Pobieranie bez strachu. Dowiedz się, jak ściągać legalnie

Każdy internauta chciałby ściągać dowolne multimedia legalnie i bez żadnych opłat. Niestety, przepisy dotyczące pobierania plików, zapisywania strumieni multimediów czy udostępniania treści w serwisach społecznościowych są niejasne i pozostawiają wiele wątpliwości.

Pobieranie bez strachu. Dowiedz się, jak ściągać legalnie
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos

Obraz
© (fot. chip.pl)

Korzystając z sieci, rzadko zastanawiamy się, czy nie łamiemy przy tym przepisów prawa autorskiego. Pojawiające się co jakiś czas inicjatywy, takie jak ACTA czy próba objęcia sieci nadzorem ONZ, pokazują jednak, że aktywność internautów jest coraz uważniej śledzona. Tymczasem przeciętnemu Kowalskiemu trudno znaleźć rzetelne informacje o tym, co wolno, a czego nie wolno w internecie. Poruszamy się po sieci po omacku, bo przepisy są niejednoznaczne, a wyroki sądów często pozostawiają więcej pytań niż odpowiedzi. Jak korzystać z serwisów hostingowych, usług strumieniowania multimediów czy portali społecznościowych, nie wchodząc przez nieuwagę w konflikt z prawem?

Niejasne i skomplikowane przepisy pozwalają organizacjom zbiorowego zarządzania prawami autorskimi do woli szukać haczyków uzasadniających wzywanie internautów do płacenia idących w tysiące euro odszkodowań. Na celowniku są przede wszystkim użytkownicy sieci wymiany plików, gdyż zaskakująco łatwo ich zidentyfikować, a udostępnianie pobranych danych bez wątpienia wykracza poza tzw. dozwolony użytek osobisty. Nie brakuje jednak bardziej kontrowersyjnych przypadków, na przykład związanych z archiwizacją w chmurze bądź w serwisach hostingowych legalnie zakupionych filmów czy plików muzycznych.

Więcej dozwolonego użytku czy nowy podatek od internetu?

Choć w Polsce wciąż nie mówi się wiele na ten temat, próby rozwiązania problemu wynikającego z niejasnych przepisów prawa autorskiego dotyczących plików w internecie są przedmiotem debaty w wielu europejskich krajach. Z jednej strony we Francji wprowadzono surowe „prawo trzech uderzeń”. odcinające piratów od dostępu do sieci. Z drugiej ONZ traktuje możliwość korzystania z internetu jako jedno z praw człowieka, a w Niemczech rozważa się poszerzenie definicji dozwolonego użytku osobistego. Mówi się też o wprowadzeniu swoistego abonamentu na dobra kultury, czyli stałej opłaty ponoszonej przez każdego internautę i legalizującej kopie chronionych utworów pochodzące z sieci P2P i innych niepewnych źródeł. O tym, czy takie rozwiązanie byłoby korzystne dla twórców i internautów, piszemy na ostatniej stronie artykułu. Wcześniej wyjaśniamy, na co pozwala obecnie obowiązujące prawo, a jakie kwestie nie doczekały się jeszcze jednoznacznej interpretacji.

HOSTING PLIKÓW: Prawny Dziki Zachód

Platformy pozwalające na anonimowe udostępnianie plików są sieciowym Eldorado –. pytanie brzmi: jak długo tak pozostanie?

Obraz
© (fot. chip.pl)

Użytkownicy sieci wymiany plików muszą liczyć się z tym, że ich aktywność i adresy IP są stale monitorowane. Identyfikowanie w ten sam sposób użytkowników serwisów hostingowych jest niemożliwe. Ich operatorzy mogliby co najwyżej ujawnić dane zarejestrowanych użytkowników, tak jak szwajcarskie banki sprzedały niemieckiemu rządowi dane oszustów podatkowych trzymających tam pieniądze. Czy użytkownikom szwajcarskiego Rapidshare faktycznie grozi podobny los? – _ Nasi klienci w ogóle nie muszą zadawać sobie takich pytań. Nie mamy żadnego interesu w ujawnianiu ich danych _ –. jednoznacznie odpowiada Daniel Raimer, rzecznik firmy. W tej sytuacji serwisy hostingowe są bardzo atrakcyjne dla piratów, bo chronią ich przed ogromnymi roszczeniami właścicieli praw autorskich, na jakie narażają się użytkownicy sieci peer-to-peer. Właściciel praw do utworu może domagać się na drodze sądowej odszkodowania w wysokości sięgającej trzykrotności utraconych dochodów, więc przy wielu udostępnionych plikach suma może łatwo urosnąć
do kilkunastu tysięcy złotych.

