Światowy Dzień UFO. Osób, które je "widziały", nie brakuje
02.07.2018 | aktual.: 02.07.2018 13:22
Dlaczego akurat 2 lipca obchodzony jest Światowy Dzień UFO? Nietypowe święto rozpoczęło się w 2001 roku, ale przypomina o zupełnie innym wydarzeniu - to właśnie tego dnia, w roku 1947, wydarzył się tak zwany incydent w Roswell. Wszystko zaczęło się od doniesień pary farmerów, którzy stwierdzili, że 2 lipca 1947 roku widzieli UFO. W oficjalnym komunikacie armii z 8 lipca stwierdzono, że po zgłoszeniu od jednego z okolicznych mieszkańców wojsko odnalazło i zabezpieczyło wrak latającego dysku. Jeszcze wieczorem tego samego dnia pojawiło się inne oświadczenie. O tym, że żadnego latającego dysku nie było, a powodem całego zamieszania są resztki balonu meteorologicznego.
Armia coś ukrywa
Te sprzeczne informacje od wojska zasiały podejrzenia wśród wielu osób. Skoro wojsko kręci, to mamy do czynienia z czymś naprawdę ważnym - twierdzili twórcy teorii. I można ich zrozumieć. Niezależnie do różnych opinii i sensacyjnych interpretacji dość dziwny wydaje się fakt, że przez kilka dni amerykańska armia nie potrafiła określić, czy to, co znalazła, jest wrakiem latającego dysku, czy płachtą materiału.
No i właśnie - żeby kiedyś doszło do sensacji i tajemnicy, to do całej sprawy musiała wkroczyć armia, która zajmuje się ukrywaniem niewygodnej prawdy.
Urządzenia przestają działać
A z czasem takich niewyjaśnionych zdarzeń przybywało. Najsłynniejsze opisał Łukasz Michalik na łamach Gadżetomanii. Jedna z nich miała miejsce 18 września 1976 roku nad Teheranem, kiedy dostrzeżono niezidentyfikowany obiekt latający. Gdy samoloty, mające przechwycić intruza, znalazły się 46 kilometrów od obiektu, przestały w nich działać przyrządy pokładowe. Nie zadziałał nawet – pracujący dzięki mechanice, a nie elektronice – mechanizm katapultowania, którym chciał ratować się pilot. Dopiero gdy samolot zaczął oddalać się od nieznanego obiektu, przyrządy ponownie zaczęły działać.
Pomylił rakietę z UFO
"Spotkania" z udziałem wojskowych budzą największe emocje, bo przecież armia to nie mało wykształceni chłopi, którym można wcisnąć każdą głupotę. A przynajmniej sprawią wrażenie osób, do których ma się zaufanie. "Widzę to coś. Wróciło. Nie mam żadnych wątpliwości, leci w naszą stronę." - podpułkownik Charles Halt przeszedł do historii jako świadek jednego z lepiej udokumentowanych przypadków spotkania z nieznanym. Był 26 grudnia 1980 roku, a jego żołnierze dostrzegli w pobliżu bazy wojskowej coś, czego pochodzenia nikt nie potrafił wytłumaczyć. Jak wynika z raportu złożonego przez uczestniczącego w patrolu sierżanta Jima Pennistona, po przybyciu na miejsce okazało się, że źródłem światła jest nie samolot, jego wrak czy towarzyszący katastrofie pożar, ale obiekt nieznanego pochodzenia, którego ciepłą powierzchnię pokrywały jakieś niezrozumiałe wzory. Według policjantów, którzy przybyli na miejsce, było to po prostu światło latarni morskiej. Tylko dlaczego okoliczne zwierzęta gospodarskie - jak wynika z relacji świadków – w czasie zbliżonym do domniemanej katastrofy były bardzo niespokojne? Nie wiadomo.
Pomylili rakietę z UFO
Ale nie zawsze spotkania z tajemniczymi obiektami są tak sensacyjne. Choć właśnie na takie się zapowiadają. W maju dwóch chińskich pracowników szło przez las w pobliżu wioski Wuchang, w prowincji Fujian. Około 5:30 o poranku natknęli się na bardzo dziwne znalezisko. Natychmiast powiadomili policję, która przechwyciła wrak. Po dokładnej analizie rzeczywiście okazało się, że obiekt pochodzi z kosmosu. Tyle że był to tylko element rakiety Chang Zheng 4C. 20 Maja wysłała ona w kosmos satelitę Queqiao, który ma być częścią mostu komunikacyjnego między Ziemią a ciemną stroną Księżyca. Pozwoli także na kontrolę sond-lądowników, takich jak Chang'e 4 - nazwanej od Bogini Księżyca w chińskiej mitologii. Cóż, pewnie gdyby chińska armia najpierw stwierdziła co innego, a potem przyznała, że to jednak element rakiety, po latach naprawdę wierzono by, że chińscy pracownicy znaleźli dowód na istnienie UFO.
