"Najdziwniejsza" broń II wojny światowej. Psy miały pokonać czołgi

"Najdziwniejsza" broń II wojny światowej. Psy miały pokonać czołgi

"Najdziwniejsza" broń II wojny światowej. Psy miały pokonać czołgi
Źródło zdjęć: © Materiały prasowe
09.02.2020 11:00

Zatrzymanie niemieckich rajdów pancernych, prowadzonych w 1941 i 1942 r. głęboko na terytorium ZSRR, było dla Armii Czerwonej sprawą najważniejszą. Sowieci nie nadążali ze stawianiem pól minowych, bo Niemcy zwykle byli szybsi. W Moskwie zdecydowano więc o użyciu "ruchomych" min. Na front wyruszyły… psy przeciwpancerne niosące na grzbietach ładunki wybuchowe. Sowieckie sobaki miały niszczyć czołgi i ginąć razem z nimi.

– Na wojnie wszystko jest możliwe – powiedziała Marusia Ogoniok do zdumionej Lidki, gdy usłyszały stukot gąsienic niemieckiego czołgu daleko za frontem, na terenie dawno zajętym przez Armię Czerwoną. I – chociaż ta wypowiedź padła w pewnej popularnej książce – miała rację. Przekonali się o tym niemieccy czołgiści, którzy na froncie wschodnim zetknęli się z być może najdziwniejszą bronią II wojny światowej – psami-minami. Nie ma wątpliwości, że była to broń, która zagrażała zarówno atakowanym, jak i atakującym.

Obraz
© Materiały prasowe

Wykorzystanie psów do celów bojowych ma prawie tak długą historię jak wykorzystanie na wojnie koni czy słoni. Także w carskiej Rosji wykorzystywano psy do zadań wartowniczych czy poszukiwania zbiegów. O takich psach oczywiście nie zapomniano też w ZSRR – kraju nastawionym na inwigilację i nadzór nad obywatelami. Już w 1924 r. powołano Centralną Szkołę Psów Wojskowych, w której przygotowywano je do służby w armii. Początkowo zadania, do których szkolono psy, były raczej pospolite: miały przenosić meldunki, amunicję, racje żywności, klatki z gołębiami pocztowymi, rozwijać kable telefoniczne, poszukiwać min i pełnić wartę.

Psy sanitarne i psy-miny

Szkolono też bardziej wyspecjalizowane „psy medyczne”, których zadaniem było wspieranie sanitariuszy działających na polu bitwy – te miały przenosić na grzbietach torby z opatrunkami, a także transportować rannych na tyły. Do tego celu wykorzystywano wózki ciągnięte przez kilka psów. Psy i wózki z rannymi były niskie, zatem trudniejsze do trafienia niż np. dwóch sanitariuszy w pozycji wyprostowanej niosących rannego na noszach. Ranny żołnierz ułożony przez sanitariusza na wózku miał więc większe szanse na dotarcie do punktu opatrunkowego bez kolejnych obrażeń, a sanitariusz mógł zostać na miejscu i nieść pomoc kolejnym rannym. Psie zaprzęgi sanitarne Rosjanie wykorzystywali jeszcze podczas walk o Berlin w kwietniu i maju 1945 r. Rosyjscy historycy podają, że ten sposób transportu medycznego uratował około 700 tysięcy żołnierzy!

Obraz
© Materiały prasowe

Zapewne podczas tresury psów przenoszących na plecach pakiety medyczne pojawił się pomysł wykorzystania ich w sposób „ofensywny”. Zadanie zbadania potencjału takiego rozwiązania zlecono Szkole Psów Wojskowych w Okręgu Wojskowym Uljanowsk nad Wołgą. Opracowano program tresury obejmujący m.in. oswajanie zwierząt z hukiem, dymem i wybuchami. W pierwszym etapie szkolenia psom nie dawano jedzenia przez kilka dni, a potem wypuszczano je na plac ćwiczeń i wydawano polecenie „szukaj”.