Wolno pobierać, ale nie udostępniać

Z perspektywy użytkownika chcącego tylko pobrać plik przepisy są zaskakująco jasne. Polskie prawo precyzuje, że dzieła, które zostały już rozpowszechnione, są objęte tzw. dozwolonym użytkiem osobistym, zatem ściąganie filmu czy utworu muzycznego jest legalne, o ile został on już oficjalnie wydany. Nie chodzi przy tym o premierę polską, ale światową, więc amerykański serial można legalnie ściągnąć od razu po jego pierwszej emisji. Uzyskane w ten sposób utwory możemy udostępniać osobom z kręgu rodziny i najbliższym znajomym –. również poprzez serwisy hostingowe, pod warunkiem że nie będą mogli pobrać ich stamtąd ludzie, których nie znamy.

Obraz
© (fot. chip.pl)

Udostępnienie odnośnika do pliku na Facebooku będzie już jednak nielegalnym rozpowszechnieniem utworu, tak samo jak korzystanie z sieci peer-to-peer wiążące się z udostępnianiem plików nieznajomym. Dozwolone jest za to tworzenie kopii zapasowych, przy czym prawo zabrania tworzenia, sprzedaży i korzystania z programów i narzędzi służących do łamania zabezpieczeń przed kopiowaniem. Z drugiej strony łamanie zabezpieczeń jest zabronione jedynie wówczas, jeśli miałoby służyć nieuprawnionemu korzystaniu z utworu. Wobec niejednoznacznej sytuacji prawnej, aby uniknąć kłopotów, lepiej zrezygnować z archiwizowania zabezpieczonych plików. Trzeba też pamiętać, że przepisy o dozwolonym użytkowaniu nie dotyczą oprogramowania komputerowego.

Podsumowanie: Możemy legalnie pobierać utwory, które zostały wcześniej ofi cjalnie opublikowane, jednak zabronione jest ich publiczne udostępnianie. Podczas archiwizacji danych w sieci musimy pamiętać, by nie udostępniać publicznie odnośników do plików chronionych prawem autorskim i nie łamać ewentualnych zabezpieczeń przed kopiowaniem. Pobieranie z internetu płatnego oprogramowania komputerowego zawsze jest przestępstwem.

Polecamy w wydaniu internetowym chip.pl: "Smart TV z każdego telewizora"

STRUMIENIOWANIE: Zapisywanie dozwolone

YouTube i inni chcą zakazać używania narzędzi zapisujących strumienie multimediów. Prawo nie mówi jednak, że to zabronione.

Obraz
© (fot. chip.pl)

Do pobierania z internetu muzyki i filmów wcale nie potrzeba sieci peer-to-peer czy serwisów hostingowych. Tak jak kiedyś piosenki z radia nagrywało się na kasety, dziś można zapisywać na dysku utwory z obszernych zbiorów YouTube’a czy podobnych portali. Nie brakuje programów czy usług internetowych błyskawicznie konwertujących strumienie multimediów do plików MP3. Ponieważ zmniejsza to liczbę odsłon oryginalnej strony, a w konsekwencji przychody z reklam, nic dziwnego, że przemysł muzyczny oraz YouTube i jego konkurenci zgodnie walczą z tego rodzaju narzędziami, zarzucając ich operatorów pozwami. Zdaniem portali multimedialnych internauci zgrywający strumienie multimediów na dysk naruszają ich wewnętrzne regulaminy zabraniające takich działań. Jako użytkownicy, nie mamy jednak czym się przejmować. Żeby móc powoływać się na regulamin, YouTube musiałby wyświetlać go przed każdym odtworzeniem dowolnego klipu, ale tego nie robi. A przecież z portalu korzysta cała rzesza internautów, którzy nie mają tam konta,
więc nie zaakceptowali regulaminu przy rejestracji. Jeżeli jesteśmy zarejestrowanymi użytkownikami, to faktycznie łamiemy zawarte w regulaminie warunki użytkowania, ale grozi nam za to najwyżej zablokowanie konta.

