Recenzja "RAGE 2". Ta gra to obraz zmian zachodzących na rynku gier

Recenzja "RAGE 2". Ta gra to obraz zmian zachodzących na rynku gier
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
Piotr Urbaniak

14.05.2019 20:31, aktual.: 14.05.2019 21:48

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

"RAGE" to ewidentnie taka marka-niespodzianka. Wydana w 2010 r. jako rail shooter na iPhone'y, już w 2011 doczekała się rozbudowanej interpretacji dla komputerów osobistych i konsol. Po czym zniknęła, aby w 2019 powrócić w formie pełnoprawnego sequela. Ale czy w ogóle było na co czekać?

Wydawałoby się, że klimaty postapo są doskonałym motywem dla twórców gier. Pozwalają na dużą swobodę w tworzeniu zarówno fabuły, jak i przygotowanie ciekawej mechaniki rozgrywki. A jednak coś ostatnio twórcom, delikatnie mówiąc, nie wychodzi. "Metro Exodus", choć sumarycznie oceniane nieźle, zdaniem wielu jest drętwe pod względem kreacji postaci i znacznie mniej klimatyczne niż poprzednie odsłony. "Far Cry: New Dawn" obrywa za recykling poprzednich części. "Fallouta 76" przez grzeczność lepiej nie komentować.

Remedium ma być "RAGE 2", tworzony do spółki przez id Software i Avalanche Studios. Autorów tych wymieniam nie bez kozery, gdyż wprost narzucają określony sposób realizacji. Zespół id Software to oczywiście "Doom", czyli dynamika przez wielkie D, Avalanche zaś – "Just Cause", a więc jeszcze więcej dynamiki, okraszonej dodatkowo nieco zwariowanym podejściem do świata przedstawionego. I tak, już od pierwszych zwiastunów jak na dłoni było widać, że "RAGE 2" nie zamierza się wyłamywać z rzeczonego schematu. Wprost przeciwnie – typowe domeny twórców podnosi wykładniczo.

Fabuła, a właściwie pretekst do rozwałki

Jest 35 lat po akcji części pierwszej. Na postapokaliptyczną Ziemię po uderzeniu asteroidy, powraca Generał Cross ze swoją huntą, zwaną Władzą. Watażka chce oczywiście zburzyć obecny porządek, a precyzując – zabić każdego, kto pochodzi z tzw. schronów Ark, gdzie wyselekcjonowana grupa ludzi schroniła się przed apokalipsą. Do tego kotła dochodzą inne frakcje: Oddziały Zbirów, Mutanci Abadonu, Rzeczne Wieprze, Ukryci Nieśmiertelni. Każda ze swoją uniaktową stylówką i sposobem walki.

Obraz
© Materiały prasowe

Jeśli jednak liczycie, że wielorakość postaci zostanie wykorzystana do przedstawienia pasjonującej, wielopłaszczyznowej historii, to muszę was zawieść. Chodzi wyłącznie o mięso armatnie. Tak, aby protagonista, ostatni ze Strażników z Vineland imieniem Walker, miał kogo i co eksterminować. I żeby za każdym razem nie byli to jedni i ci sami jegomoście.

Prosty i prostszy, ale całkiem przyjemny

Niestety, takie uproszczenie narracji w sposób bezpośredni przekłada się na zabawę. Nagle okazuje się, że lwia część zadań stawianych przed graczem ogranicza się do skasowania hordy przeciwników. I nie widać w tym żadnej głębi.

Obraz
© Materiały prasowe

Nie żeby jakoś szczególnie głęboki był przytoczony wcześniej "Doom", ale tam przynajmniej stworzono iluzję stojącego przed graczem wyzwania. Tam też korytarzowa rozgrywka nakazywała nieprzerwanie "gonić króliczka". Tymczasem tutaj mamy do czynienia z typowym dla współczesnych produkcji z otwartym światem czyszczeniem mapy. Od punktu do punktu. I tylko zabijanie, zabijanie i więcej zabijania.

