substancją granat nie przyczepił mu się do ubrania, wyposażenia lub do jakiegoś obiektu po drodze, jak drzewo czy krzak. Sami oceńcie przydatność bojową granatu, który równie skutecznie może wysadzić wroga, co przyjaciela.

10 / 10

1. Psy przeciwczołgowe

Obraz
© Think Tank

Jedyną bronią, która jest jeszcze gorszym pomysłem niż pokryty klejem granat okazał się... pies. W takcie II Wojny Światowej Rosjanie musieli bardzo długo myśleć nad sposobem skutecznej walki z czołgami wroga. W końcu geniusze, niewątpliwie inspirowani osiągnięciami Pawłowa, wpadli na pomysł uzbrojenia psów w ładunki wybuchowe i wysyłania ich na pojazdy pancerne wroga.

Zwierzęta szkolono w Rosji kładąc mięso pod czołgiem i przyzwyczajając psa, że tam właśnie znajdzie pożywienie. Tak nauczone zwierzęta, objuczone materiałami wybuchowymi miały szukać pokarmu pod niemieckimi czołgami, gdzie detonowane byłyby ładunki. Genialne? Niezupełnie. Pomijając okrutne traktowanie zwierząt, Sowieci nie przewidzieli kilku rzeczy.

Po pierwsze, psy szkolone były na nieruchomych czołgach. Rosjanie nie uwzględnili faktu, że niemieckie czołgi na polu bitwy... jeżdżą. Dodatkowo, Sowieci zapomnieli, że wróg posiada zamontowane na wozach karabiny maszynowe, które zabijały albo skutecznie odstraszały psiaki, a te, spanikowane, wracały do okopów, gdzie wysadzały w powietrze swoich treserów. To nie koniec wad rosyjskiego pomysłu. Czołgi, na których szkolono psy były rosyjskie, a Rosjanie stosowali inne paliwo niż Niemcy, które przede wszystkim pachniało inaczej. W efekcie psy, które nie zostały wystraszone lub zabite ogniem karabinów, owszem - wysadzały czołgi, ale rosyjskie. Wszystkie te cechy bezapelacyjnie uplasowały psy przeciwczołgowe na pierwszym miejscu niniejszego rankingu.

GB/SW/GB

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (143)