“Polski Steve Jobs” kontra PRL. Jacek Karpiński: niedoceniony geniusz, kiepski biznesmen czy ofiara opresyjnego systemu?

“Polski Steve Jobs” kontra PRL. Jacek Karpiński: niedoceniony geniusz, kiepski biznesmen czy ofiara opresyjnego systemu?
Źródło zdjęć: © zenker.poznan.pl
Adam Bednarek

02.12.2016 12:42, aktual.: 02.12.2016 16:13

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Geniusz działający w złym systemie. Patriota, którego talent nie pasował do przeciętniactwa PRL-u. Jacek Karpiński, twórca polskiego komputera K-202 i wynalazków, jest dla wielu przykładem polskiej myśli technologicznej, która mogła się rozwijać, gdyby nie komuna. Ale czy rzeczywiście wytłumaczenie jego "zmarnowanego" talentu jest tak proste?

Już sama młodość pomogła budować mit Jacka Karpińskiego. Jako członek Szarych Szeregów brał udział w akcjach sabotażowych, uczestniczył w akcji, w trakcie której zginął “Zośka”, był na kilku rozpoznaniach przed likwidacją Kutschery. W powstaniu warszawskim walczył przez jeden dzień tylko dlatego, że został postrzelony w kręgosłup.

“Wtedy jeszcze nauka była nauką”, mówił w wywiadzie z CRN Polska, tłumacząc, dlaczego na początku lat sześćdziesiątych mógł wyjechać za granicę. O pozostaniu w Stanach Zjednoczonych nie myślał, choć miał możliwości. Pracę proponował IBM i uniwersytet w Berkeley, a w San Francisco mógł stworzyć własny instytut. Odmawiał, bo był patriotą i chciał pracować w Polsce. "Ruscy kiedyś pójdą, a technologia zostanie" - tłumaczył swoją decyzję.

W 1964 roku skonstruował perceptron, najprostszą sieć neuronową.
- Był wyposażony w kamerę i system do analizy obrazu. Jeśli pokazało mu się na przykład trójkąt, był w stanie odnaleźć cechy charakterystyczne i zidentyfikować kształt, niezależnie od tego, czy następny trójkąt, jaki mu pokazano, był mniejszy, większy czy trochę zdeformowany - tłumaczył działanie maszyny. Mówiąc w skrócie, ta potrafiła rozpoznawać obiekty.

Warto się przy tym na chwilę zatrzymać, bo to jedna z pierwszych rys na micie Karpińskiego. Owszem, on sam przyznaje, że “była to sztuka dla sztuki”, jednak dodaje również, że praca wzbudziła zainteresowanie także zagranicznych dziennikarzy. Niby nic dziwnego, skoro była to druga tego typu konstrukcja na całym świecie. Na pewno?

"W 1964 roku, gdy powstała konstrukcja Karpińskiego, perceptronów było już wiele, a ich badania trwały nieprzerwanie od czasu, gdy pierwszą maszynę tego typu zbudował Frank Rosenblatt" - pisał Ryszard Tadeusiewicz, zwracając przy okazji uwagę na kolejny problem związany z mitem Karpińskiego. We jednym z wywiadó Karpiński opowiadał, jakoby to on sam stworzył perceptron, tymczasem było to także dzieło Ryszarda Michalskiego. Przypisywanie sobie wszystkich zasług to coś, co niektórzy wypominają Karpińskiemu.

Obraz
© Olaf/Wikipedia

O “przechwałkach” Karpińskiego świadczy też jego największe dzieło - K-202. Choć bez wątpienia była to maszyna wyjątkowa (miała małe rozmiary, współpracowała z monitorem, do którego podłączona była klawiatura i myszka), to jej możliwości twórca po prostu zawyżał. Łukasz Michalik na łamach Gadżetomanii pisał, że prototyp komputera powstał w 1971 roku. Maszyna mogła wykonać milion operacji zmiennoprzecinkowych na sekundę. Ponadto zastosowano w niej nowatorskie rozwiązanie powiększania pamięci poprzez adresowanie stronicowe, a K-202 mógł obsłużyć aż do 8 megabajtów pamięci.
Powszechnie powielana jest informacja, jakoby K-202 miał 8 MB pamięci, jednak nie jest to prawdą  -  była to teoretyczna ilość pamięci, z jakiej komputer mógł korzystać, a w praktyce K-202 wyposażano w 150 kB.

O 8 MB pamięci wspomniał też cytowany już Tadeusiewicz:
"Architektura logiczna systemu była taka, że dzięki stronicowaniu pamięci możliwa była jej rozbudowa aż do tych 8 MB" - pisał. No właśnie: możliwa, co jednak nie oznacza, że rzeczywiście ten wynik udało się osiągnąć.

