Publicysta telewizji Republika pod przykrywką ochrony młodzieży nawołuje do cenzury internetu
17.07.2017 11:57, aktual.: 17.07.2017 15:46
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
“Z wielką troską należy traktować nowe zagrożenia, które uderzają w młodych ludzi” - apeluje publicysta i dokumentalista Paweł Zastrzeżyński w liście do premier Beaty Szydło, opublikowanym na łamach serwisu telewizji Republika. Co jest tym zagrożeniem? YouTube. Rozwiązanie? Cenzura.
Niektórzy twierdzą, że na YouTubie jest cenzura. “Internet blokuje niewygodną prawdę” - skarżył się niedawno raper Bonus RPK, twierdząc, że jego (pisownia oryginalna) “treści anty systemowe mają mocno obniżony zasięg” na YouTubie. Oburzają się też przeciwnicy przyjmowania uchodźców, według których serwis wycina “niewygodne” komentarze, niezgodne z polityką firmy. Na cenzorskie zapędy YouTube’a narzekała też społeczność LGBT - w trybie ograniczonego dostępu (mającego na celu wyeliminowanie treści nieodpowiednie dla najmłodszych) wycinane były materiały związane z problemami mniejszości seksualnych.
Sugerowanie cenzury wynika z błędnego myślenia, że YouTube to nie dzieło korporacji, a osoba z konkretnymi poglądami. Owszem, YouTube może wspierać pewne idee, ale przesadą jest stwierdzenie, że serwis jest niczym dawny komunistyczny cenzor. Szefowie mają ważniejsze zadanie niż branie udziału w ideologicznych sporach: muszą zarabiać pieniądze.
Moim zdaniem cenzury na YouTubie nie ma. A według niektórych - powinna być. I to bardzo niepokojące.
Uwagę publicysty telewizji Republika zwróciła relacja na żywo, w trakcie której “młodzi ludzie postanowili wywoływać duchy”. A przy tym “szargali imię śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, katastrofy smoleńskiej, a zwłaszcza świętości wynikającej z 1000-letniej tradycji chrztu Polski, tego olbrzymiego dziedzictwa”.
Zagrożenie jest poważne, bo jak pisze Zastrzeżyński, “młodzież w Niemczech wybijała szyby i malowała swastyki, z tego wyrósł faszyzm. Dziś takim zagrożeniem i nowym zalążkiem trzeciego totalitaryzmu po faszyzmie i komunizmie może być bezpośrednio okultyzm i anarchia”.
A jak się właśnie okazuje, okultyzm i anarchia szerzą się na YouTubie.
Dlatego publicysta w liście do premier Szydło apeluje (zachowano oryginalną pisownię):
“Właśnie te postawy są wynikiem komunikacji, która rozlewa się w transmisjach nadawanych w Internecie. Przekazach absolutnie pozbawionych kontroli, choćby takiej jakie piastuje KRRiT nad publicznymi nadawcami. Proszę rozważyć ten problem zwłaszcza w nowej ustawie dotyczącej Mediów Narodowych. W obecnej zupełnie dziewiczej sytuacji dla formy i przekazu treści, pominięcie przekazu internetowego zwłaszcza YouTubowego Streama byłoby zaniechaniem, które w młodym społeczeństwie miałoby nieodwracalne skutki”.
Choć cała sprawa może wydawać się absurdalna, to niepokojący jest fakt, że takie pomysły podsuwają władzy sympatycy partii rządzącej. Można domyślić się dlaczego. Owszem, obrażanie zmarłego prezydenta nie jest godne pochwały, ale szarganie świętości to tylko sprytna przykrywka.
Publicysta tak opisuje młodzież przesiadującą na YouTubie: “ta grupa staje się zupełnie odizolowana od społecznego przekazu zawartego i transmitowanego przez masowe środki komunikacji społecznej (prasa, radio i telewizja)”.
Bingo!
To zapewne tylko przypadek, że list napisany został nie tylko po transmisji z wywoływania duchów, ale i po opublikowaniu badań nt. zaufania do mediów publicznych. Wynika z nich, że w przedziale wiekowym 18-34 lata tylko 18 proc. ufa telewizji publicznej. 52 proc. ankietowanych odpowiedziało, że jej nie ufa.
List jest nietrafiony nie tylko dlatego, że pod przykrywką ochrony młodzieży (i obrony patriotyzmu!) mamy nawoływanie do cenzury. Jest nieprawdziwy, bo wbrew pozorom YouTube z różnymi patologiami całkiem nieźle sobie radzi.
Nie zawsze jest w stu procentach skuteczny - nie polecam wpisywać na YouTubie haseł “papież” lub nawet “wykop” - ale skuteczny być nie może. To niesamowicie wielka społeczność, filmów ciągle przybywa i dlatego reakcja na niektóre jest spóźniona albo nie ma jej wcale. Ale nie oznacza to, że na YouTubie wolno wszystko.
Na przykład starcie pomiędzy grupą agresywnych i wulgarnych polskich youtuberów przeniosło się… na salę sądową. Jednego z nich prokuratura oskarżyła m.in. o zniesławienie. To wyraźny sygnał - będąc twórcą, jesteś odpowiedzialny za swoje słowa.
Przekonał się o tym jeden z największych youtuberów, PewDiePie. Na jednym z filmików pokazał tabliczkę z napisem “śmierć wszystkim Żydom". Popularny twórca filmików tłumaczył się, że to tylko żart, ale nikogo takie marne usprawiedliwienia nie wzruszały. Od youtubera odciął się Disney, a YouTube zrezygnował z jego płatnego programu. Przez nieodpowiedzialność przeszła PewDiePie niezła kasa. I dobrze.
Apelowanie do premier, by zrobiła “porządek” z wolną amerykanką na YouTubie każe podejrzewać, że chodzi o coś więcej niż tylko żarty z polityków czy tematów religijnych. To niejako ostrzeżenie - skoro drwią sobie ze świętości i patriotyzmu, a oglądają ich miliony młodych, to zaraz znajdzie się ktoś, kto będzie nieco poważniejszy. I np. skrytykuje władzę, nawołując do wyjścia na ulicę. Lepiej zdusić to w zarodku.
Tyle że interwencja premier nie jest potrzebna - YouTube sam radzi sobie z niewłaściwym zachowaniem. A ewentualna próba cenzury może dotyczyć nie tylko niesfornej młodzieży, która tak naprawdę w sieci jest nieszkodliwą niszą.
Jeśli jednak uznamy, że wobec niektórych “twórców” kary powinny być surowsze, to warto przyjrzeć się bliżej, kto za nimi stoi. Zarabiają nie tylko dlatego, że obecni są na YouTubie, ale mają też potężne wsparcie od sponsorów. Może problem tkwi nie w tych, którzy pozwalają się pokazywać, a w tych, którzy wykładają na to pieniądze?