Potęgujące się problemy USA. Przeszkadza im "Made in China"
USA inwestują setki miliardów dolarów w produkcję uzbrojenia, jego kupno i rozwój nowych technologii. Tymczasem okazuje się, że wiele podzespołów pochodzi z Chin.
Niedawno w internetowym wydaniu "Forbes’a" ukazał się tekst Davida Jeansa pt. "Firmy produkujące drony wojskowe w Dolinie Krzemowej mają poważny problem z »Wyprodukowano w Chinach«". Po opublikowaniu przez firmę Mach Industries filmu promującego najnowszy produkt – dron Viper do zwalczania innych dronów – okazało się, że na filmie widoczny jest dość niewygodny szczegół: pokazany silnik był łudząco podobny do jednego z chińskich wyrobów.
Z kolei szefostwo konkurencyjnej firmy Anduril zwróciło uwagę na to, że płatowiec również może wyglądać znajomo. Ethan Thornton, szef Mach Industries, po przyparciu do muru odparł, że chińskie komponenty są stosowane, ale wyłącznie w testach. Wersje produkcyjne jakoby mają mieć montowane już silniki innego pochodzenia. Tymczasem według materiału "Forbes’a" problem może być zdecydowanie szerszy.
Problem z podzespołami w USA
Wojna w Ukrainie to w jakimś stopniu wojna dronów. Nie rozwijając nadmiernie tematu, należy stwierdzić, że zużycie dronów uzbrojonych, rozpoznawczych i służących do zwalczania dronów przeciwnika może iść nawet w setki tysięcy sztuk miesięcznie po obu stronach frontu. Z kolei bezdyskusyjnie największym producentem dronów, szczególnie tańszych, są Chiny, podobnie rzecz ma się z elektroniką przydatną do produkcji samych dronów czy kontrolerów.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Niektórzy komentatorzy wskazują wręcz, że większość podzespołów używanych do produkcji dronów we wszystkich państwach pochodzi z Chin: mamy więc do czynienia nierzadko z montażem lub z różnymi formami rekonfiguracji podzespołów z różnych chińskich fabryk, czasami z lokalnymi dodatkami (prawda, że niekiedy istotnymi).
Oczywiście na pierwszy rzut oka to nie problem, bo przecież Pekin nie sprawi, że chiński silniczek elektryczny wyłączy się na żądanie, gdy amerykański żołnierz zechce wysłać drona na rekonesans za wydmę na pacyficznej wyspie. Z drugiej jednak strony, szerokie wykorzystanie chińskich podzespołów niesie ze sobą inne ryzyko: a jeżeli w ramach wojny handlowej nastąpi wzajemna blokada łańcuchów dostaw?
Skąd amerykański przemysł weźmie te wspomniane "silniczki"? A przecież nie tylko one są wykorzystywane, podczas pokazów producenci chętnie stosują chińskie kamery, kontrolery, gogle VR (które już jak najbardziej mogą zbierać informacje o otoczeniu). Ich natychmiastowe usunięcie z produktów jest obecnie niewykonalne. Oznacza to w praktyce całkowite uzależnienie USA (i nie tylko) od Chin w przypadku niektórych drobnych, niskomarżowych, lecz absolutnie niezbędnych podzespołów.
Skala zagrożenia
Chiny mogłyby, według niektórych komentatorów, zamknąć większość produkcji dronów poza swoim krajem na rok. To oczywiście nie jest sytuacja bez wyjścia, ale konieczne byłoby stworzenie warunków do produkcji tak prostych elementów, jak silniki elektryczne. Tymczasem z uwagi na rosnące koszty produkcji wielu producentów z Europy czy z USA dokonało albo przeniesienia fabryk produkujących proste elementy do Chin (ale też Wietnamu, Indii), albo wręcz zamknięcia ich na rzecz importu chińskich odpowiedników.
Tym samym amerykańskie siły zbrojne, chcąc choć trochę się chronić, musiały stworzyć tzw. Niebieską Listę, obejmującą drony dopuszczone do użytku. Sęk w tym, że jest ona bardzo krótka, a ponadto tylko częściowo – w obrębie komponentów odpowiedzialnych za przesyłanie sygnału – wyklucza podzespoły z wrogiego mocarstwa. Proponowane rozwiązania są różne, np. niektóre firmy postulują wprowadzenie embarga na produkty chińskiej firmy DJI, chińskiego "hegemona" rynku dronów. Tymczasem firma na razie obroniła się przed tym, wskazując, że nie stanowi zagrożenia, a jej wyroby są niezbędne amerykańskim użytkownikom.