Inna sprawa, że technicznie rzecz biorąc, to wszędobylskie sianie zniszczenia wypada niczego sobie. Nacierające zewsząd hordy, bogaty arsenał broni, dodatkowe "dopalacze" w formie wszczepów. Czas jakby zwalnia, amunicja staje się nieskończona, bohater otrzymuje mniejsze obrażenia.

Przy czym i superumiejętności, i bronie można ulepszać. Służą do tego kryształy, odpowiednio, nanotrytu i feltrytu. Zbieramy je, a jakże inaczej, na poległych wrogach. Ponadto – kanistrach i skrzyniach. System nie jest przesadnie rozbudowany; bazuje na poziomach, narzucając z góry ustalone specyfikacje. Szału nie ma, ale lepsze to niż nic.

Ostatecznie nie pozostaje nic innego, jak z uśmiechem na twarzy kontynuować masakrę. Choć, naturalnie, trzeba styl odmóżdżającego shootera lubić.

Zabili go i uciekł

Shootera, przygotowanego intencjonalnie w konwencji absurdu; z przerysowanymi postaciami, efektami a la Michael Bay i pastelową kolorystyką. Co jednak nie stanowi jakiejś szczególnej nowości, patrząc chociażby na polskie "Bulletstorm" z 2011 roku czy wspomnianego już "Far Cry'a New Dawn". Wszystko to sprawia wrażenie kolejnego epizodu jakiegoś niskobudżetowego serialu w stylu "zabili go i uciekł". Można sobie przyjemnie postrzelać, ale nic więcej. Szybko wypada z pamięci.

Zresztą, podobnie jak oprawa graficzna, której daleko do doskonałości. Twórcy "RAGE 2" serwują całą masę filtrów postprodukcyjnych, takich jak rozmycia, aby trochę ukryć niedoróbki. Niemniej kiedy tylko człowiek zacznie się przyglądać poszczególnym elementom – broni, zabudowaniom, a nawet skałom – szybko wychodzą na jaw niskiej rozdzielczości tekstury. Poziom, powiedzmy, satysfakcjonujący trzy-cztery lata temu. Dzisiaj co najwyżej przeciętny, aczkolwiek estetykę zachowano.

Obraz
© Materiały prasowe

Przyznam, że zawiodłem się także na prawdopodobnie jedynej znaczącej próbie urozmaicenia gameplay'u, a mianowicie jeździe pojazdami. Owszem, jest ich sporo, a do tego większość daje się ulepszyć. Sęk tkwi w tym, że każdy prowadzi się niezwykle topornie. Wprawdzie może być to jakaś próba wprowadzenia realizmu, w końcu mowa o tworzonych w spartańskich warunkach samoróbkach, ale jakoś nie współgra z bardzo "lekkim" strzelaniem i ogólną dynamiką "RAGE 2".

Obraz zmian zachodzących na rynku gier

Po kilku godzinach spędzonych na pustkowiach, na usta ciśnie mi się tylko jeden wniosek: "RAGE 2" to obraz zmian zachodzących na rynku gier. Produkcja jest nastawiona na czyszczenie mapy i prościutkie, na ogół polegające wyłącznie na strzelaniu zadania. Tego rodzaju zadań twórcy mogą w łatwy sposób wygenerować tysiące, zapełniając mapę i dorzucając w przyszłości kolejne DLC. Dwa płatne dodatki zostały zapowiedziane, a mają im towarzyszyć darmowe wyzwania cotygodniowe.

Nie zmienia to faktu, że każdy musi sobie odpowiedzieć na pytanie, czy bawi go podróżowanie po nie najpiękniejszym świecie i strzelanie do wszystkiego, co się rusza. Na pewno nie jest to kwintesencja klasyki postapo. Tak samo jak nie jest to klimatyczna przygoda rodem z "Dooma". Sprawdzić można, jednak raczej nie za pełną cenę.

Komentarze (0)