Geniusz kontra PRL

W opracowaniach na temat Karpińskiego powtarza się formułkę budującą jego mit - geniusz kontra ignoranci na wyższych szczeblach, wybitna jednostka zniszczona przez zły system.
Wizja rodzimych talentów, zmarnowanych przez komunę, pasuje do narracji, że “gdyby nie PRL” bylibyśmy w innym miejscu, mielibyśmy własnych Jobsów czy Musków znacznie wcześniej. A także właśnie dlatego nie mamy ich dzisiaj.

Nawet stosunek do współpracowników idealnie do wzoru genialnego naukowca pasuje.
- Byliśmy zgranym zespołem młodych studentów, zapaleńców. Karpiński był dyktatorem w kwestii rozwiązań konstrukcyjnych, często pytał nas o opinie, ale i tak robił po swojemu - mówił Zbysław Szwaj, jeden ze współpracowników.
I nie tylko fakt, że członkom zespołu to nie przeszkadzało, nie pozwala nam się oburzać, że Karpiński myślał po swojemu, a innych miał za głupców. Czyż nie to jest cechą charakterystyczną Elona Muska i wielu innych wizjonerów? Czy nie to jest w geniuszu najlepsze, zasługujące na usprawiedliwienie? Karpiński to miał, więc go tłumaczymy, bo pasuje do schematu.

Jest więc w tym coś romantycznego, gdy Karpiński opisuje jednego z profesorów mianem “nieuka” i “durnia”, sugerując, że tylko z zazdrości nie dawał zielonego światła jego projektom. Możemy się irytować, słysząc, że komisja nie chciała finansować K-202, tłumacząc, że gdyby coś takiego było możliwe, to Amerykanie na pewno by to stworzyli. Wybitna jednostka w opresyjnym systemie ma pod górkę, takie historie wzruszają. Tym bardziej, gdy w grę wchodzą wielkie pieniądze w kieszeniach tych, którzy w opresyjnym systemie wiedzą, jak sobie poradzić. A gdyby idee Karpińskiego przeszły, kran z gotówką zostałby zakręcony.

Obraz
© Olaf/Wikipedia

Nikt nie mógł być lepszy?

Twórca tłumaczył:
Musieli mnie zniszczyć, bo ośmieszałem i ELWRO [Wrocławskie Zakłady Elektroniczne „Elwro”], i IMM [Instytut Maszyn Matematycznych - IMM w swojej historii był główną, a przez długi czas jedyną placówką naukowo-badawczą w kraju zajmującą się budową i oprogramowaniem komputerów oraz problemami ich stosowania w nauce i przemyśle]. ELWRO zatrudniało 6 tysięcy ludzi, IMM – 700. I nie potrafili zrobić żadnej przyzwoitej maszyny. [...] U mnie w 1973 roku pracowało raptem 200 osób. Przecież taki Huk wydawał na ELWRO miliardy złotych! I nic z tego nie wychodziło. Ja robiłem rewelacyjne maszyny za grosze. To jakie on miał wyjście? Albo mnie zamknąć, albo zamknąć ELWRO. A że i w ELWRO, i w IMM pełno było towarzyszy i ubowców, mieli odpowiednie dojścia, żeby mnie wykończyć.

- Nie mogła powstać w Polsce maszyna lepsza od RIAD-a [jeden typ komputera dla całego Układu Warszawskiego, w każdym kraju satelitarnym miał powstawać jeden typ - przyp. red.], sprzedawana na Zachód z pominięciem Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej. Zdaniem Jacka, Rosjanie chcieli sprawę przejąć: „Prosimy bardzo, będzie K-202, wspaniale!” Chcieli jednak przejąć kontrolę nad jego produkcją, a może i autorstwo. A Jacek na to nie chciał się zgodzić, więc przeciwnicy musieli udowodnić, że K-202 do niczego się nie nadaje. Tej opinii nie podzieliło jednak wielu specjalistów informatyków - wspominałą Diana Wierzbicka, współpracująca z Karpińskim. I takich głosów było wiele. Karpiński był niepokorny, miał własne zdanie, więc system go przeżuł i wypluł.

Jacek Karpiński - hodowca świń

W przenośni, ale i dosłownie, bo w latach osiemdziesiątych Karpiński wylądował na Mazurach, gdzie zajmował się hodowlą świń. Jak głosi anegdota, wolał mieć kontakt z tymi prawdziwymi. Warunków do pracy technologicznej na własnych zasadach nie miał. Później w wywiadzie zdradził, że nie chciano mu wydać paszportu, gdyż został uznany za sabotażystę i dywersanta gospodarczego.
- Byłem bardzo niewygodny dla zbyt wielu ludzi - dodawał i twierdził, że w tamtym czasie “chcieli go wykończyć na amen”.