Jedzenie dla zwierząt ukrywano pod ciągnikami gąsienicowymi lub czołgami. Początkowo pojazdy stały, potem trenowano także szukanie jedzenia pod czołgami będącymi w ruchu. Przyzwyczajano też psy do zapachu i głośnych dźwięków wydawanych przez czołg. Ten głośny i śmierdzący pojazd miał się im kojarzyć z czymś dobrym, by bez strachu do niego podbiegały. Początkowo próbowano nauczyć psy zostawiania przed czołgami toreb z ładunkami wybuchowymi, ale okazało się, że to zadanie było za trudne nawet dla najinteligentniejszych osobników. Znaleziono więc prostsze rozwiązanie.

Plan zastosowania bojowego „psów przeciwpancernych” był prosty. Należało je głodzić na kilka dni przed spodziewanym natarciem, a potem wypuścić na pole bitwy, pod nacierające czołgi nieprzyjaciela. Kilkanaście czy kilkadziesiąt psów wypuszczonych w pasie natarcia niemieckich czołgów tworzyło „ruchome pole minowe”, które – w teorii – powinno zatrzymać nieprzyjaciela. Psy-miny niosły na grzbiecie dwie torby z ładunkami mieszczącymi po 6 kg trotylu. Pomiędzy torbami znajdował się, sterczący jak antena, detonator uzbrajany przed spuszczeniem psa ze smyczy. Spodziewano się, że pies podbiegnie do nieprzyjacielskiego czołgu szukając jedzenia i wbiegnie między gąsienice. W tym momencie miała się złamać „antenka” umieszczona na grzbiecie psa, która wywoływała wybuch. Nie zakładano, że którykolwiek z psów przeżyje misję. Psa-minę traktowano niestety jako broń jednorazowego użytku…

Psy na polu bitwy

Okazja do sprawdzenia w praktyce założeń z okresu tresury psów nadarzyła się w 1941 r., gdy niemieckie związki pancerne wdarły się głęboko na terytorium ZSRR. W desperackiej obronie wszystkie chwyty były dozwolone. Psy ruszyły do boju późnym latem i jesienią 1941 r. W pierwszym ataku wzięło udział 20 psów, ale nie odnotowano sukcesów. Część psów uciekła, inne zginęły pod gąsienicami czołgów albo od ostrzału artylerii. W kolejnych akcjach też nie poszło najlepiej. Psy – już z uzbrojonymi ładunkami – usiłowały ukryć się w sowieckich okopach, wrócić do swoich opiekunów, a nawet łasić do nich.

Atak radzieckiego psa-miny opisał w swoich wspomnieniach ppłk Hans von Luck, dowódca 7. Dywizji Pancernej. Niemcy zauważyli od razu, że przy braku ostrzału, wybuchł ładunek pod czołgiem, w pobliżu którego kręcił się pies. Zbadano sprawę, obejrzano truchło psa i wyciągnięto wnioski. Natychmiast polecono wystrzelać wszystkie psy biegające w okolicy, a informacje o nowym zagrożeniu przekazano przez radio do innych jednostek pancernych. – Nieszczęśliwie dla nich, musieliśmy odtąd strzelać do wszystkich zauważonych psów zbliżających się do nas – wspominał von Luck.

Psy-miny były zagrożeniem nie tylko obcych czołgów, ale również dla własnych. Zwierzęta rozpoznawały bowiem radzieckie czołgi jako swoje, ze względu na znajomy zapach paliwa, prochu i smarów. Niemieckie czołgi były dla nich obce, pachniały zupełnie inaczej, więc psy wolały ich unikać. Informacja, że psy przeciwpancerne będą atakowały na danym odcinku frontu wywoływała panikę również wśród radzieckich czołgistów, którzy – by zmniejszyć zagrożenie – stosowali proste zabezpieczenie – na czołgach montowali stalowe fartuchy uniemożliwiające psom wbiegnięcie między gąsienice.

