Uber "wymyśla" dyspozytora, Elon Musk przystanki autobusowe. Innowacyjnym firmom kończą się pomysły
Na konferencjach pomysły rodem z filmów science-fiction, w szarej rzeczywistości - stare sprawdzone pomysły. Tyle że opakowane tak, jakby nowoczesne firmy właśnie odkryły Amerykę. Uber czy Elon Musk zaskoczyli "pomysłowymi" wynalazkami.
Nowością Ubera w Stanach Zjednoczonych jest… numer telefonu, pod który można zadzwonić, żeby zamówić przejazd. Niepotrzebna jest aplikacja, wszelkie niezbędne informacje przekazuje się dyspozytorowi. Tak oto Uber, który przecież "odmienił rynek przewozów", wprowadzając nowe zasady gry, wraca do korzeni firm taksówkarskich.
Sympatycy Ubera mają kłopot. W dyskusjach "Uber kontra taksówkarze" padał argument, że firma odmienia skostniały przemysł, zdecydowanie ułatwiając przejazdy. Bazowanie na aplikacji - i tym, że kierowca nie musiał mieć taksówkarskich uprawnień - było przecież dewizą Ubera. Tymczasem dziś w Polsce jadąc Uberem możemy zapłacić gotówką, jak w zwykłej taryfie. A w USA kierowcę zamówimy w taki sam sposób, jak tradycyjną "taksę". Mit nowoczesności upada na naszych oczach.
Ale to nie wyjątek, a coraz częściej reguła. Kiedy mówimy o innowacjach, wielu przed oczami staje Elon Musk. Nic dziwnego. Jego kosmiczne projekty imponują, a przecież szef Tesli i SpaceX idzie dalej. Już wyobraża sobie ludzi na Marsie, już chce kopać tunele pod ziemią, żeby namieszać w transporcie miejskim.
Tymczasem jeden z jego "rewolucyjnych" projektów sprzed kilkunastu miesięcy to… przystanek autobusowy. Oczywiście w praktyce, bo w teorii pomysł został przedstawiony tak, jakby właśnie Musk odkrył przed nami Amerykę.
- Miejski system transportowy Boring Co zamiast kilku dużych stacji jak w wypadku metra, będzie zawierał tysiące niewielkich stacji rozmiarów niewielkiego parkingu, które pozwolą ci dotrzeć bardzo blisko twojego celu i wtopią się niezauważenie w strukturę miasta - zachwycał się Musk, niezwykle poetycko opisując dobrze wszystkim znane zatoki autobusowe.
Elon Musk czy firmy jak Uber od dawna postrzegane są jako te noszące kaganek oświaty. Uber kreśli przed nami przyszłość transportu, zapowiadając latające prywatne taksówki. Tymczasem tu i teraz firma zanotowała 1,1 mld dol. straty netto w IV kwartale 2019 r., a w całym 2019 - 8,5 mld dol. Na ratunek bierze się więc nie innowacyjny i rewolucyjny pomysł, ale coś, co dobrze działa od lat - czyli telefon do dyspozytora. Znamienne.
Rzekoma innowacyjność firm może mieć olbrzymie konsekwencje. "Genialny" pomysł z przystankami Elona Muska - pomijając inny przydatny wynalazek, jakim są schody (choć spokojnie, pewnie jeszcze czymś wizjoner nas zaskoczy) - kosztowałby miasto olbrzymie pieniądze. Czy nie lepiej więc inwestować w coś, co jest sprawdzone, czyli rozwój normalnego transportu miejskiego, zamiast realizować fantazje miliardera?
W dyskusjach o technologicznych firmach bardzo często podnosi się argument, że te potrzebują ulg podatkowych i innych benefitów, bo to wspomaga innowacyjność. Przymyka się oko na to, że migają się od płacenia podatków, bo przecież dzięki temu mogą "rozwijać szalone idee". I zaszczycać nasz kraj swoją obecnością.
Jak widać, w 2020 jedną z nich jest telefon do dyspozytora. Co dalej? Producenci telewizorów stwierdzą, że duże kineskopy były jednak wygodniejsze? Twórcy aplikacji sprzedających bilety stwierdzą, że nic nie zastąpi chwili niepewności, czy kierowca znajdzie dla nas miejsce w autobusie? A może firmy produkujące telefony stwierdzą, że brakuje nam modeli z klapkami? Oj, chwila - to ostatnie już stwierdzili.