Podziemne, atomowe królestwo USA - największy przekręt zimnej wojny
Projekt Iceworm to jeden z największych przekrętów zimnej wojny, ale też niesamowite miejsce - plany zakładały aż 130 tys. km2 powierzchni i 4 tysiące kilometrów korytarzy wydrążonych głęboko pod lodem! Wykuta w lodach Grenlandii podziemna baza kryje wiele sekretów, także tych atomowych. Za pomocą niewinnej na pozór misji naukowej, Amerykanie chcieli przygotować bazę, z której w szybki sposób mogliby zniszczyć ZSRR za pomocą ataku jądrowego. Niestety, to co pozostawiła po sobie armia USA, dziś grozi katastrofą ekologiczną. Nie zmienia to faktu, że baza Camp Century miała być wyjątkowo potężna i bardzo groźna.
Amerykanie potrzebowali bazy, za pomocą której będą w stanie zadać szybki i niszczący cios Związkowi Radzieckiemu. Doktryna USA nie zakładała nigdy tego, że to Amerykanie zaatakują jako pierwsi. Liczono się więc z faktem, że w przypadku nuklearnego ataku ze strony ZSRR, część instalacji wojskowych zostanie zniszczona. Szukano zatem skutecznego rozwiązania, aby obok broni rozmieszczonej na okrętach podwodnych, dysponować bazą zdolną do całkowitego zniszczenia celów w Rosji. Uznano, że najlepiej będzie ukryć takie miejsce głęboko pod lodem, w miejscu, gdzie nikt by się go nie spodziewał. Wybór padł na Grenlandię - największą na świecie wyspę, która dodatkowo znajduje się w miarę blisko USA. Problem polegał jednak na tym, że Grenlandia jest terytorium zależnym Danii, a Kopenhaga nigdy nie zgodziłaby się, aby na ziemiach duńskich powstała potężna instalacja z bronią masowej zagłady.
Amerykanie postanowili oszukać Duńczyków i poprosili ich o zgodę na wybudowanie bazy celem sprawdzenia możliwości rozwoju budownictwa w warunkach lodowych, a także przetestowania specjalnych reaktorów atomowych, które miałby zapewnić stałe dostawy energii w tak ekstremalnych warunkach. Dania wyraziła zgodę, jednak Stany Zjednoczone miały przygotowany zupełnie inny plan. Zamierzały rozmieścić pod lodem 60. pocisków balistycznych wyposażonych w głowice nuklearne.
Jak wyliczono, do ich rozmieszczenia trzeba by wydrążyć około 400. km tuneli w lodzie, ponieważ poszczególne wyrzutnie pocisków balistycznych miałby być oddalone od siebie nie mniej niż 6,4 km. Dodatkowo zakładano okresową rotację położenia pocisków, stąd potrzeba wydrążenia większej liczby tuneli. Do tego dochodziły niezbędne tunele techniczne, miejsce dla obsługi, szpital, zaplecze techniczne i mieszkaniowe. Każda wyrzutnia miała się znajdować przynajmniej 8,5 metra pod powierzchnią lodu.
W roku 1960 przystąpiono do pierwszych prac. Dość szybko wydrążono około trzech kilometrów tuneli. Znalazło się w nich miejsce na pomieszczenia mieszkalne, techniczne, ale także na teatr, sklep czy kościół. Energię elektryczną dostarczał pierwszy na świecie przenośny reaktor atomowy Alco PM-2A, wodę czerpano natomiast z topniejącego lodu. Prace nie były proste. Do drążenia tuneli wykorzystywano szwajcarskie maszyny, a powstałe w ten sposób tunele (najdłuższy z nich miał długość około 335 metrów) wykładano blachą falistą. Problemem było jednak ciepło. Wewnątrz tuneli zbudowano pomieszczenia, które musiałyby być ogrzewane elektrycznie. Aby nie dopuścić do stopienia struktur lodowca, pozostawiono przestrzenie powietrzne wokół konstrukcji, ale także wykopano głębokie studnie, które z głębi lodu dostarczały zimne powietrze chłodzące wydrążone tunele od zewnątrz. W sumie w bazie zamieszkało około 200 pracowników, z czego najważniejszymi byli geolodzy.
Dokonali oni wielu badań i odwiertów, których wyniki pogrzebały możliwość zbudowania bazy. Okazało się bowiem, że lodowiec porusza się w takim tempie, że wszystkie wydrążone tunele zostaną zniszczone w przeciągu maksymalnie dwóch lat. Taka perspektywa nie była do zaakceptowania przez amerykańską armię i w roku 1966 zdecydowano o zamknięciu bazy. Niestety, Amerykanie pozostali po sobie sporo niebezpiecznych śmieci, licząc na to, że na zawsze zostaną one pogrzebane w lodzie. Klimat się jednak ociepla, lodowiec topnieje i istnieje całkiem spore zagrożenie, że radioaktywne odpady przenikną do środowiska. Do tego dochodzą liczne śmieci chemiczne i biologiczne. Szacuje się, że do środowiska może przedostać się nawet 200 tys. litrów ropy naftowej i skażonego chłodziwa do reaktora.
O istnieniu bazy i prawdziwych planach świat dowiedział się dopiero w roku 1995. Duńczycy, kiedy wyszło na jaw, jak wielkie może być skażenie środowiska, nie są skłonni samodzielnie wyłożyć gigantycznych sum na usunięcie zagrożeń. Amerykańska administracja jak do tej pory milczy i nie komentuje sprawy.