Zamach z 11 września - 18. rocznica. Polscy bohaterowie podczas ataku na WTC
Stanisław Trojanowski i Jan Demczur. Strażak i pracownik myjący okna. Polscy emigranci w Stanach Zjednoczonych. Łączy ich miejsce, w którym znaleźli się w dzień zamachów na wieże World Trade Center - byli w ich środku.
11.09.2019 | aktual.: 11.09.2019 17:41
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Historie o World Trade Center to wyłącznie te mrożące krew w żyłach. Są wśród nich różne relacje, ale najbardziej porażają sprawozdania tych, którzy znaleźli się w środku płonących wież i desperacko walczyli o życie. Swoje lub innych.
Wśród tych, którym udało się przeżyć terrorystyczny zamach Al-Kaidy, byli także Polacy.
Przez ścianę
Jan Demczur jechał windą z pięcioma innymi osobami w północnej wieży. Pracował, czyszcząc szyby na wysokości, więc miał przy sobie swoje wyposażenie – gumową zmywaczkę.
W pewnym momencie winda przestała powolnie jechać w dół i zaczęła gwałtownie spadać. Na szczęście nie zawiodły hamulce bezpieczeństwa i pasażerowie zatrzymali się w okolicach 50. piętra.
Uwięzieni myśleli najpierw, że to problemy techniczne, ale z błędu szybko wyprowadziło ich pojawienie się dymu. Kiedy udało im się otworzyć drzwi windy, zamiast wyjścia zobaczyli przed sobą gipsowo-kartonową ścianę.
Jeden z pasażerów miał scyzoryk. Zaczęli wspólnie próbować przebijać się nim przez ściankę. Kiedy nóż był w rękach Jana, przez przypadek wyślizgnął mu się i wypadł z windy. Wydawało się, że stracili swoją jedyną szansę.
Ktoś chwycił wtedy metalową rączkę przyrządu do mycia szyb, który miał przy sobie Demczur. Za jej pomocą rozpoczęli próby przebijania się przez ścianę. Po czterdziestu pięciu minutach udało się wydrążyć w niej otwór i uwięzieni pobiegli w kierunku awaryjnych schodów.
5 minut po ich wydostaniu się z budynku, wieża runęła.
Demczur krótko i bardzo skromnie skwitował to, co zrobił:
- Żaden ze mnie bohater. Bohaterami są ludzie, którym nie udało się wydostać. Ja jestem szczęśliwy, że żyję. Bez towarzyszy, mojej zmywaczki i opatrzności nic bym nie zrobił.
Gumowy wałek, który pomógł uwięzionym wydostać się z windy, znajduje się obecnie w National Museum of American History.
Całus na szczęście
Kiedy Stanisław Trojanowski przyszedł 11 września 2001 roku na swoją dzienną zmianę, usłyszał, że w wieże World Trade Center uderzył samolot.
Od razu wiedział, że jego jednostka zostanie tam skierowana. Byli nazywani "ognistymi mężami", bo jako jedyni posiadali sprzęt, dzięki któremu można było użyć jednocześnie aż 14 tysięcy litrów piany gaśniczej. O 9:05, około 20 minut po uderzeniu samolotu w pierwszą wieżę, wozy były gotowe do wyjazdu. W trakcie podróży dowiedzieli się o drugim ataku.
Na miejscu Trojanowski wysiadł z wozu i każdemu wychodzącemu po nim dawał całusa – strażacki zwyczaj, każdy pocałowany musi wrócić z misji cało, żeby "odcałować". Stanisław nie zdążył pocałować na szczęście jedynie swojego porucznika.
Strażacy weszli na 73. piętro, tam gdzie jeden z samolotów uderzył w budynek. Wyprowadzili ludzi do głównego holu. Po chwili nastąpiła seria eksplozji, walący się gruz i dym.
Po opadnięciu dymu okazało się, że nie ma jednego ze strażaków. Porucznika. Jeden z jego kolegów wrócił do budynku zawalonego wieżowca. Znalazł porucznika. Niestety martwego.
Stanisław Trojanowski przebywa obecnie na emeryturze. Za akcje ratowniczą 11 września został uhonorowany w Białym Domu i polskim Sejmie, ale zapytany o swoje bohaterstwo, nie wskazuje ani na siebie, ani na swoich kolegów z jednostki.
- Jedynymi bohaterami są ci, którzy stracili życie.