To ludzie są okrutni, nie internet

Filip Chajzer znowu znalazł się celowników hejterów. Dziennikarz chciał z nimi walczyć, ujawniając ich prawdziwą tożsamość. O ile jednak gwiazda TVN-u swój cel osiągnie, to jak radzić mają sobie osoby, za którymi nie stoi rzesza fanów?

To ludzie są okrutni, nie internet
Źródło zdjęć: © Fotolia
Adam Bednarek

Na facebookowym profilu magazynu "Satyra polityczna" umieszczony został obrazek nawiązujący do śmierci syna Filipa Chajzera. Dziennikarz postanowił namierzyć osobę, która go udostępniła. Dużo emocji wywołał sposób, w jaki gwiazda TVN-u o tym poinformowała. Nie jak youtuber Michał Karmowski, który po cichu znalazł hejtera i dopiero po spotkaniu z nim ujawnił sprawę. Chajzer napisał m.in. “z góry dziękuję za dane personalne i teleadresowe gnoja”. Choć post zniknął z sieci, to zachowały się zrzuty ekranu.

Filip Chajzer udostępnił potem zdjęcia osoby, która rzekomo wrzuciła obrazek, dodając: “przedstawiam to bydle i czekam na dokładny adres. (EDIT - już mam, rodzice będą dumni, szczególnie mama)”.

O ile większość była zgodna z tym, że z internetową znieczulicą należy walczyć, to jednak spierano się, czy Chajzer zachował się właściwie. Zarzucono mu nawoływanie do linczu i działanie poza prawem. A wystarczyło wziąć przykład z Karmowskiego - pisano w komentarzach. Spór najlepiej podsumowuje ten obrazek:

Filip Chajzer potem wyjaśnił swoje zachowanie, pisząc, że skasował udostępnione dane osobowe, a były mu potrzebne, bo “chciałbym z nim i jego rodzicami spokojnie o tym pogadać”. Czyli zrobić tak samo, jak wspomniany youtuber-kulturysta, który spotkał się z rodzicami hejtera i uzgodnił z nimi karę: odpracować 400 godzin w hospicjum.

Czy takie rozmowy wychowawcze zaprocentują w przyszłości? Czy sprawią, że hejt zniknie? Owszem, jest to dowód na to, że w internecie nikt nie jest anonimowy i każdy musi brać odpowiedzialność za swoje słowa i czyny.

W przypadku Chajzera chęć rozprawienia się z jednym memem spowodowała, że natychmiast powstały kolejne - np. pojawiły się na Wykopie. Ale efekt Streisand, czyli błyskawiczne rozpowszechnianie “zakazanych” treści, to niejedyny problem.

Załóżmy, że hejter Karmowskiego zrozumiał swój błąd. Do podobnych wniosków dojdzie hejter Chajzera i kilkadziesiąt innych osób, którym wydawało się, że obrazek jest zabawny. Nie będą chcieli wejść na wojenną ścieżkę z Chajzerem, bo może się to źle skończyć.

Ale czy to sprawi, że znikną - często dużo bardziej bezpośrednie i ostrzejsze - memy np. związane ze Smoleńskiem albo Janem Pawłem II? Raczej nie, bo nie licząc okołoprawicowych środowisk, obrazki z brzozą i tym podobnymi nawiązaniami to przedni humor. Modnie jest śmiać się ze Smoleńska. A nawet można bronić się tym, że sami politycy do tego doprowadzili - to oni sprawili, że ludzie tak reagują!

Znajdziemy mnóstwo podobnych tematów, z których w sieci można się śmiać, często w ostry sposób. A jednocześnie będziemy zdziwieni i oburzeni, że powstają memy atakujące kogoś, kogo znamy bardziej, lubimy i szanujemy.

Nie twierdzę, że zgadzający się z Chajzerem śmieją się z innych tragedii. Istnieje jednak ryzyko, że doprowadzimy do sytuacji, że obiektem żartów i drwin będą tylko ci słabsi - z których łatwo się śmiać, bo nie odpowiedzą, nie zagrożą, że będą z hejtem walczyć. Nie mają aż takiego poparcia wśród ludzi. Zresztą historia zna takie przypadki.

- Przez to wszystko podupadłem na zdrowiu, miałem stan przedzawałowy, musiałem spotykać się z psychologiem i psychiatrą - mówił w rozmowie z naTemat Janusz Ławrynowicz, policjant, który w internecie znany był jako “Pan Janusz”. Czyli starszy mężczyzna z wąsem, będący stereotypowym Polakiem, w tym negatywnym znaczeniu. Chłopak przez lata znany jako “Star Wars Kid” nie mógł znieść drwin do tego stopnia, że opuścił szkołę i wylądował z depresją w psychiatryku. Film, który sam nagrał, wrzucili do sieci jego koledzy ze szkoły. Szybko zdobył sławę, choć nie taką, o jakiej się marzy.

Owszem, gdy sprawą zainteresowały się media, zapewne wielu ludzi zrozumiało, że dla bohaterów tych memów nie jest to zabawne. Wcześniej jednak ofiary nie mogły z tym nic zrobić. Nie miały prawie miliona fanów na Facebooku, którzy rzuciliby się na twórcę nieśmiesznego obrazka. Nie miał się kto za nimi wstawić, kto im współczuć.

Obraz
© Materiały prasowe

Ludzie są okrutni. Ludzie, nie internet. Bo przecież nie dostęp do sieci sprawia, że nagle wychodzi z nas mroczna strona. To nie gwarancja anonimowości powoduje, że wylewa się jad - wystarczy zobaczyć na komentarze o uchodźcach czy mniejszościach, które publikowane są na Facebooku pod prawdziwymi nazwiskami.

Nie zmieni tego wyłapywanie jednostek. Jedynie może doprowadzić do tego, że lubiani będą pod parasolem ochronnym, a hejterzy zaczną się autocenzurować. I swoją agresję przeniosą na słabszych i bezbronnych. Tych, których bezpiecznie uderzyć, bo nie oddadzą.

Hejt w sieci niczym nie różni się od wulgarnych napisów na murach czy złości i agresji w tramwaju albo kolejce w sklepie. Razi, bo jest czymś stosunkowo młodym i nowym. Wystarczy jednak rozejrzeć się, by zobaczyć, że nie jest to zjawisko, które powstało samo z siebie.

Czy poradzimy sobie z hejtem w sieci? Nie. Ale przyzwyczaimy się do niego. Nie będzie robił na nas wrażenia, tak jak dziś nikt nie oburza się napisami na murach “Zdychaj k...o”.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (15)