Czy YouTube’owi wolno ograniczać prawa użytkowników?

Na korzyść użytkowników przemawia również fakt, że –. w odróżnieniu od sieci BitTorrent czy serwisów hostingowych – platformy streamingowe są dla wielu wytwórni płytowych jednym z kanałów promocji wydawanych przez nie utworów. Zwykłemu internaucie trudno więc rozpoznać, czy oglądany albo pobierany materiał został legalnie udostępniony przez właściciela czy też nie. Najciekawsze, choć rzadziej stawiane pytanie brzmi jednak: czy zapisy o dozwolonym użytku osobistym obejmują również zgrywanie na dysk strumieni multimediów? Co prawda, regulaminy internetowych wideotek, portali strumieniowania muzyki bądź usług Video on Demand kategorycznie tego zabraniają, ale nie mogą one ograniczać uprawnień wynikających z ogólnych przepisów. Jeśli nie łamiemy żadnych zabezpieczeń i nie udostępniamy pobranych danych poza krąg najbliższych, nie widać prawnych przeszkód dla zapisywania strumieni multimediów.

Obraz
© (fot. chip.pl)

Niejasne pozostaje też, czy blokada IP uniemożliwiająca Polakom dostęp do zagranicznych serwisów takich jak Netflix jest zabezpieczeniem w rozumieniu prawa. Usługi VPN i proxy pozwalają obchodzić takie blokady poprzez używanie adresu IP z puli innego kraju. Wówczas korzystanie z amerykańskich czy angielskich serwisów nie stanowi kłopotu. Na razie nie ma informacji, by ktokolwiek został pozwany w związku z korzystaniem ze wspomnianych usług.

Podsumowanie: Odtwarzanie strumieni multimediów jest legalne niezależnie od ich źródła. Wolno też zapisywać przesyłane dane na dysku, jeśli tylko nie łamiemy przy tym przepisów o dozwolonym użytku osobistym.

Polecamy w wydaniu internetowym chip.pl: "Smart TV z każdego telewizora"

FACEBOOK: Kto postuje, ten żałuje

Udostępnianie cudzych zdjęć to facebookowa codzienność. Pierwsze pozwy dowodzą jednak, że nie można czuć się zbyt pewnie.

Obraz
© (fot. chip.pl)

Pozew za wpis na Facebooku to prawdziwa rzadkość. Oczywiście nie w tym rzecz, że obrońcy praw autorskich przymykają oko na aktywność internautów w sieci społecznościowej, ale dotychczas brakowało im środków technicznych, by ją śledzić. Coraz częściej jednak wpisy na Facebooku pojawiają się w wynikach wyszukiwania w Google’u, a stąd już prosta droga do oskarżania ich autorów o nielegalne rozpowszechnianie treści. Za naszą zachodnią granicą użytkownik portalu został pozwany o odszkodowanie, ponieważ na jego tablicy pojawiło się zdjęcie należące do kogoś innego. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że nie był to nawet jego własny post, ale fotografia wrzucona przez znajomego.

W Polsce na razie nie słychać o podobnych przypadkach, ale na wszelki wypadek być może warto zmienić ustawienia profilu w taki sposób, by inni nie mogli dodawać postów na naszej stronie. Odpowiednią opcję znajdziemy w menu „Opcje prywatności | Oś czasu i zaznaczanie”.

Jeżeli samodzielnie udostępniamy treści chronione prawem autorskim, w każdym przypadku narażamy się na odpowiedzialność karną i cywilną. Nawet ograniczenie widoczności postów do grona znajomych niewiele tu zmienia, ponieważ każdy z nich może udostępnić nasz post kolejnym osobom, co wyłącza przepisy o dozwolonym użytku osobistym i może znacznie podnieść kwotę ewentualnego odszkodowania. W świetle prawa istotne jest, ile osób mogło obejrzeć daną treść, a nie jakie były ustawienia na Facebooku. To ważna uwaga również dla użytkowników popularnego serwisu Pinterest (patrz: ramka po prawej stronie), którego główną funkcją jest przypinanie zdjęć z różnych witryn na własnej wirtualnej tablicy.

