Recenzja Xiaomi Mi Mix 2S. Naprawdę świetnie, ale jeszcze bez perfekcji

Recenzja Xiaomi Mi Mix 2S. Naprawdę świetnie, ale jeszcze bez perfekcji

Recenzja Xiaomi Mi Mix 2S. Naprawdę świetnie, ale jeszcze bez perfekcji
Źródło zdjęć: © Michał Zieliński
Barnaba Siegel
18.04.2018 19:22, aktualizacja: 18.04.2018 20:59

Nie lubię fascynować się markami uchodzącymi za budżetowe, ale przy Xiaomi Redmi 4X nie miałem wyboru. Model za 500 zł przebił wszystkie dwa razy droższe smartfony, których używałem. Dlatego po nowym flagowcu chińskiej firmy spodziewałem się dużo.

W ręce redakcji powędrował świeżo zdjęty z azjatyckiej taśmy Mi Mix 2S, prosto z marcowej premiery nowych urządzeń Xiaomi w Chinach. Stąd też pudełko z instrukcją bez angielskiego opisu czy wtyczka niepasująca do tych europejskich niespecjalnie mnie zdziwiła. To zresztą nieistotne. Chwytam i za telefon, wyjmuję, oglądam z obu stron. Pierwsze wrażenie – wygląda idealnie.

Xiaomi Mi Mix 2S to bezramkowiec z ekranem dociągniętym prawie do krawędzi. Zniknął też znanych z tańszych wersji dół, na którym znajdowały się sztywno wbite opcje cofania, przechodzenia do pulpitu i wybiera aplikacji. Teraz wszystko jest na dotykowym ekranie. Pozostał jedynie biały pasek na spodzie, bo tam znajduje się przednia kamera.

Obraz
© Michał Zieliński

Pierwsze wrażenia

Design 2S jest prześliczny. Po bokach jasna, aluminiowa obwódka, a lśniąco-biała, "marmurkowa" powierzchnia pokrywa tył. Wygląda to totalnie stylowo. Aż dziw bierze, że do zestawu dołączono tak bardzo tandetną, plastikową osłonkę na ceramiczny tył. Po jej założeniu telefon oczywiście traci większość uroku, a co do właściwości ochronnych – mam spore wątpliwości.

Z prądem łączymy się, całe szczęście, przez USB C. Czyli symetryczna, owalna opcja, w której nie da "źle trafić" przy podłączaniu po ciemku przed pójściem spać. Ładuje się zdecydowanie szybciej niż Redmi 4X. Naładowane, włączam – i niespodzianka. Chociaż smartfon jeszcze nie trafił do globalnej dystrybucji, już obsługuje mnóstwo języków. W tym polski.

Po konfiguracji i logowania się zastaję prawie identyczny układ co w 4X. I bardzo dobrze – nie znoszę zmian w kwestii schematów i menu opcji. Na starcie charakterystyczny foldery z narzędziami Xiaomi. To raj dla "androidziarzy" – np. panel sterowania w szybki sposób przeprowadza skan, czyszczenie z zalegających plików i sprawdza, czy któraś aplikacja nie obciąża nadmiernie baterii.

Obraz
© Michał Zieliński

Można się śmiać z podejścia "ja tam wolę mieć kontrolę nad telefonem", ale część tych bajerów w którymś momencie okazuje się faktycznie przydatna. Na przykład odsyłacz do menu, które pokaże nam rzadko używane aplikacje. Jeszcze przydatniejszy jest panel do wybiera aplikacji uruchamiających się wraz ze startem systemu. Nie mówię, że to przełomowe wynalazki i konkurencja ich nie ma – tutaj po prostu wyskakują mi w ramach przypomnienia po oczyszczeniu systemu. Bez nich prawdopodobnie nie zawracałbym sobie głowy szukaniem tego typu opcji po czeluściach ustawień. Tak na tacy mam podane sposoby na odciążenie systemu.

I pierwsze zgrzyty

Pierwsze co robię, to "biegam" po menu, ściągam szereg aplikacji, robię zdjęcia, oglądam jakiś film. Chcę szybkiej odpowiedzi na to, jaka jest jakość ekranu. Potwierdza się to, co czułem od pierwszych sekund. Sześciocalowe IPS LCD z FullHD+ (czyli 2160x1080) "robi robotę". Pięknie rozświetlony, żywy, nie dający mi sekundy rozczarowania. Żałuję tylko, że nie mogłem wypróbować Netfliksa, ale system w testowanej wersji nie pozwalał ściągnąć apki.

Zgrzyt za to miałem przy korzystaniu z dolnego panelu opcji. Sztywno wbite funkcji na Redmi 4X nigdy mnie nie zawiodły. Tymczasem przy S2 kilkukrotnie opcja powrotu do menu nie zadziałała, czasami nawet dwa razy pod rząd. Takie kiksy można puścić płazem przy tańszych wersjach, ale brak responsywności najprostszych funkcji przy drogich flagowcach zdecydowanie bardziej irytują.

