"Po obejrzeniu profilu dzisiaj, czułem coś specjalnego". Jak rozmawiałem z "nigeryjską księżniczką"
A było to tak: na redakcyjną skrzynkę trafiła wiadomość od niejakiej Tasyi Hidayat. Zafascynowany jej ciekawą koncepcją, jak powinno używać się języka polskiego, postanowiłem jej odpisać. Tak zaczął się mój krótki, płomienny internetowy romans.
Polska język, trudna język
"Witaj, po obejrzeniu profilu dzisiaj, czułem coś specjalnego, aby być Twoim przyjacielem.Uprzejmie wróć do mnie tak, że mogę ją przedstawić Ja dobrze ci ok" (pisownia oryginalna)
To była pierwsza wiadomość, którą otrzymałem od Tasyi. W załączniku było jej zdjęcie. Zasadniczo nigdy nie odpisywałem na spam, bo po co? Jednak co innego z perspektywy redaktora – mały eksperyment z egzotyczną ukochaną może przynieść interesujące efekty. Odpisałem zatem i na moją skrzynkę trafiło coś, co mogę określić jako strumień myśli potraktowany naprawdę topornym translatorem.
Oszukują nas nie tylko w mailach. W medycynie też
"Nazywam się Miss. Tasya Hidayat, jestem sam Wiek 24 ft 5/6 wt 59, Student Komunikacji Pozamałkowej, jestem samotną dziewczyną, nigdy wcześniej nie żonaty, mój ojciec błogosławionej pamięci pod nazwą Late Dr.Hidayat Cahaya, który był Dyrektor Finansowy Grupy w firmie CNPC w rafinerii Khartoum w Sudanie został zamordowany wraz z moją ukochaną matką i moim jedynym bratem, nasz dom rodzinny został spalony przez rebeliantów podczas ostatniego kryzysu w moim kraju, gdy przyszli bojownicy Janjaweed Do naszego domu, a to mnie posłało do innego kraju, gdyż uciekłem z mojej ucieczki tylko dzięki wyjątkowej łasce Bożej i przy pomocy katolickich misjonarzy, ponieważ byłem w pensjonacie, kiedy ten incydent miał miejsce"
Dobrze, najwidoczniej napisała do mnie bohaterka dramatu o wojnie domowej w Sudanie. Nie jest to rzecz, której spodziewałbym się po dniu w pracy, bo na mojej skrzynce zazwyczaj pojawiają się informacje prasowe lub prośby i groźby o zaległe materiały.
Trzeba jednak przyznać, że gdyby nie zerowy brak interpunkcji i jakiejkolwiek ogłady stylistycznej, historia trzymałaby się kupy. Dżandżawidzi (polska wersja określenia Janjaweed, z którym przeglądarkowy tłumacz sobie nie poradził) to muzułmańska milicja, która faktycznie działała w Sudanie. CNPC i rafineria Khartoum to również prawdziwe miejsca. Niepokoi mnie tylko to, że Tasya nie potrafi zdecydować się na płeć. Może jest osobą niebinarną? Nie mi to oceniać. W takim razie po co do mnie w ogóle pisze?
"Właściwie w poszukiwaniu uczciwej i wiarygodnej osoby, która pomoże mi przenieść się do świata zachodniego na lepsze życie, postanowiłem skontaktować się z tobą(…). Mam znaczną kwotę 5,3 miliona dolarów (pięć milionów trzy tysiąca dolarów amerykańskich), które chciałbym zainwestować w twój kraj w jakiekolwiek lukratywne przedsięwzięcie biznesowe(…)Mam zamiar zrekompensować Ci 25% całkowitych pieniędzy za swoje usługi, a saldo to mój kapitał inwestycyjny."
Teraz możemy rozmawiać! W poszukiwania lepszego życia, dziewczyna z Sudanu szuka pomocy u mnie – dumnego Polaka i Europejczyka. Do tego ma pokaźną sumkę do zainwestowania i nawet przewidziała podział tego tortu wraz ze mną. Co zatem muszę zrobić?
"Mój drogi, potrzebuję twoich informacji, takich jak: Twoje pełne imiona. Twój pełny adres. Twój pełny telefon. Twoja obecna okupacja. Przekaż to do banku w celu przekazania. W mojej następnej poczcie powiem wam więcej o tym pieniądzu i wiodącej instytucji finansowej, którą pieniądze zostały złożone."
Topornie, ale skutecznie
W tym momencie to już przestało być zabawne. O ile koślawy język i historii wzięta żywcem z Hollywood to elementy, której jestem w stanie przeboleć, tak ten bezczelny skok na moje dane, a w konsekwencji pieniądze, przestaje bawić. Wysłałem maila z danymi (oczywiście fałszywymi), ale Tasya już nie odpisała. Napisałem kolejną wiadomość, ale na łączach cisza. Oszust zrozumiał, że go przejrzałem? Bardzo możliwe. Bo to nie było szczególnie trudne.
Pierwszą rzeczą, którą zrobiłem, było sprawdzenie zdjęcia mojej "ukochanej". Jedno wyszukiwanie grafiką w Google później i… oto, co ujrzałem.
To jednak nie koniec. Na stronie poświęconej romantycznym scamom dowiedziałem się, że Tasya pojawia się również pod pseudonimem Giselle Barasa. A jej angielski jest, cóż, odrobinę lepszy od polskiego. Czy jednak powinienem dziwić się, że naciągacze z Afryki ("nigeryjski książę" nie wziął się znikąd) próbują żerować na naiwności ludzi z bogatszych, bardziej rozwiniętych państw? Nie. Co innego jednak wzbudziło moje obawy.
Jak podaje Forbes, serwis Romance Scams gromadzi około 59 tysięcy członków. Z czego 1813 straciło łącznie 25,891,837 dolarów na tego rodzaju przekrętach. Średnio jednia ofiara oddawała ponad 10 tysięcy dolarów. Jedna z kobiet zaś przesłała swojemu "przyjacielowi" dwa miliony dolarów, zanim skontaktowała się z FBI a on nie zniknął wraz z całą kwotą.
Nie winię ofiar za to, że oddały swoje pieniądze w zamian za obietnicę szczęścia i miłości. Na podobnej zasadzie operuje przecież "medycyna" alternatywna – terapia witaminą C i pestkami brzoskwini brzmi lepiej niż bolesna chemioterapia. Oszustów z każdej branży łączy jedno – żerują na desperacji swoich ofiar. A ta nie wymaga finezji działania. A spam jest dalej najpopularniejszą formą oszustw w Polsce. Pewne metody starzeją się wolniej niż inne.
Treść wiadomości została zredagowana i skrócona na potrzeby materiału. Zachowałem oryginalną interpunkcję i pisownię.