Samoloty znikają i będą znikać. Czemu tak się dzieje?
W minioną niedzielę już drugi raz w tym roku mieliśmy do czynienia z sytuacją, w której po katastrofie lotniczej nie udaje się zlokalizować wraku samolotu. Samolot linii lotniczych AirAsia zaginął gdzieś nad Morzem Jawajskim, nie wiemy jednak, gdzie dokładnie. Jak to możliwe w świecie, w którym współczesna technologia wydaje się pozwalać na określenie położenia każdego z nas w dowolnym momencie, praktycznie na zawołanie? Bardzo prosto – z jakiegoś powodu wyposażenie samolotów jest dalece mniej nowoczesne.
31.12.2014 | aktual.: 02.01.2015 08:47
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Na fakt ten zwraca uwagę S.E. Smith w fascynującym artykule na blogu _ The Daily Dot _. Przypomina on przede wszystkim to, z czego wielu z nas może sobie nawet nie zdawać sprawy – metody, używane do lokalizowania samolotów rejsowych w trakcie lotu są bardzo archaiczne i zawodne. Nie ma nic zaskakującego czy niezwykłego w tym, że linie lotnicze potrafią mieć tak wielkie trudności ze znajdowaniem wraków. Tak naprawdę to, że w jakimś momencie lotu wieże lotnicze nie wiedzą dokładnie, gdzie znajduje się samolot, jest całkowicie typowe.
Wynika to przede wszystkim z tego, że chociaż istnieją nowoczesne i bardziej godne zaufania metody lokalizacji, to linie lotnicze są bardzo niechętne ich wprowadzaniu. Część z nich korzysta z technologii i rozwiązań, pochodzących jeszcze z lat 30. ubiegłego wieku! Czy to ze względu na oszczędności czy niechęć do zmian, wyposażenie maszyn rejsowych współczesnych linii lotniczych jest często całe lata opóźnione w stosunku do technologii, którą większość z nas nosi w kieszeni spodni.
I tak wciąż jako podstawową metodę lokalizacji samolotów wykorzystuje się nie GPS czy inne sposoby lokalizacji satelitarnej, a wiekowe radary. Ich skuteczność w namierzaniu dużych obiektów znajdujących się w powietrzu nie jest przez nikogo kwestionowana, problem jednak polega na tym, że są one obarczone wieloma ograniczeniami. Głównym z nich jest zasięg. Kiedy samolot znajduje się nad oceanem, daleko od wieży lotniczej, problemem w jego skutecznym namierzeniu staje się sama krzywizna ziemi. W tych momentach lotu kontrolerzy polegają wyłącznie na informacji przesyłanej przez radary umieszczone na statkach – te jednak są wysoce uzależnione od ich aktualnego rozmieszczenia i często nie obejmują całej przestrzeni powietrznej. Wystarczy, by kontakt z samolotem urwał się w takiej "dziurze", a jego odnalezienie nastręczy nie lada trudności.
Jeszcze jednym sposobem, który może pomagać w lokalizowaniu samolotu jest obraz przesyłany przez znajdujące się na orbicie satelity. Ale i te nie obejmują swoim zasięgiem całej powierzchni globu i nie jest niczym szczególnie zaskakującym, że samolot ginie w miejscu, w którym nie docierają do niego fale radaru ani nie znajduje się w obszarze fotografowanym przez jakiegoś satelitę.
Dlaczego więc po prostu nie używać technologii GPS, dostępnej każdemu z nas i pozwalającej na niezawodną lokalizację niezależnie od tego, gdzie się znajdujemy? Otóż, jak się okazuje, wiele samolotów jest wyposażona w moduły GPS, służące za pomoc pilotom, ale dane z nich nie są przesyłane do centrum kontroli lotów. Koszt połączenia, które by to umożliwiały, jest dla linii lotniczych zbyt wysoki.
To właśnie z tych powodów może dojść (i doszło aż dwa razy w tym roku) do sytuacji, w której nie wiadomo, gdzie dokładnie znajdował się samolot w momencie, kiedy urwał się z nim kontakt. Późniejsze poszukiwanie wraku utrudnia zaś fakt, że znajdująca się na jego pokładzie czarna skrzynka wysyła sygnał o swoim położeniu wyłącznie za pośrednictwem ultradźwięków. Wystarczy, by wrak spadł odpowiednio głęboko pod powierzchnie oceanu, a stają się one niewykrywalne.
Pewnym rozwiązaniem dla tego typu problemów może być opracowywany przez amerykańską Federalną Administrację Lotnictwa (FAA) system Next Gen. Nowa metoda lokalizacji ma być znacznie bardziej efektywna od stosowanych obecnie, problem polega na tym, że aktualnie plany jej wprowadzenia dotyczą wyłącznie Stanów Zjednoczonych. Dopóki reszta światowych linii lotniczych nie przyłączy się do tego pomysłu, jego wpływ na badanie przyczyn przyszłych katastrof będzie znikomy.
Pozostaje nam więc liczyć na to, że linie lotnicze w końcu zdecydują się na inwestowanie większych pieniędzy w systemy, pozwalające odpowiedzieć na bardzo proste pytanie: gdzie w tej chwili znajduje się nasz samolot. Bo w razie ewentualnej katastrofy odnalezienie wraku jest kluczowe dla ustalenia jej przyczyn i wyeliminowania błędów, które mogły je spowodować. Ostatecznie więc – również dla naszego bezpieczeństwa.
_ DG _