Obraz
© Xiaomi

Zgrzyt drugi, i dość niespodziewany, to rozmowy telefoniczne. Telefon jest duży, jeśli przyłożyłem ucho o jakieś parę centrymetrów niżej od górnego zwieńczenia, gdzie mieści się głośnik, głos rozmówcy był wyraźnie cichszy. Wręcz za cichy. Drugą "anomalią" było to, że... moją rozmowę było całkiem wyraźnie słychać po drugiej stronie telefonu. A więc jest spora szansa, że blisko stojąca osoba posłucha sobie, o czym właśnie rozmawiam. Zastanawiam się, czy da się to zmienić software'owo, czy to już stała wada telefonu, z którą trzeba nauczyć się żyć.

Trzecim, dużym zgrzytem była wbudowana apka, która należy do tych absolutnie najczęściej używanych – aparat. W ciągu kilkunastu dni wielokrotnie widziałem ciemny ekran, zamiast widoku z kamery, a potem komunikat o błędzie. Który najczęściej kończył się restartem telefonu. Ponownie – przy modelu z wyższej półki takie sytuacje nie powinny mieć miejsca.

Tak sprawuje się kamera

Ale przez większość czasu kamera działała, a ja byłem bardzo ciekaw, jakie zdjęcia robi. Przy Redmi 4X był to jeden z najsłabszych punktów programu. Nawet na małym wyświetlaczu fotki wyglądały marnie, a co dopiero po wrzuceniu na duży ekran komputera. Mi Mix 2S to na częściej zupełnie inna bajka. Dwie kamerki 12 Mpix, jeden główny, drugi do zbliżeń i modnego ostatnio efektu portretowego.

Obraz
© Barnaba Siegel

Najbardziej byłem zadowolony ze zdjęć plenerowych. Warszawskie ogródki działkowe i czyste, niebieskie niebo były idealne. Nie jestem jednak przekonany do trybu portretowego, czyli wyostrzania pierwszego planu i blurowania tła. Efekt możecie zobaczyć poniżej. Zrobiłem podobne zdjęcia w całkiem innych miejscach i za każdym razem wyczuwałem jakąś sztuczność, jakbym fotografował makiety w parku miniatur. Może do tego trzeba się przyzwyczaić? A może trzeba mieć świetną scenerię? Na razie wiem, że nie będę z tego trybu korzystał.

Obraz
© Barnaba Siegel

Intrygujący była opcja włączenia AI, czyli sztucznej inteligencji. Modny i przesadnie często używany termin ma odnosić się rozpoznawania scenerii i modyfikowania zdjęć post-factum. Wszystko po to, żebyśmy my nie musieli bawić się w mikro-poprawki przy pomocy filtrów. W którymś momencie robiłem fotki wyłącznie w tym trybie i faktycznie, na potrzeby zwykłej fotografii bez artystycznych zapędów dawało to efekt fajnego, lekkiego podrasowania. A jeśli ktoś się martwi o znak wodny ze zdjęcia wyżej - tak, da się go wyłączyć. Tylko odkryłem to parę dni za późno.

Oprócz tego znalazł się cały worek z filtrami i efektami, jak Beautify czy Tilt-Shift, który sprowadza się do wybrania kolistej lub podłużnej części zdjęcia, na której nie będzie rozmycia. Ponownie – albo trzeba mieć dobrego czuja do wybrania fajnej scenerii, albo nie jestem adresatem tego patentu.

Obraz
© Barnaba Siegel

Ciekaw byłem też, jak aparat radzi sobie w ciemnej scenerii. Kandydata do nagrody tam nie pstryknę, ale wiadomo, że każdy z nas robi zdjęcia nocą albo na koncertach czy imprezach, gdy słońce dawno zaszło. Efekt poniżej. Nie jest źle, dopiero przy powiększeniu wychodzą lekkie smugi i niższa jakość.

Obraz
© Barnaba Siegel

Na koniec przednia kamerka. Jak wspominałem wyżej, umieszczono ją w dolnym pasku. Dziwny patent, ale po chwili namysłu zrozumiałem, o co chodzi. Przecież używając smartfona jego górna część powinna być w 100 proc. przeznaczona pod sam ekran. Po co nam dodatkowa belka, skoro cały czas tam patrzymy? Tymczasem belka dolna to sprytny zabieg, a przy robieniu selfie wystarczy obrócić telefon do góry nogami. A jak z jakością? Tu niestety średnio, ale nie dziwię się przy kamerce 5 Mpix.