Obraz
© Materiały prasowe

Psy-miny nie były tak totalnie nieskuteczne jak się wydaje. Radzieckie raporty bojowe mówią o licznych skutecznych atakach psów przeciwpancernych na niemieckie czołgi. W sprzyjających warunkach (mgła, zadymka śnieżna) wszystkie wypuszczone psy docierały do celu. W zimie, by nie były widoczne na śniegu, zakładano im białe narzuty maskujące. Ataki uwieńczone sukcesem odnotowano w walkach pod Moskwą w 1941, pod Stalingradem i Rostowem w 1942 r. i w 1943 pod Woroneżem. W 1942 r. na front wysłano prawie 1000 przewodników psów i 800 wyszkolonych psów przeciwpancernych. Niewielką liczbę psów przeciwpancernych użyto także w czasie bitwy na Łuku Kurskim, w której miały być jednym z wielu „pól minowych” przygotowanych przed niemieckim natarciem, o którym sowiecki wywiad wiedział od dłuższego czasu.

Po bitwie pod Kurskiem Armia Czerwona uzyskała zdecydowaną przewagę nad Wehrmachtem i raczej atakowała niż się broniła. Produkcja czołgów za Uralem szła pełną parą, a załogi – jeśli przeżyły wcześniejsze walki – były już doświadczone. Pancerne starcia sowiecko-niemieckie miały więc coraz bardziej wyrównany charakter, spadało więc zapotrzebowanie na nietypowe bronie, także na psy-miny. Zdecydowano, że należy je wycofać z frontu, ponownie wytresować i skierować do innych zadań – przede wszystkim wykrywania min, transportu rannych i patroli na tyłach wroga.

Do końca wojny do służby do Armii Czerwonej wcielono 68 tysięcy psów bojowych wszystkich specjalizacji. Ocenia się, że psy-miny zniszczyły około 300 czołgów niemieckich, choć liczba ta wydaje się nieco przesadzona. Niestety rosyjskie źródła nie podają ile psów przy tym zginęło i ile czołgów własnych padło ofiarą tej niekonwencjonalnej broni.

Obraz
© Materiały prasowe

Historia psów-min jest do dzisiaj żywa w Rosji, chociaż traktuje się ją jako wojenną legendę. Psy-miny trafiły jednak na pomniki i do muzeów. W Centralnym Muzeum Artylerii i Wojsk Saperskich w Sankt Petersburgu eksponowane są wypchane psy-miny z różnymi rodzajami ładunków wybuchowych. W Moskwie (w Parku Zwycięstwa, w pobliżu Cerkwi Chrystusa Zbawiciela) i Wołgogradzie (Skwer Czekistów) stoją natomiast pomniki psów bojowych. Pomnik w Wołgogradzie przedstawia psa przeciwpancernego, a ten w Moskwie – psa sanitarnego. Kilka lat temu rosyjska firma modelarska Zvezda wypuściła na rynek zestaw figurek żołnierzy Armii Czerwonej z psami przeciwpancernymi. Psy-miny pojawiają się też w wielu artykułach o najdziwniejszych broniach II wojny światowej i wykorzystaniu zwierząt na polu bitwy.

Na postumencie pomnika psa w Moskwie napisano „W czasie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej psy bojowe wysadziły ponad 300 faszystowskich czołgów, dostarczyły 120 tysięcy meldunków i raportów bojowych, przetransportowały około 700 tys. rannych z pola bitwy”.

Bibliografia:

  1. Hans von Luck, Byłem Dowódcą Pancernym, Bellona
  2. Historia, wojsko i technika, nr 4/2016, ZBIAM

Paweł Szymański - Autor ukryty pod pseudonimem, pisze o historii militarnej XX wieku, tajnych i nietypowych broniach, akcjach specjalnych, szpiegostwie, kryptologii i Enigmie. Ulubione zagadnienia: Powstanie Warszawskie'44, Poznań'45, Kostrzyn'45, Berlin'45

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (37)