Dziś łowcy UFO mają łatwiej?
Dziś łowcy UFO nie muszą chodzić po lasach albo patrzeć w niebo, żeby wypatrywać tajemnicze obiekty, które błyskają światłem i są widoczne tylko przez chwilę. Wystarczy urządzenie z dostępem do internetu, by wytropić ślady obcych cywilizacji. Dziwna i skomplikowana teoria pojawiła się na nowym filmie kanału YouTube SecureTeam10. Georgia Południowa to wyspa mieszcząca się niedaleko Antarktyki. Korzystając z Google Maps i Google Earth, autor nagrania przeprowadził kilkunastominutową dyskusję na temat tego, jak przedmiot "w kształcie cygara" wylądował na terenach wyspy. Według autora, uszkodził przy tym jeden z jej szczytów, a dowodem na to są zdjęcia satelitarne, widoczne w Google Maps. Oczywiście rozwiązaniem tej zagadki jest najprawdopodobniej zejście lawiny, ale to dobry przykład na to, jak teoretycznie niewiele dziś trzeba, by wypuścić w świat teorię spiskową. Kiedyś trzeba było się bardziej postarać: chodzić w nocy po lesie, dzwonić po policję, nasłuchiwać zachowania okolicznych krów…
Teoretycznie, bo jest druga strona medalu - wrzucasz swoją sensacyjną teorię do sieci, a po chwili masz 500 dowodów na to, że nie masz racji. I że coś z tobą nie tak.
Technologia zabiła spiskowe teorie
Nawiasem mówiąc, technologia w znaczący sposób zabiła wiele teorii spiskowych na temat UFO. Bardzo ciekawie pisał o tym Marcin Napiórkowski, autor bloga mitologiawspolczesna.pl. Po pierwsze, nasze gadżety robią zbyt dobre zdjęcia, więc nie da się już nieostrego, niewidocznego dowodu traktować poważnie. A po drugiej - serwisy informacyjne i programy graficzne tak doskonale nami manipulują, że w dobie fake newsów i przerobionych fotek jesteśmy bardziej wyczuleni:
"Tymczasem błyskawiczny rozwój narzędzi do cyfrowej manipulacji obrazem sprawia, że publiczność staje się coraz bardziej sceptyczna wobec tego, co widzi. Efekty specjalne znane z kinowych ekranów i zuchwałe manipulacje stron z fałszywymi wiadomościami mogą nas zachwycać lub konfundować, ostatecznie jednak zapewne doprowadzą do swoistego znieczulenia na bodźce wizualne" - pisał Napiórkowski.
Oumuamua - tajemniczy przybysz
Czasami wszechświat potrafi nas jednak jeszcze zaskoczyć. Tak było w 2017 roku, kiedy odkryto tajemniczego przybysza. Nadano mu imię Oumuamua, co oznacza pierwszego posłańca. Jest to planetoida o nieznanym pochodzeniu i bardzo nietypowym kształcie. Jej długość jest co najmniej 10 razy większa niż szerokość. Zaskakuje jej bardzo wydłużony kształt, przypominający cygaro.
Oumuamua jest inny, niż wszystko, co znaliśmy do tej pory. W widmie nie ma śladów związków krzemu, typowych dla skalistych planetoid. Nie ma również związków typowych dla komet. Jest za to powstała po długotrwałym wystawieniu na działanie promieniowania kosmicznego, gruba warstwa związków organicznych. I chociaż szybko stwierdzono, że to nie statek obcych, to niewątpliwie Oumuamua jest dowodem na to, jak niewiele wiemy, kto może w kosmosie przebywać. Dla obchodzących Światowy Dzień UFO to przecież najlepszy możliwy prezent.
40 lat temu w Polsce wylądowało UFO
Warto przypomnieć, że w Polsce stoi nawet pomnik upamiętniający rzekome lądowanie UFO. A jego świadkiem był 40 lat temu Jan Wolski. Według relacji polskiego rolnika kosmici mieli około 150 cm wzrostu, zieloną skórę, obcisłe czarne kombinezony, skośne oczy i wystające kości policzkowe. Rolnik zobaczył też w powietrzu pojazd kosmitów, przypominający biały autobus z pojedynczymi drzwiami po środku, na którego rogach pionowo zamontowane były świdry. Obcy zaprosili Wolskiego do ich statku, gdzie dokładnie go przebadali.