A tak aplikacje

Telefon szybko "skolonizowałem" niezbędnikiem w postaci Facebooka, Messengera, Spotify i Bandcampa do muzyki, aplikacji bankowej, apkami fastfoodów (cóż) i szeregiem gier. Codziennie w ruch szło kilkanaście programów, włącznie z szeregiem systemowych i masą stron w Chromie. Jak z prędkością? Tutaj pazury pokazał Snapdragon 845. Ani razu nie miałem zwolnienia czy przycinki.

Mało tego. Większość aplikacji cierpliwie czekała w "zminimalizowanej" formie, aż użyję ich ponownie. Do tej pory byłem przyzwyczajony, że po kilku godzinach Facebook uruchomi się od nowa. Tutaj do wszystkiego wracałem, jakbym przed sekundą zamknął apkę. To duża wygoda.

Obraz
© Michał Zieliński

Nie przepadam za klasycznymi benchmarkami, bo bardziej od wyrażanych w cyfrach możliwości interesuje mnie to, jak smartfon radzi sobie na co dzień. Czyli na przykład w grze. Przyznam, że wybranie odpowiednio obciążającej system nie jest łatwe. Większość produkcji jest jednak tak optymalizowana, żeby działały także na tańszych modelach.

Odpowiednie wydało mi się "World of Tanks Blitz", czyli mobilna wersja hitowej, sieciowej gry bitewnej. Dwie drużyny, siedmiu na siedmiu graczy. Wszystko online, a pojedynki czasem rozgrywają się na nie tak małych mapach. O grafice pisać nie będę, bo to już kwestia gry, natomiast zachwyciła mnie totalna płynność. Wiele tu opcji i wiele rzeczy na ekranie, włącznie z nadającymi się do rozjechania płotkami. Ani razu nie poczułem, że mam pokraczną, zacinającą się wersję, która w co bardziej intensywnych momentach zaczynała "chrupać".

Jeszcze poczekam

Całą maszynę zasila bateria 3400 mAh. Czyli znacznie więcej niż iPhone X, lepiej niż Samsung S9 i dopiero niewiele mniej od wersji S9+. Dzień intensywnego użytkowania bez konieczności ładowania na noc nie był niczym dziwnym. Ale pełne dwa dni bez "podładowania" wymagały już bardziej rozsądnego korzystania.

Samo ładowanie, dzięki technologii Quick Charge 3.0, odbywało się błyskawicznie. W modelu Redmi 4X długość "napełniania" baterii była kłopotem. Tutaj po dwóch godzinach mogłem spokojnie odłączać i nie martwić się do końca dnia.

Spodziewanym kłopotem był za to brak wejścia na mini-jacka, niezrozumiały dla mnie trend. Chociaż ten stary typ gniazda ma swoje wady (np. niemiłe sprzężenie przy wkładaniu wtyczki od słuchawek), należę do osób, które ma w domu swoje ulubione słuchawki kablowe i chciałbym ich użyć właśnie ze smartfonem. Tutaj wszystko musi się odbyć przez przejściówkę USB-jack, do której dopiero wetkniemy kabel. Problem? Tak. Taki, że musimy zawsze tę przejściówkę mieć przy sobie. Raz zapomniałem i nudna, bezmuzyczna godzina w komunikacji miejskiej zapewniona.

Obraz
© Michał Zieliński

Przy słuchawkach z bluetoothem dźwięk był… ok. Plattan ADV nie należą do topu bezprzewodowych słuchawek, ale szereg 40-letnich, muzycznych staroci przeszedł do mojego ucha bez żadnego ucinania pasm czy zniekształcania dźwięków, które znam od lat. Gorzej, gdy zmusimy urządzenie do grania z własnego głośnika. Przy większym rozkręceniu muzyki pojawiają się przestery. Bez zewnętrznego głośnika na bluetooth nie przejdzie.

Xiaomi Mi Mix 2S oddawałem kurierowi z lekkim bólem. To świetny telefon, którego zapowiadana cena (opcja 6/64GB w Chinach kosztuje ok. 1790 zł) będzie stanowiła dużą pokusę dla chcących mieć duży ekran 18:9 i wyższą jakość od tego, co oferują smartfony poniżej 1000 zł. To także smartfon, przy którym każda osoba, i znajomi, i redakcyjni fani technologii, utwierdzała mnie w przekonaniu, że jest śliczny. Popłynęło dużo ochów i achów pod adresem ekranu, boków i tyłu.

Jednocześnie mam pewność, że 2S wymaga jeszcze doszlifowania w kwestiach podstawowych funkcji, aby zapewnić totalną płynność. Przesiadka ze średniego półki na flagowca Xiaomi będzie dla wielu osób dużą frajdą. Z drugiej stroni fani flagowców topowych marek mogą w kilku ważnych punktach trochę pokręcić nosem.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (28)