Nie tylko drony
USA w ogóle mają problem z produkcją zbrojeniową. Najbogatsze, najlepiej uzbrojone i wydające najwięcej w świecie zachodnim państwo wprawdzie stale odtwarza bazę produkcyjną, ale powoli. Planowana na przyszły rok roczna produkcja amunicji 155 mm – 1,2 mln granatów – to mniej niż połowa tego, co USA przekazały Ukrainie. Oczywiście magazyny US Army i US Marine Corps nie są jeszcze puste, ale ubytek jest odczuwalny. USA są zresztą zmuszone do importu komponentów amunicji, chociażby trotyl jest importowany z Polski czy z Australii. Bez znacznego wzrostu produkcji uzupełnienie zapasów będzie zadaniem wieloletnim i wymagającym importu nierzadko ważnych komponentów.
Zresztą 155-milimetrowa amunicja czy drony to tylko symbole. Problemy ma chociażby lotniczy gigant Boeing, który w swoich samolotach (pasażerskich, ale czy tylko?) stosował elementy z chińskiego tytanu kiepskiej jakości. Z kolei epopeja amerykańskiego przemysłu stoczniowego trwa już od dawna. Jego moce produkcyjne mają być dalekie od oczekiwań, na tyle, że niektórzy przedstawiciele amerykańskich władz sugerują budowę części floty poza USA. Republika Korei zaoferowała wręcz udostępnienie pochylni zdolnych do budowy pięciu niszczycieli rocznie, co jest liczbą imponującą. Niektórzy amerykańscy komentatorzy wprost komentują: outsourcing produkcji to outsourcing suwerenności, ale czy podobnie na sprawę spojrzą osoby odpowiadające za bieżący budżet czy za US Navy?
Wyjść z impasu
Z pewnością osiągnięcie samodzielności przemysłowej przez USA (i szerzej: Zachód) nie będzie sprawą szybką, łatwą, tanią i bezbolesną. Warto zwrócić uwagę choćby na tak krytycznie ważne surowce jak metale rzadkie. Według firmy analitycznej Govini, aż 78 proc. uzbrojenia wykorzystywanego przez Siły Zbrojne USA ma w sobie jakieś elementy pochodzące z Chin. W przypadku rzadkich metali Pekin ograniczył eksport niektórych (np. samaru, galu, itru, lutetu, terbu) do USA, co spowodowało wzrost ich cen.
Dochodzi tu zresztą do kuriozalnej sytuacji, w której USA wydobywają rudę metalu, np. wolframu czy telluru, a potem eksportują ją do Chin, by kupić gotowy metal i napędzać chiński przemysł przetwórczy. Magnez z kolei dalej jest importowany z Chin. Według Govini, Chiny mają wpływ na aż 88 proc. łańcuchów dostaw rzadkich metali na potrzeby Pentagonu. Oczywiście kolejne inwestycje redukują uzależnienie (np. w 2019 r. import telluru zabezpieczał 95 proc. potrzeb, w 2023 r. już tylko 25 proc. dzięki inwestycji w kopalnię Kennecott), ale wciąż import jest niezbędny. W tym import z Chin, głównego rywala USA.
Konieczne są kolejne inwestycje rządu federalnego. I rząd federalny je realizuje, np. US Army inwestuje nawet kilka miliardów dolarów rocznie tylko w zwiększenie mocy produkcyjnych w zakresie amunicji artyleryjskiej. Produkcja nowych linii produkcyjnych, ich montaż, szkolenie pracowników itd. jednak trwają, wymagają też redukcji uzależnienia łańcuchów dostaw od Chin. USA oczywiście też mają narzędzia nacisku na Pekin, z lepszym lub gorszym skutkiem próbując ich używać. Sytuację można porównać do dwóch bokserów wagi ciężkiej we wzajemnym uścisku. Wyrwanie się z niego wymagać będzie od amerykańskich urzędników wielkiego kunsztu oraz czasu. Ile mają go USA, ile ma go Tajwan?