Skarby w polskiej ziemi. Wielu woli je po prostu zniszczyć
Zespół polskich naukowców dokonał na śląskich ziemiach wielkiego odkrycia, o którym pisały światowe media, a wyniki prac opublikowało prestiżowe "Science" . Ale w naszym kraju paleontolodzy nie mają łatwego życia.
14.04.2019 | aktual.: 16.04.2019 15:28
Ponad 2,5 m wysokości i 9 ton żywej wagi, co można porównać z niektórymi gatunkami dzisiejszych słoni. Odnaleziona na Śląsku lisiowicia bojani to największy znany dotąd gad ssakokształtny. Świat nauki zachwycił się odkryciem, o którym w sali warszawskiego Muzeul Ewolucji opowiadał prof. Tomasz Sulej.
Naukowiec z Instytutu Paleobiologii PAN w Warszawie oraz kierownik Muzeum Ewolucji był jedną z osób, która prezentowała wyniki trwających 11 lat wykopalisk. Ale obok wielkiego sukcesu są też liczne powody do zmartwień. Głównie dlatego, że mieszkamy w kraju, gdzie niektórzy wolą niszczyć bezcenne skamieniałości, zamiast oddawać je badaczom.
Grzegorz Burtan, Wirtualna Polska:Co u słychać u lisowicji bojani?
Prof. Tomasz Sulej: Wszystko dobrze.
Pytam, bo kilka miesięcy temu odkrycie wywołało spore zamieszanie.
To prawda, stała się wielką sensacją. Odzew, z jakim się spotkaliśmy, zaskoczył absolutnie wszystkich. Doktor Grzegorz Niedźwiedzki, współautor artykułu naukowego, który opisał szkielet, pracuje na co dzień na uczelni w szwedzkiej Uppsali. Opowiedział mi, że tamtejszy dział monitorowania mediów wyliczył, że o odkryciu wspomniano w 800 źródłach na całym świecie. I sami pracownicy nie mogli uwierzyć, jaki zasięg został wygenerowany dzięki tej informacji. Absolutny ewenement.
Podobnie jak akcja crowdfundingowa, gdzie zbieraliście fundusze na rekonstrukcję czaszki zwierzęcia.
W ciągu czterech dni zebraliśmy 11 tysięcy złotych. A później jeszcze przekroczyliśmy ten próg.
Czyli ludzie interesują się paleontologią.
Tak, ale tylko przy okazji takich odkryć. Na co dzień jest jednak gorzej.
Bardzo?
Bardzo.
Dlaczego?
Ponieważ ludzi nie uczy się, by traktować przyrodę jako dziedzictwo, coś wartego zachowania dla przyszłych pokoleń. Mam tu na myśli ogół przyrody - nie tylko skamieniałości.
Głośno postuluje pan, by zbudować w Polsce Narodowe Muzeum Przyrodnicze.
Spójrzmy na Londyn - Natural History Museum to jeden z najpopularniejszych obiektów na mapie miasta. Ma wspaniałą tradycję i świetne eksponaty. Rodzice przychodzą tam z dziećmi, by mogły dowiedzieć się więcej o historii Ziemi. Tak się właśnie łapie bakcyla - pokazując, że historia przyrody może być ciekawa. Same lekcje, gdzie informacje o historii ziemi dostaje się w strzępach, nie wystarczą.
Ale przecież jest Muzeum Ewolucji Instytutu Paleobiologii PAN, którym pan kieruje.
Widział je pan - to piwnica. Może i jest w Pałacu Kultury w centrum Warszawy, ale to dalej piwnica. Miejsca jest za mało, eksponaty są powciskane w każde wolne miejsce. Do tego dochodzi problem frekwencji i finansowania.
Staramy promować się tak, jak możemy, ale średnia liczba gości to jakieś 30 tysięcy rocznie. To bardzo mało. Co tylko potwierdza to, że o Muzeum Ewolucji mało kto wie. Niektórzy są zdziwieni, że coś takiego znajduje się w Pałacu Kultury. Nie dostajemy na nie żadnej dotacji.
