Te bronie były kompletną klapą. To przez nie wojska przegrywały
20.06.2016 | aktual.: 29.12.2016 08:18
Nowoczesna technologia wojskowa opiera się na niezwykłej precyzji, a także odpowiedniej sile ognia. Perfekcyjne systemy namierzania celu, wyciszane lufy i specjalne rękojeści w karabinach to dzisiaj codzienność. Jednak w historii oręża pojawiały się czasami tzw. "czarne owce", bronie, z którymi wiązano ogromne nadzieje, ale ostatecznie okazywało się, że na polu walki stawały się kompletnie bezwartościowe.
Nowoczesna technologia wojskowa opiera się na niezwykłej precyzji, a także odpowiedniej sile ognia. Perfekcyjne systemy namierzania celu, wyciszane lufy i specjalne rękojeści w karabinach to dzisiaj codzienność. Jednak w historii oręża pojawiały się czasami tzw. "czarne owce", bronie, z którymi wiązano ogromne nadzieje, ale ostatecznie okazywało się, że na polu walki stawały się kompletnie bezwartościowe.
Wczesne wersje M16
M16 to karabin o niezwykle charakterystycznym wyglądzie i dużych możliwościach rozbudowy. Standardowa wersja karabinu jest w stanie obsłużyć dodatkowe akcesoria wprowadzane doń na szynach - między innymi podczepiane granatniki, lunety, celowniki optyczne oraz laserowe, a także latarki. M16 jednak w pierwszych wersjach nie był lubiany przez amerykańskich żołnierzy i nie sprawdzał się w konkurencji z tanimi, prostymi w obsłudze i trywialnymi wręcz AK47.
Nowe wersje kultowego karabinu są na tyle trwałe i niezawodne, że nie ustępują ani celnością ani wytrzymałością swoim konkurentom. Jednak wcześniejsze trawiły ogromne problemy. Kiedy wprowadzano ten karabin do użytku, reklamowano go jako karabin, którego nie trzeba czyścić, bo robi to zwyczajnie sam. Producenci albo mocno minęli się z prawdą, albo nie docenili trudów walki w Wietnamie. Ogromna wilgoć, bezlitosna pogoda, a także wszędobylskie błoto zweryfikowały możliwości karabinu, który co chwila się zacinał i wymagał ciągłej konserwacji. Wielu żołnierzy piechoty poniosło śmierć w wyniki awarii karabinu, który podczas walki musi być niezawodnym. Mimo ubogiego uzbrojenia oraz braku wyszkolenia, Wietnamczycy dziesiątkowali wojska amerykańskie wyposażone w M16. Wśród walczących rozprzestrzeniła się szybko wiadomość o zawodnych karabinach i gdy tylko mieli taką możliwość - porzucali swój oręż na rzecz zdobycznych AK47.
FP-45 Liberator
Amerykanie mają również na swoim koncie bodaj najmniej praktyczny pistolet w historii. Tuż po przystąpieniu Stanów Zjednoczonych do II Wojny Światowej rozpoczęto prace nad maksymalnie tanim i prostym w budowie pistoletem, który stanowiłby alternatywne wyposażenie żołnierza. Na szczęście szybko się okazało, że stworzony model jest kompletnie bezużyteczny na polu walki i na planach poprzestano, choć zdarzały się pojedyncze przypadki korzystania z tego pistoletu. FP-45 działał tak, jak wyglądał. Ruchome elementy były mało ergonomiczne, a skrócona lufa utrudniała celowanie. Dodatkowo, bardzo słabe wykonane przyrządy celownicze dodatkowo utrudniały oddanie dobrego strzału, nawet na tzw. efektywnym dystansie.
Konstruktorzy zdawali się dobrze znać słabe strony tej broni - oceniali jego przydatność bojową maksymalnie do około... 7 metrów. Ponad tę odległość, nabój wyrzucany z pistoletu generującego małą prędkość początkową pocisku, zbaczał z toru i lądował tam, gdzie nie powinien się znaleźć. Dodatkowo, pistolet nie posiadał magazynku - ładowano go jednym nabojem. Intencją twórców było stworzenie maksymalnie taniego i prostego w produkcji pistoletu, jednak słaba jakość Liberatora uwarunkowała jego brak na polu bitwy podczas II Wojny Światowej.
