Oby Sapkowski wziął pieniądze z góry, bo Netflix zarżnął Wiedźmina
21.12.2019 13:22, aktual.: 23.12.2019 14:48
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Lauren Hissrich, producentka netliksowego "Wiedźmina" myślała, że może zrobić lepszą robotę od Andrzeja Sapkowskiego. Myślała, że może napisać ciekawsze historie i lepsze dialogi niż sam autor "Wiedźmina". Źle myślała.
Rezultat błędnych przekonań Lauren Hissrich może obejrzeć każdy, kto chce bezpowrotnie stracić 8 godzin z życia. Chociaż jestem ogromny fanem wiedźmina (sagę przeczytałem ok. 10 razy, a w grze Wiedźmin 3 spędziłem blisko 500 godzin), to oglądając serial pogubiłem się już w trzecim odcinku, a całość zanudziła mnie na śmierć.
Lauren Hissrich stwierdziła, że dobrym pomysłem będzie przeplatanie scen, które działy się na przestrzeni kilkudziesięciu lat bez najmniejszego wyjaśnienia, że nie są ułożone chronologicznie. W rezultacie w jednej scenie widzimy, jak umiera jeden z bohaterów (Myszowór), tylko po to żeby pojawił się on w kolejnych odcinkach, jakby nigdy nic się nie stało. Innym razem widzimy dwie sceny jedna po drugiej, w której występuje ta sama bohaterka (Yennefer), które dzieją się w odstępie 10-20 lat (sam już się pogubiłem ile). Osoba, która nie zna na pamięć powieści Sapkowskiego nie ma szans połapać się, o co chodzi.
Śmierć z nudów
Serial jest też najzwyczajniej w świecie nudny. Chociaż opowiada o zawodowym mordercy potworów, to w całym sezonie widzimy go w tej roli może ze 3 razy. Musiałbym to dokładnie policzyć, ale wydaje mi się, że częściej widzimy sceny półnagiej Yennefer niż Geralta walczącego mieczem. I chociaż Anya Charlotta prezentuje się świetnie topless, to nie z tego powodu miliony fanów czekały na ekranizację "Wiedźmina".
Serial jest nudny, bo większość scen jest po prostu przegadana. Nie było by może nic w tym złego, bo Andrzej Sapkowski jest mistrzem dialogów, ale prawie żaden z nich nie został wykorzystany w ekranizacji. W całym sezonie pojawiły się może 2-3 linijki tekstu bezpośrednio przeniesione z opowiadań Polaka. Nie są to niestety cięte, słowne przepychanki, które świadczą o geniuszu Sapkowskiego i które pokochały setki tysięcy fanów książek. Nie, to pompatyczne, recytowane niczym na szkolnym przedstawieniu fragmenty o przeznaczeniu i powołaniu.
Miały być krasnoludy są krasnale
Nie chcę już nawet pisać o krasnoludach, które u Sapkowskiego były zabijakami pełnymi obscenicznego humoru, a u Hissrich są skrzatami z bazaru. Nie chcę wspominać też o błędnym rycerzu Eycku z Denesle, który w książce zabijał smoki, gryfy i mantikory, a w serialu dostał sraczki i umarł z gołym tyłkiem w krzakach. Żal mi dziesiątków bohaterów, w które Andrzej Sapkowski tchnął życie i emocje, a które Lauren Hissrich zredukowała nawet nie do roli statystów, ale wręcz do elementów scenografii.
Odpowiedź brzmi: Lauren S. Hissrich
Będzie jeszcze gorzej?
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Netflix zapowiedział już drugi sezon "Wiedźmina" z Lauren Hissrich na czele. W takim wypadku nie wierzę, że jest nawet cień szansy, żeby był on ciekawy. O tym, aby był drugą "Grą o tron" nawet nie ma mowy. A wystarczyło gdyby producentka wybrała kilka scen z opowiadań Sapkowskiego i sfilmowała je 1 do 1 zamiast tworzyć historię na nowo i po swojemu. W tym wypadku myślę, że nawet serial TVP może być lepszy.
Najlepszym przykładem na to, że Hissrich nie udało się opowiedzieć historii, którą chciała jest ostatnia scena sezonu. W niej, tak samo jak w opowiadaniu "Coś więcej", Geralt odnajduje Ciri w domu kupca Yurgi. Ciri, po miesiącach tułaczki rzuca się Geraltowi na szyję, a ten mówi jej, że jest dla niego "czymś więcej". U Sapkowskiego ma to sens, bo bohaterowie spotkali się już wcześniej i wytworzyła się między nimi przyjaźć. U Hissrich widzą się po raz pierwszy w życiu.