Jak wygląda praca w terenie?
W Polsce? Cóż, na pewno mogę stwierdzić, że nie jest łatwo. Jak mówiłem wcześniej, przez brak odpowiedniej edukacji ludzie nie cieszą się ze znalezisk. Postrzegają to jako problem. Że teraz przyjedzie jakiś konserwator, na jego ziemi będą kręcić się obcy ludzie, nie będzie mógł niczego zbudować czy zajmować się rolą. I wie pan co niektórzy robią?
Nie mam pojęcia.
Była sytuacja, że rolnik znalazł czaszkę mamuta. Świetnie zachowana, niemal w całości. Znakomity eksponat i obiekt badań. Ale przestraszył się, że zaraz rozorają mu pole, więc wziął młot i całość pokruszył na drobne kawałki. Żeby mieć święty spokój.
Straszne.
Owszem - wcale nie takie rzadkie. Podobny problem jest z uzyskiwaniem zgody na wykopaliska. W jednym mieście na Górnym Śląsku urzędnicy robili co mogli, by nie dać mi pozwolenia na przeprowadzenie badań. Chciałem sprawdzić, czy w jednej hałdzie nie znajdują się skamieniałości.
W końcu dostałem pozwolenie, ale pod warunkiem, że zostawię teren niezmieniony. Jak można nie zmienić terenu, jeśli przeprowadza się na nim wykopaliska? Przecież to absurdalne. W końcu udało mi się przekonać urząd do mojej racji. Dostałem pozwolenie na dwa dni, co wiąże się rzecz jasna ze sporym tempem prac.
Problemem są zatem urzędnicy?
Częściowo - oni po prostu chcą mieć spokój i porządek w papierach. Nie robią tego ze złośliwości. Za to dużo problemów sprawiają właściciele ziemi.
Nie garną się do udostępniania terenu?
Byliśmy swego czasu na wykopaliskach, też na Górnym Śląsku. Wiedziałem, że w okolicy znajduje się pole przy drodze, na którym można było znaleźć interesujące skamieniałości. Ale właściciel nie zgodził się na badania. Uszanowaliśmy to, jednak chcieliśmy się przejść i zobaczyć, co leży na jego polu, bo skamieniałości leżały po prostu na ziemi. Dosłownie po chwili przyjechał prawnik z pismem przedsądowym i ostrzeżeniem, że jak zaraz nie znikniemy, to nas pozwie.
Ale są też pozytywne przykłady. Na polu pewnego 60-latka znaleziono sporo kości sprzed kilkudziesięciu milionów lat. I bez problemu pozwolił nam pracować. Uznał to za swój obowiązek, by zachować tę część historii. Ale to raczej różnica pokoleniowa - inne wychowanie, inne priorytety.
Sporo mówi pan o Śląsku. To takie paleontologiczne zagłębie?
Tak, dla paleontologów badających triasowe organizmy. Można tam znaleźć sporo skamieniałości, ale najważniejszym punktem są Góry Świętokrzyskie.
Naprawdę?
Oczywiście. To bardzo stare góry. Kilkaset milionów lat temu Świętokrzyskie były takie jak Himalaje. Przez to można tam znaleźć kamienie i skamieniałości z wielu er geologicznych. Co ważne, na bardzo małym terenie. W normalnych warunkach trzeba przejechać wiele kilometrów, by zobaczyć zmiany skalne. A Góry Świętokrzyskie mają taką budowę, że patrząc przez przekrój możemy zobaczyć kolejne ery w pionie. Dużo naukowców z całego świata przyjeżdża do Świętokrzyskiego, bo to ewenement na światową skalę.
A jedyne co się kojarzy, to Park w Bałtowie.
Ale jest też Geopark w Kielcach, który prezentuje całkiem niezły poziom. Ale całościowo to prawda - nie chwalimy się tym, co już mamy.
Może to mało efektowne?