Desert Eagle 50AE
Kultowa broń w filmach - piękna i o ogromnej mocy obalającej. Ze zmodyfikowanego korzystał między innymi Agent Smith w filmach z serii Matrix, a także inni bohaterowie filmów sensacyjnych. Popularność Desert Eagle związana jest jednak głównie z popkulturą - jest to broń maksymalnie niepraktyczna i wysoce awaryjna.
Półautomatyczny pistolet o charakterystycznej, trójkątnej lufie mocą mógłby dorównać broni myśliwskiej, o ile byłby wygodny tak, jak ona. Naboje magnum, z których korzysta, nie dość, że są niezwykle silne, to w dodatku układ gazowy generuje więcej mocy, niż jakikolwiek inny pistolet. Tryb półautomatyczny jest tutaj ogromnym nadużyciem - po pierwszym wystrzale trzeba opanować ogromny odrzut, a to chwilę trwa, nawet u wprawionych użytkowników broni palnej. Z tego samego powodu niektórzy miłośnicy broni lądowali w szpitalu - z podbitymi oczami, złamaniami i zwichnięciami rąk, a nawet z wybiciem barku. Złe przytrzymanie broni podczas wystrzału może mieć opłakane w skutkach konsekwencje.
Chauchat
Wyprodukowany w 1916 roku z pomysłu wojskowego - Louisa Chauchata - ciężki, mobilny karabin maszynowy, miał być jednym z argumentów za wyższością francuskiej armii podczas I wojny światowej. Okazało się jednak, że szybkostrzelność tej broni oraz jej mobilność nie są w stanie przysłonić ogromnych wad konstrukcyjnych, które wynikały wprost z zaniedbań konstruktora.
O ile sprawny Chauchat mógł być niezwykle groźny dla piechoty na polu bitwy, to jednak niesprawnych sztuk było znacznie więcej. Automatyczny karabin bardzo często się zacinał i szybko się przegrzewał. Zdarzało się, że żołnierze musieli chłodzić go nawet swoim własnym moczem na polu bitwy, aby lufa się nie zdekalibrowała. Wszędobylskie pył oraz błoto niekorzystnie wpływały na jego sprawność. Wielość ruchomych elementów i otworów prowadzących wprost do środka mechanizmu karabinu powodowała, że dostanie się jakichkolwiek drobinek mogło spowodować zacięcie się konstrukcji i oddanie przewagi wrogowi, których mógł wykorzystać wyrwę w obronie powstałą przez zaciętego Chauchata.
Zakrzywiona, doczepiana lufa
Niekoniecznie typ uzbrojenia, a akcesorium, które miało szansę na zrewolucjonizowanie walki w terenie zabudowanym. Żołnierze często ginęli podczas operacji przejmowania konkretnych obszarów ulic, a Niemcy spychani do defensywy chcieli efektywnie chronić swoje pozycje oraz skupić się na pozyskaniu nowych. Krummlauf miał być odpowiedzią na potrzeby niemieckiej armii. To nic innego, jak doczepiana lufa do STG44 - była dostępna w wariantach o krzywiźnie wynoszącej 30, 45, 60 oraz 90 stopni - zależnie od potrzeb. Wyposażeni w to akcesorium mieli być żołnierze przeznaczeni do akcji szturmowych w miastach. Warto wspomnieć o tym, że podobne lufy próbowano montować (bez powodzenia) nawet w czołgach.
Podstawowym problemem tego akcesorium był fakt, iż zdarzało się czasami, że pociski wylatywały z lufy w kawałkach, podobnie jak w przypadku strzelb na naboje śrutowe (tzw. loftki). To ograniczało celność pocisku na tyle, że żołnierze szybko przestali z tego wynalazku korzystać. Dodatkową wadą tego rozwiązania był fakt, iż doczepiane lufy posiadały bardzo krótki okres żywotności. 250 nabojów wydaje się być sporo, ale na polu walki oznaczało to około 2, 3 dni walki, co nie wpływało dobrze na morale żołnierzy. _ Jakub Szczęsny _