Obraz
© (fot. chip.pl)

Strzały na Facebooku

W konflikt z wymiarem sprawiedliwości może popaść również ten, kto na Facebooku grozi bądź ubliża innym. W Europie zdarzały się przypadki, kiedy policja pukała do domów nastolatków, którzy choćby po nieudanej klasówce dodawali na Facebooku posty zawierające na przykład wyrażenie „…. to ich pozabijam”. Co prawda, sam post nigdy nie pociągnął za sobą wyroku skazującego, jednak delikwenci lub ich rodzice mogli być obciążeni kosztami policyjnej akcji oraz postępowania sądowego, ponieważ miały one charakter prewencyjny i wynikały z konkretnych przesłanek. Brzemienne w skutki może okazać się również facebookowe wydarzenie, przez nieuwagę oznaczone jako publiczne, na którym pojawią się setki czy tysiące gości – za nielegalną organizację imprezy masowej grozi w Polsce nawet kara więzienia.

Podsumowanie: Bez zgody właściciela praw autorskich nie wolno udostępniać żadnych chronionych treści, w tym znalezionych w sieci zdjęć czy tekstów. Wątpliwości prawne budzą nawet same odnośniki. Należy również uważać z prywatnymi groźbami czy obelgami, które szybko mogą stać się publiczne.

UŻYWANE PROGRAMY: Recykling licencji

Kiedy znudzą nam się piosenki kupione w sklepie iTunes, możemy sprzedać je w amerykańskim serwisie ReDigi. Na tej samej stronie można też kupić używane pliki MP3. Pomysł jest genialny i aż korci, by zastosować go w przypadku innych rodzajów cyfrowych treści. Tymczasem jednak pozew wytwórni EMI pozwoli wyjaśnić, czy sklep z używanymi plikami MP3 w ogóle może legalnie działać. Jeśli chodzi o oprogramowanie, Europejski Trybunał Sprawiedliwości już zdecydował. W sprawie Oracle przeciwko UsedSoft sędziowie orzekli, że dozwolona jest sprzedaż używanych licencji na oprogramowanie oraz płyt CD czy DVD z aplikacjami, jeśli tylko sprzedający zaprzestanie ich użytkowania. Wyrok dotyczy zarówno firm, jak i prywatnych użytkowników.

Obraz
© (fot. chip.pl)

Prawnicy spierają się teraz, czy wyrok można rozciągnąć również na inne rodzaje treści. Na pewno nie można odsprzedawać plików z zabezpieczeniem DRM, ponieważ wymagałoby to jego złamania, czego zabrania prawo autorskie. Teoretycznie pliki MP3 bez zabezpieczenia DRM można odsprzedawać dokładnie tak samo jak używane płyty CD czy DVD, jeśli tylko usunie się je przy tym z własnego dysku. Bez zabezpieczeń typu DRM nie da się jednak zagwarantować, że sprzedawca faktycznie to zrobił.

Podsumowanie: Zgodnie z wyrokiem Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości wolno bez ograniczeń sprzedawać używane treści w formie cyfrowej. Nie można jednak przy tym łamać zabezpieczeń przed kopiowaniem.

Polecamy w wydaniu internetowym chip.pl: "Smart TV z każdego telewizora"

ABONAMENT ZA KULTURĘ: wygodny, ale nieprzemyślany

Zryczałtowana opłata za dobra kultury legalizowałaby pirackie pliki i zapewniałaby artystom źródło dochodu. Tylko czy kolejny parapodatek faktycznie ma sens?