To czemu było tyle publikacji o lisowicji? Paleontologia mogłaby być naszym dużym atutem naukowym oraz wizytówką regionu. Ale nie jest. To o tyle niezrozumiałe, że ta gałąź nauki nie jest tak droga jak neurochirurgia czy fizyka eksperymentalna. Jest relatywnie tania, jeśli porównamy nakłady finansowe do potencjalnych efektów w postaci artykułów naukowych czy odzewu w mediach. Powiem więcej - pierwszy artykuł dr. Niedźwiedzkiego, który trafił do "Nature", powstał bez żadnego grantu. A trafił na okładkę prestiżowego magazynu naukowego.
Może władza nie jest zainteresowana?
Pierwszy rząd, który zainteresował się paleontologią, to ten obecny. W grudniu 2018 roku wpłynęła nawet interpelacja do premiera, by otworzyć w Warszawie Narodowe Muzeum Przyrodnicze. Nawet data temu sprzyja.
W jaki sposób?
Narodowe Muzeum Przyrodnicze powołano do życia 24 września 1919 roku. Proszę zauważyć, jak wtedy poważnie podchodzono do kwestii dziedzictwa przyrody. Niecały rok po odzyskaniu niepodległości powołano instytucję, która miała na celu edukować kolejne pokolenia, pokazywać, jak bardzo ważnym elementem życia człowieka jest to, co go otacza.
Sami wyceniliśmy budowę nowego muzeum, eksponaty również już są. To nie są astronomiczne kwoty. Jesteśmy przygotowani do tego, by przeprowadzić się do większego budynku.
Dlatego został pan paleontologiem?
Uważam, że życie to coś więcej niż bieżąca konsumpcja i pogoń za zyskiem. Zrozumienie historii naszej planety, tego co na niej rosło i jakie zwierzęta żyły, jest wartością samą w sobie. Dowiadujemy się więcej nie tylko o tym, co nas otacza, ale i o tym, co kiedyś znajdowało się w miejscu dzisiejszych lasów czy dróg. Dzięki zrozumieniu historii przyrody możemy dziś ją lepiej chronić.
Ale Polska to zapewne nie jedyne zagłębie paleontologiczne na świecie.
Oczywiście. Bardzo popularnymi kursami są Ameryka Łacińska i Afryka, gdzie dalej znajduje się sporo miejsc i stanowisk na wykopaliska.
Podobno w Chinach też sporo się dzieje.
Tam rządzący zauważyli, że paleontologia jest tania i medialna, więc zaczęto ją mocno finansować. I już są efekty. Tak jak wcześniej było stamtąd troszkę skamieniałości teraz wiadomo, że w Chinach mogą znajdować się niesamowite ilości skamieniałości. I można oczekiwać, że w ciągu najbliższych kilku lat będziemy często słyszeć o kolejnych odkryciach w tym rejonie świata.
Pan się nie wybiera?
Na razie dostałem zaproszenie do Peru. Tamtejsi paleontolodzy zaprosili nas, Polaków, bo nie chcieli Brytyjczyków czy Amerykanów.
Dlaczego?
Bo patrzą na nich z góry.
Brzmi jak postkolonialny relikt.
Tak, a Peruwiańczycy nie mają zamiaru tego znosić. Dlatego zapraszają nas, bo traktujemy się jak równi sobie.
Kiedy pan wyjeżdża?
W listopadzie. Miałem lecieć już w marcu, ale w Peru były duże ulewy – na tyle duże, że droga, którą mieliśmy jechać została zmyta.
A wcześniej był pan gdzieś jeszcze?
Udało mi się pozyskać fundusze na badania na Grenlandii. To też był udany wyjazd.
Pewnie też konieczny? Skoro w Polsce tak ciężko o współpracę…
Nietrudno zauważyć, że na Zachodzie jest skrajnie inne podejście niż w Polsce. Czasami tłumaczę to sobie tym, że kiedy w XIX wieku w Anglii czy Niemczech budowano muzea przyrodnicze, my byliśmy pod zaborami. To oczywiście moja hipoteza, ale kiedy widzę, że za Odrą każde większe miasto ma taką placówkę, to zdaję sobie sprawę, jak wiele trzeba jeszcze zrobić w Polsce.