Recenzja „Crackdown 3”. Dobre, zabawne - i niespecjalnie potrzebne
Oj, ciężko dziś mają wysokobudżetowe produkcje. Nawałnica sieciowych strzelanek, zwłaszcza tych darmowych jak „Fortnite” i „Apex Legends”, daje prosty efekt – mamy mniej czasu na inne produkcje. "Crackdown 3" ma wybuchy, pełną neonów grafikę i szczyptę humoru. Ale to za mało.
Seria "Crackdown", exclusive Microsoftu na konsole Xbox, kojarzy mi się… z niczym. Nawet jeśli nazwa gdzieś mi się przewinęła przez oczy, ani sam nie grałem, ani nie słyszałem, aby ktokolwiek ze znajomych polecał. A z Xboxem 360 spędziłem wiele lat i "przegrałem" kilkadziesiąt tytułów.
Tym bardziej mnie zdziwiło, gdy na targach E3 w 2017 roku Microsoft pokazał cały katalog nadchodzących gier i na pierwszym planie pojawił się "Crackdown 3". Tak jakby był wyjątkową i rozpoznawalną marką, niczym "Halo" czy "Gears of War". Ale pomyślałem wtedy: "Nie będę wybrzydzał, zobaczyłem fajnie przejaskrawioną, cyberpunkową stylizację i jajcarskich agentów, którzy obracają miasto w perzynę. Może coś z tego będzie".
Było, minęło
Tak, dziś gry zdecydowanie nie mają lekko. 10 lat temu każdy sandbox był przyjmowany z otwartymi ramionami. Pamiętam dobrze zachwyty nad "Far Cry'em 3", "Just Cause 2" czy rebootem "Tomb Raider". O niezwykłej popularności "GTA IV" czy trylogii "Assassin's Creed II" nie wspominając. A teraz strzelanek z otwartym światem jest dużo, za ta mało która potrafi się wyróżnić. A taki "Crackdown 3" od początku daje nam znać, że nie ma zamiaru zaskakiwać nas nowatorskością, tylko do bólu eksploatować.
Co my tu mamy? Globalny kryzys. Miasto New Providence, która wydawało się technologicznym rajem, ale finalnie okazało się, że jego włodarze to wcielone zło. Grafika z komiksu. Przegląd antybohaterów prosto z kreskówek z lat 90. I w końcu agentów ze specjalnymi mocami, którzy lecą to wszystko "uporządkować".
Zazwyczaj nie mam nic przeciwko recyklingowi, ale w tym przypadku skojarzenie z "Saints Row IV" i "Agents of Mayhem" (obie gry autorstwa studia Volition) były aż do przegięcia widoczne, namolne. Nawet te dominujące odcienie niebieskiego, bliskie ikonicznemu fioletowi z "Saints Row". Z kolei "agenci z tajnej agencji" i ich specjalne moce to wypisz wymaluj "Agents of Mayhem". Ale dajmy szansę. Dobre kopie w końcu się trafiają.
Jest źle, jest dobrze
Pierwszy kwadrans "Crackdowna 3" jest straszny. Ogarnięcie sterowania i poruszania się po przestrzeni zajęło mi zadziwiająco długo. Ale wszystko przebił pomysł rzucenia nam bossa na samym początku gry. Idea chybiona tym bardziej, że początkowy chaos (także wizualny) nie jest w ogóle reprezentatywny dla dalszej części gry.
Co robimy chwilę później? Biegamy po kolejnych dystryktach i wyzwalamy istotne punkty spod kontroli "złych". A to jakaś mała baza, a to więzienie, a to peron podniebnej kolejki, a to elektrownię czy inny punkt prac ciężkiego sprzętu.
Sprawiedliwość wprowadzamy przy pomoc początkowo dwóch, a potem trzech sprzętów strzelających. Do tego można sprzedać serię plomb i rzucić kilka granatów, rażących ogniem, mrożących czy traktujących kwasem. Najbardziej cieszy szeroki zestaw wybuchowego ekwipunku.
Przez chwilę darowałem sobie standardową żonglerkę karabinem szturmowym, strzelbą i snajperką na rzecz trzech mocarzy: granatnika, działa rozpylającego deszcz ognia i trzeciego, przyczepiającego do wroga materiał wybuchowy. Pod tym względem "Crackdown 3" faktycznie zostawia nam wybór, nie wskazuje na siłę, że którąś broń trzeba mieć zawsze przy sobie, bo reszta się nie sprawdza.
Zatem rzuciłem się w wir akcji. Co chwila natrafiałem na jakiś punkt do odbicia. A że jestem agentem z jetpackiem na plecach, mogę się dostać… w zasadzie wcześnie. Silnik odrzutowy działa co prawda tylko na krótki dystans, ale możemy się wspinać na dachy budynków czy biegnące nad ulicami gazociągi. A tam najczęściej czekają na nas specjalne "kółka", która rozwijają kolejne parametry postaci.
Jogging na wysokości 50 metrów jest fajny, wspinaczka regularnie przydaje się w czasie walki, a gdy kolejna misja jest za daleko, zawsze można wbić się do dowolnego auta i śmignąć małą dróżka czy autostradą. Zatem na nudę narzekać ciężko.
Nie tędy droga
Nie będę ukrywał, dobrze się przy tym bawiłem. Najbardziej w pamięć zapadało mi wyzwalanie kluczowych punktów w pewnym industrialno-wydobywczym regionie. Tam strzelanina trwała niemal non-stop przez bite pół godziny, a do akcji co chwila wkraczali elitarni wrogowie czy gigantyczne mechy. Swoje trzy grosze dokłada też cała ta kreskówkowa aura. Wiem, to też było - ale nadal się sprawdza.
Ale po tych kilku godzinach zadałem sobie pytanie: "Po co ja to wszystko robię?". Zacząłem dalej zwiedzać mapę, żeby odszukać kolejne, poukrywane kółeczka. Ale nie przybliżało mnie to nijak do złapania centralnego motoru, który napędziłby mnie do nabrania chęci na ukończenie gry. Ani do usunięcia z głowy natręctwa podobieństw do gier Volition i innych sandboxów.
W grze jest teoretycznie więcej zabawy. Bo można kończyć biegane wyścigi czy robić kaskaderskie skoki autem, ale dla mnie to zawsze był taki prosty dodatek, który w ogóle nie wpływa na ocenę gry. Jest też tryb kooperacji i "Wrecking Zone", specjalny tryb sieciowej rozwałki, w której w pył obracamy także elementy otoczenia (na to mi zabrakło czasu).
Czy byłem zadowolony z czasu, który spędziłem z grą? Tak, dobrze się bawiłem. Ale za dużo tu oklepanych patentów, żebym chciał się wciągnąć na dłużej. Z kolei sugerowana w sklepie Xboxa cena 260 zł jest absurdalna. Nie widzę miejsca dla "Crackdowna 3" w innym segmencie niż tańszym o 2/3 - dlatego jedynym sensowny pomysłem na ogranie jest skorzystanie z miesięcznego abonamentu na Game Pass. Zwłaszcza, że po paru dniach być może pójdziecie w moje ślady, odstawicie skafander agenta na kołku i po prostu wypróbujcie inne gry z katalogu Xboxa One.
Aha. Drogie Microsoft. Wróćcie proszę do waszych klasycznych serii. Albo znajdźcie nową markę, która będzie dobrze kojarzyła się z waszą konsolą i wyróżniała się z tłumu. Bo pomimo dobrych chęci - "Crackdown 3", podobnie jak poprzednie części, za nic nie staną się twarzą Xboxa.