Obraz
© (fot. chip.pl)

Sama koncepcja jest pociągająca: każdy internauta co miesiąc płaciłby kilkadziesiąt złotych, by móc bez ograniczeń i całkowicie legalnie pobierać z sieci filmy, seriale, piosenki czy e-booki. Pomysł zryczałtowanej opłaty za dostęp do dóbr kultury powraca jak bumerang w dyskusjach o reformie prawa autorskiego. Jego zwolennicy dostrzegają w stałej opłacie za dostęp do dóbr kultury szansę na stworzenie nowoczesnego, sprawiedliwego systemu ochrony praw autorskich. Każdy, kto korzysta z utworów wyłącznie w celach prywatnych, mógłby też nadal dzielić się swoimi filmami i plikami MP3 z rodziną i przyjaciółmi. – _ Dzielenie się jest właściwym i neutralnym działaniem, a nie czymś, za co należy płacić, lub czymś, co wymaga skruchy _ –. pisze Józef Halberstadt z Internet Society Poland.
Pobieranie opłaty sięgającej 20–3. złotych od każdego abonenta przez providerów internetowych nie stanowiłoby najmniejszego problemu, zwłaszcza że według francuskich badań z 2005 roku 75 proc. internautów byłoby gotowych na opłacanie comiesięcznego ryczałtu za legalizację dzielenia się plikami.

Znacznie trudniej uporać się jednak z kwestią sprawiedliwego podziału zebranych środków pomiędzy twórców. Ponieważ według obecnych przepisów twórcy nabywają autorskie prawa majątkowe automatycznie, bez konieczności rejestracji utworów, a w dodatku w świecie internetowych remiksów, kolaży i memów granica między twórcą a konsumentem coraz bardziej się zaciera, już sama identyfikacja tych, którym przysługiwałyby pieniądze, nastręczałaby dużych problemów. Oprócz tego trzeba byłoby przyjąć kryteria podziału środków uwzględniające różną popularność artystów. W idealnym przypadku wiązałoby się to z rejestrowaniem każdorazowego odtworzenia, skopiowania czy usunięcia dowolnego pliku multimedialnego. W praktyce jednak wymagałoby to nadawania takim plikom jednoznacznych identyfikatorów i śledzenia aktywności każdego użytkownika, każdej platformy hostingowej czy streamingowej oraz wszystkich sieci peer-to-peer. Pomijając nawet fakt, że równałoby się to wprowadzeniu inwigilacji internautów na niespotykaną skalę, jest to
po prostu technicznie niewykonalne.

Bardziej realistycznym wariantem są wyrywkowe badania podobne do tych, na podstawie których ustala się oglądalność stacji telewizyjnych. Pomocni mogliby być również sami internauci, którzy mogliby dobrowolnie udostępniać statystyki odtwarzanych multimediów, podobnie jak robi to dziś ponad 5. milionów użytkowników serwisu Last.fm. Warunkiem byłoby jednak powierzenie rozdzielania środków transparentnym organizacjom, cieszącym się zaufaniem internautów, czego o obecnie działających organizacjach zbiorowego zarządzania prawami autorskimi nie da się powiedzieć. Dość zauważyć, że ich system dysponowania pieniędzmi pobieranymi od każdej sprzedanej nagrywarki DVD, kopiarki czy ryzy papieru, który musi przecież w jakiś sposób rozwiązywać wspomniane problemy, okrywa całkowita tajemnica. Tak czy inaczej, trudno wyobrazić sobie rozwiązanie, który nie wykluczałoby z podziału środków niszowych artystów i nie premiowałoby tych najbardziej znanych, blokując w ten sposób rozwój kultury i zawężając ją do dzieł twórców
głównego nurtu. Ze sprawiedliwym podziałem miałoby to niewiele wspólnego.

Artyści tracą, użytkownicy płacą podwójnie

Model ryczałtowy budzi wątpliwość. Płacić musiałby każdy –. nawet ten, kto nigdy nie ściągnąłby piosenki czy filmu. Co gorsza, chcąc postawić na półce płytę Blu-ray z ulubionym filmem czy album zarejestrowany na płycie CD, użytkownicy płaciliby podwójnie.

Najbardziej poszkodowani byliby oczywiście sprzedawcy cyfrowych treści, tacy jak iTunes, Amazon czy Deezer. – _ Znaczenie straciłyby dwie najważniejsze cechy dające tym platformom przewagę nad sieciami peer-to-peer: legalność oferowanych utworów oraz wynagradzanie właścicieli praw autorskich _ –. mówi Christian Handke z Uniwersytetu Erasmusa w Rotterdamie badający ekonomiczne aspekty prawa autorskiego. Już dziś miliony użytkowników chętnie płacą takim serwisom, jeśli tylko oferta jest aktualna i dostatecznie szeroka. Gdyby wszystko można było ściągać za darmo, straciłyby one rację bytu, a ich twórcy – zainwestowane pieniądze.