Jest też druga strona medalu. K-202 był sprzętem dobrym, ale nie idealnym. Nie mógł być, bo powstał w krótkim czasie. Andrzej Ziemkiewicz w artykule “Jak powstawało K-202” pisał:

"Jeśli maszyna miała być tania i zrobiona w 8 miesięcy, to znaczyło, że trzeba ją robić szybko i prosto, a wszystkie rozwiązania skomplikowane, wymagające zbyt dużo czasu lub zbyt drogie musiały być odłożone na inną okazję. Zresztą wszyscy traktowaliśmy ten projekt jako pierwszą wersję, po której zaraz zrobimy drugą, poprawioną i uzupełnioną. Tylko że ta druga wersja (Mera-400) i trzecia wersja (MX-16) były zrobione już bez udziału Jacka."

Obraz
© zenker.poznan.pl

K-202 nie mógł osiągnąć sukcesu zagranicą, bo “było to oryginalne rozwiązanie krajowe”, a co za tym idzie, “nie miało szerokiego pakietu oprogramowania użytkowego”. Jak tłumaczył Jerzy S. Nowak, K-202 miał ograniczony zakres zastosowań i możliwości sprzedaży. Ten problem rozwiązano przy wspomnianym już modelu Mera-400. No właśnie, to urządzenie powstało, a przecież, mówiąc o Karpińskim, ciągle przypomina się o betonowym systemie, który nowoczesne i przełomowe rozwiązania blokuje. A Mera-400 działało przez wiele, wiele lat.

Kult jednostki

Nie twierdzę, że Karpiński geniuszem nie był lub że jego prace nie są tyle warte, ile się o nich mówi. Wręcz przeciwnie, warto je doceniać. Dla mnie znacznie ciekawszy jest jednak mit Karpińskiego, a raczej to, skąd się wziął. Z potrzeby wytłumaczenia, że zły system gnębił wybitnych? Że gdyby nie PRL, to udałoby się nie tylko Karpińskiemu, ale i wielu innym, może i mniej zdolnym, ale próbującym coś zrobić? A może po prostu nie chcemy być gorsi od innych i też chcemy mieć swoje wybitne jednostki. Jeszcze lepsze od zagranicznych, bo gnębione i zapomniane.

Oczywiście system był przeszkodą, wielu Polakom zniszczył życie i zaprzepaścił kariery, co do tego wątpliwości nie ma. Jednak “problem Karpińskiego” jest głębszy, niedający się wytłumaczyć mitem. Karpiński kariery w PRL-u nie skończył. Jeszcze w latach osiemdziesiątych wyjechał do Szwajcarii, gdzie próbował wraz ze Stefanem Kudelskim rozkręcić biznes. Nie udało się, bo Kudelski “chciał dalej produkować sprzęt analogowy”, zaś Karpiński, jak na wizjonera przystało, wolał przeskoczyć na system cyfrowy. Później stworzył robota sterowanego głosem. Znaleźli się inwestorzy, ale szwajcarski wspólnik nie chciał dzielić się udziałami, zabrakło pieniędzy. Kolejna inwestycja to “skaner i oprogramowanie do skanowania i czytania tekstu po jednej linijce”. Pomysłu nie opatentował, a później w wywiadzie przyznał, że po prostu nie miał talentu do interesu.

Daniel Karpiński, syn, mówił:

Już w Szwajcarii zaczął pracę nad pen­readerem, urządzeniem rozpoznającym linia po linii tekst i przekazującym go do komputera. Gdy wrócił do Polski, chciał uruchomić produkcję. Wziął kredyt, zastawił dom, który miał dużo większą wartość niż ten kredyt. Pierwsza transza nie starczyła na uruchomienie produkcji, tylko na podstawowe elementy. Ojciec powiedział, że nie ma wyjścia, musi zacząć. Wtedy akurat go okradli. Mimo że zakład był chroniony, wjechali, wyrwali kraty z okna. Drugiej transzy nie dostał i oczywiście produkcji nie rozpoczął, za to stracił dom.

Jeszcze jedna inwestycja. Kasy fiskalne. Lepsze niż konkurencyjne rozwiązania. Produkcja ruszyła, ale sponsor uznał, że Karpiński nie jest do niczego potrzebny i skończył współpracę. Inżynier zabrał więc dokumentację i przeszkodził w produkcji. Zawsze coś, zawsze ktoś - wszystko byłoby pięknie, gdyby Karpiński miał głowę do biznesów lub chociaż szczęście do ludzi chcących inwestować w jego projekty. Ale nie miał.

PRL kontra wybitna jednostka?

Tymczasem przyczyn upadku polskiego geniusza upatruje się w systemie. Bo to piękny mit, legenda, którą wytłumaczyć można wszystkie wpadki i niepowodzenia? Usprawiedliwienie polskiej myśli, która od zawsze miała (i wciąż ma - uważają niektórzy) pod górkę?

Może zamiast kopiować “kult jednostki” w świecie technologii, spopularyzowany przez postrzeganie takich postaci jak Jobs, Gates czy Zuckerberg, warto zwrócić uwagę na zespół, który stał także za Karpińskim i który kontynuował prace bez niego. W tym wiele kobiet, na co zwraca uwagę w facebookowym wpisie Michał Gauza.