"Tykające bomby na dnie Bałtyku". NIK ostrzega, politycy ignorują
Bałtyk jaki znamy może przestać istnieć. Letnie wczasy nad polskim morzem od dziesięcioleci wydają się oczywistością, jednak niewiele brakuje, by stały się tylko wspomnieniem. Ostrzega przed tym raport Najwyższej Izby Kontroli.
05.06.2020 | aktual.: 05.06.2020 10:40
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
"Zarówno administracja morska jak i ochrony środowiska nie rozpoznawały zagrożeń wynikających z zalegania w zatopionych na dnie Bałtyku wrakach ropopochodnego paliwa i broni chemicznej. Nie szacowały też ryzyka z nimi związanego i skutecznie nie przeciwdziałały rozpoznanym i zlokalizowanym zagrożeniom. Może to doprowadzić do katastrofy ekologicznej na niespotykaną skalę."
Pierwszy akapit informacji na temat raportu NIK-u nie pozostawia złudzeń. Jest bardzo źle, a kumulacja wieloletnich zaniedbań może sprawić, że dotychczasowe, regularnie poruszane przez media problemy, jak sinice, lokalne wycieki paliwa z zatopionych wraków czy przydenne pustynie siarkowodorowe wydadzą się nam całkowicie niewinne i mało szkodliwe.
NIK podjął próbę kompleksowej analizy bałtyckich zagrożeń. Baz satysfakcji musimy przyznać, że o większości z nich wielokrotnie pisaliśmy, alarmując i naświetlając wagę problemu. Na co zwróciła uwagę Najwyższa Izba Kontroli?
Paliwo z zatopionych wraków
Na dnie Bałtyku zalegają setki wraków. NIK zwrócił szczególną uwagę na dwa spośród nich, które mogą stanowić największy problem. Są to zatopione podczas II wojny światowej, niemieckie statki Franken i Stuttgart. W ich zbiornikach znajdują się znaczne ilości paliwa, a ścianki zbiorników, na skutek postępującej korozji, stają się coraz cieńsze.
Co istotne, Polska nie ma możliwości samodzielnego uporania się z dużym wyciekiem. Morska Służba Poszukiwania i Ratownictwa dysponuje możliwością zebrania około 3-3,5 tys. ton ropy, gdy zbiorniki samego tylko Stuttgarta szacowane są na około 6 tys. ton.
Broń konwencjonalna i chemiczna
Kolejnym problemem jest inna "pamiątka" po wojnie, czyli poniemiecka broń chemiczna i materiały wybuchowe, których znaczne ilości zostały zatopione w morzu. W przypadku należących do Polski obszarów NIK wskazał dwie lokalizacje problematycznych odpadów – Głębię Gdańską i Rynnę Słupską.
Najwyższa Izba Kontroli określiła także wiele lokalizacji na wybrzeżu, gdzie w przeszłości dochodziło do odnalezienia chemicznych środków bojowych.
Część starych wraków może stanowić zagrożenie
Spór kompetencyjny
Fakt obecności na dnie morza niebezpiecznych ładunków jest tylko jednym z problemów. Kolejny stanowi spór kompetencyjny pomiędzy polskimi instytucjami, powołanymi do nadzoru na Bałtyku.
- Administracja morska i administracja ochrony środowiska wzajemnie obarczają się odpowiedzialnością za przeciwdziałanie tym zagrożeniom, nie uznając swoich kompetencji – stwierdza raport NIK.
Ignorowanie ryzyka
Część raportu, poświęcona ustaleniom NIK-u, brzmi bardzo niepokojąco. Jak stwierdza Najwyższa Izba Kontroli:
"Administracja morska (…) mimo upływu nawet 70 lat od zatopienia statków i broni chemicznej nie dokonała inwentaryzacji dna.
Nie opracowano metodyki i techniki szacowania ryzyka związanego ze skażeniem środowiska morskiego.
Administracja ochrony środowiska (…) pomimo posiadania informacji o zagrożeniach ze strony materiałów niebezpiecznych, nie prowadziła monitoringu wód polskich obszarów morskich.
Badaniami i oceną jakości wód nie objęto nawet rozpoznanych już miejsc zatopień bojowych środków trujących i wraków statków z paliwem."
Zanim będzie za późno
W świetle raportu NIK trudno uniknąć wrażenia, że największym problemem Bałtyku nie są zalegające na jego dni, śmiercionośne ładunki i zanieczyszczenia. Owszem, to poważne wyzwanie, ale jesteśmy sobie z nim w stanie poradzić.
Znacznie poważniejszym problemem są wieloletnie zaniedbania i bagatelizowanie zagrożeń. Co gorsze, można odnieść wrażenie, że kwestia zagrożeń dla Bałtyku stała się kwestią polityczną i zakładnikiem aktualnej rozgrywki, prowadzonej pomiędzy NIK a obozem rządzącym. Zgodnie z wnioskami raportu, gdy NIK piętnuje zaniedbania, władza stwierdza: "nic się nie stało".
Dopóki faktycznie nic się nie dzieje, może sobie na to pozwolić i bagatelizować problem, bo przecież nic nie wybucha ani nie truje. Problem w tym, że gdy już zacznie, na jakąkolwiek profilaktykę będzie za późno. Pozostaną doraźne działania i próba ograniczenia zasięgu i skutków skażenia.
Wygląda zatem na to, że po raz kolejny znajdzie potwierdzenie stare, a zarazem bardzo smutne przysłowie: mądry Polak po szkodzie.