Równie krytycznie do pomysłu stałej opłaty podchodzi branża filmowa. Grit Buscher z sieci kin Cinemaxx obecnej w Niemczech i kilku innych europejskich krajach zauważa, że „abonament za kulturę miałby ten skutek uboczny, że całkowicie pomijałby wartość pojedynczego produktu”. Wątpliwe, by filmowcy –. od Hollywood do Bollywood – pogodzili się z wprowadzeniem takiego modelu tylko w jednym kraju. Mogliby oni nawet zaprzestać dystrybucji nowych treści w takim kraju, co uczyniłoby go kulturalną pustynią. W końcu płaska opłata podważałaby działający od lat łańcuch dystrybucji filmów. Producenci najpierw zarabiają na nich, kiedy wchodzą na ekrany kin, a później dodatkowo czerpią zyski ze sprzedaży i wypożyczania płyt DVD i Blu-ray oraz umów z sieciami telewizyjnymi i operatorami VoD. Kto płaciłby za to wszystko, gdyby mógł od razu po premierze ściągnąć film z internetu? Choć trudno o badania potwierdzające tę tezę, zarówno producenci filmowi, jak i muzyczni twardo stoją na stanowisku, że jakakolwiek poważniejsza
zmiana obecnego modelu spowodowałaby ograniczenie dostępnego finansowania i zagrażałaby jakości wydawanych utworów.

A może problem nie istnieje?

Niezależnie od stanowiska właścicieli praw autorskich aktywiści popierający płaską opłatę często zapominają o dwóch innych ważnych kwestiach. Po pierwsze, co z providerami internetowymi? Ich infrastrukturę już dziś zatyka ciągle nasilający się ruch związany ze strumieniowaniem multimediów i działaniem sieci P2P. Niektórzy, na razie nieśmiało, zapowiadają, że za kilka lat za płynne korzystanie z takich usług trzeba będzie dodatkowo płacić. Całkowita legalizacja wymiany plików bez potężnych inwestycji spowodowałaby, że internet pękłby w szwach. Wątpliwości budzi też dostosowanie modelu ryczałtowego do globalnej gospodarki. Środki z ryczałtu musiałyby zostać rozdzielone nie tylko między krajowych twórców, ale również między artystów, wytwórnie, studia i wydawnictwa z całego świata. Jak pogodzić ich interesy? Ujmijmy problem z innej strony: kogo interesowałby „abonament”, który nie pozwalałby legalnie ściągać absolutnie wszystkiego?

Być może jednak kontrowersyjna płaska opłata to po prostu rozwiązanie nieistniejącego lub raczej błędnie sformułowanego problemu. Debata o prawie autorskim wynika przecież przede wszystkim z wątpliwości co do tego, czy użytkownicy w ogóle chcą płacić za dobra kultury. Zarówno przywołane wcześniej francuskie badania, jak i ogromny sukces iTunes oraz jego naśladowców pokazują, że tak. Również ubiegłoroczny raport „Obiegi kultury”, podsumowujący badanie tysięcy polskich internautów przeprowadzone przez Centrum Cyfrowe, pokazał, że dla użytkowników istotniejsza od kwestii finansowych jest szeroka oferta i łatwość dostępu do treści. Wygląda na to, że zamiast biurokratycznej machiny regulującej dostęp do bezpłatnych źródeł kultury w internecie, potrzebujemy więcej wolnego rynku, który sam znajduje skuteczniejsze i prostsze rozwiązania. Dopóki jednak przemysł rozrywkowy nie dopasuje swoich modeli biznesowych do realiów internetu, o wytępieniu sieciowych piratów raczej nie ma co marzyć. Nie da się też ukryć, że bez
głębokiej reformy nie da się dostosować prawa autorskiego do nowoczesnych możliwości technicznych i znaleźć kompromisu satysfakcjonującego wszystkich twórców.

Polecamy w wydaniu internetowym chip.pl: "Smart TV z każdego telewizora"

-/jg/sw

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (160)