To ludzie są okrutni, nie internet

To ludzie są okrutni, nie internet
Źródło zdjęć: © Fotolia
Adam Bednarek

19.06.2017 15:55, aktual.: 20.06.2017 12:41

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Filip Chajzer znowu znalazł się celowników hejterów. Dziennikarz chciał z nimi walczyć, ujawniając ich prawdziwą tożsamość. O ile jednak gwiazda TVN-u swój cel osiągnie, to jak radzić mają sobie osoby, za którymi nie stoi rzesza fanów?

Na facebookowym profilu magazynu "Satyra polityczna" umieszczony został obrazek nawiązujący do śmierci syna Filipa Chajzera. Dziennikarz postanowił namierzyć osobę, która go udostępniła. Dużo emocji wywołał sposób, w jaki gwiazda TVN-u o tym poinformowała. Nie jak youtuber Michał Karmowski, który po cichu znalazł hejtera i dopiero po spotkaniu z nim ujawnił sprawę. Chajzer napisał m.in. “z góry dziękuję za dane personalne i teleadresowe gnoja”. Choć post zniknął z sieci, to zachowały się zrzuty ekranu.

Filip Chajzer udostępnił potem zdjęcia osoby, która rzekomo wrzuciła obrazek, dodając: “przedstawiam to bydle i czekam na dokładny adres. (EDIT - już mam, rodzice będą dumni, szczególnie mama)”.

O ile większość była zgodna z tym, że z internetową znieczulicą należy walczyć, to jednak spierano się, czy Chajzer zachował się właściwie. Zarzucono mu nawoływanie do linczu i działanie poza prawem. A wystarczyło wziąć przykład z Karmowskiego - pisano w komentarzach. Spór najlepiej podsumowuje ten obrazek:

Filip Chajzer potem wyjaśnił swoje zachowanie, pisząc, że skasował udostępnione dane osobowe, a były mu potrzebne, bo “chciałbym z nim i jego rodzicami spokojnie o tym pogadać”. Czyli zrobić tak samo, jak wspomniany youtuber-kulturysta, który spotkał się z rodzicami hejtera i uzgodnił z nimi karę: odpracować 400 godzin w hospicjum.

Czy takie rozmowy wychowawcze zaprocentują w przyszłości? Czy sprawią, że hejt zniknie? Owszem, jest to dowód na to, że w internecie nikt nie jest anonimowy i każdy musi brać odpowiedzialność za swoje słowa i czyny.

W przypadku Chajzera chęć rozprawienia się z jednym memem spowodowała, że natychmiast powstały kolejne - np. pojawiły się na Wykopie. Ale efekt Streisand, czyli błyskawiczne rozpowszechnianie “zakazanych” treści, to niejedyny problem.

Załóżmy, że hejter Karmowskiego zrozumiał swój błąd. Do podobnych wniosków dojdzie hejter Chajzera i kilkadziesiąt innych osób, którym wydawało się, że obrazek jest zabawny. Nie będą chcieli wejść na wojenną ścieżkę z Chajzerem, bo może się to źle skończyć.

Ale czy to sprawi, że znikną - często dużo bardziej bezpośrednie i ostrzejsze - memy np. związane ze Smoleńskiem albo Janem Pawłem II? Raczej nie, bo nie licząc okołoprawicowych środowisk, obrazki z brzozą i tym podobnymi nawiązaniami to przedni humor. Modnie jest śmiać się ze Smoleńska. A nawet można bronić się tym, że sami politycy do tego doprowadzili - to oni sprawili, że ludzie tak reagują!

Znajdziemy mnóstwo podobnych tematów, z których w sieci można się śmiać, często w ostry sposób. A jednocześnie będziemy zdziwieni i oburzeni, że powstają memy atakujące kogoś, kogo znamy bardziej, lubimy i szanujemy.

Nie twierdzę, że zgadzający się z Chajzerem śmieją się z innych tragedii. Istnieje jednak ryzyko, że doprowadzimy do sytuacji, że obiektem żartów i drwin będą tylko ci słabsi - z których łatwo się śmiać, bo nie odpowiedzą, nie zagrożą, że będą z hejtem walczyć. Nie mają aż takiego poparcia wśród ludzi. Zresztą historia zna takie przypadki.

- Przez to wszystko podupadłem na zdrowiu, miałem stan przedzawałowy, musiałem spotykać się z psychologiem i psychiatrą - mówił w rozmowie z naTemat Janusz Ławrynowicz, policjant, który w internecie znany był jako “Pan Janusz”. Czyli starszy mężczyzna z wąsem, będący stereotypowym Polakiem, w tym negatywnym znaczeniu. Chłopak przez lata znany jako “Star Wars Kid” nie mógł znieść drwin do tego stopnia, że opuścił szkołę i wylądował z depresją w psychiatryku. Film, który sam nagrał, wrzucili do sieci jego koledzy ze szkoły. Szybko zdobył sławę, choć nie taką, o jakiej się marzy.

Owszem, gdy sprawą zainteresowały się media, zapewne wielu ludzi zrozumiało, że dla bohaterów tych memów nie jest to zabawne. Wcześniej jednak ofiary nie mogły z tym nic zrobić. Nie miały prawie miliona fanów na Facebooku, którzy rzuciliby się na twórcę nieśmiesznego obrazka. Nie miał się kto za nimi wstawić, kto im współczuć.

Obraz
© Materiały prasowe

Ludzie są okrutni. Ludzie, nie internet. Bo przecież nie dostęp do sieci sprawia, że nagle wychodzi z nas mroczna strona. To nie gwarancja anonimowości powoduje, że wylewa się jad - wystarczy zobaczyć na komentarze o uchodźcach czy mniejszościach, które publikowane są na Facebooku pod prawdziwymi nazwiskami.

Nie zmieni tego wyłapywanie jednostek. Jedynie może doprowadzić do tego, że lubiani będą pod parasolem ochronnym, a hejterzy zaczną się autocenzurować. I swoją agresję przeniosą na słabszych i bezbronnych. Tych, których bezpiecznie uderzyć, bo nie oddadzą.

Hejt w sieci niczym nie różni się od wulgarnych napisów na murach czy złości i agresji w tramwaju albo kolejce w sklepie. Razi, bo jest czymś stosunkowo młodym i nowym. Wystarczy jednak rozejrzeć się, by zobaczyć, że nie jest to zjawisko, które powstało samo z siebie.

Czy poradzimy sobie z hejtem w sieci? Nie. Ale przyzwyczaimy się do niego. Nie będzie robił na nas wrażenia, tak jak dziś nikt nie oburza się napisami na murach “Zdychaj k...o”.

Komentarze (15)