Najbogatszy - przez chwilę - człowiek świata. W jaki sposób Jeff Bezos zdobył sławę i 90 mld dolarów?
Jeff Bezos 27 lipca 2017 roku na krótko – w wyniku wahań cen akcji - zdetronizował wieloletniego lidera, Billa Gatesa w rankingu najbogatszych ludzi świata. Jak założyciel Amazonu doszedł do niewyobrażalnie wielkich pieniędzy?
28.07.2017 | aktual.: 28.07.2017 07:51
Startup 30-latka
Wśród rekinów biznesu, zwłaszcza tych związanych z internetem i branżą technologiczną, Jeff Bezos wydaje się mało ciekawą postacią. Jego droga do bogactwa przypomina nieco konserwatywne, mozolne budowanie wielkiego biznesu przez Warrena Buffetta i z pozoru nie ma wiele wspólnego z ekscytującymi historiami miliarderów z Krzemowiej Doliny.
Zapewne znacie tę historię, powielaną milion razy w kombatanckich opowieściach wszystkich, który przeszli drogę od garażu do korporacji, zazwyczaj robiąc to szybko i w błyskotliwym stylu. Mark Zuckerberg, Larry Page, Sergey Brin czy Elon Musk od lat inspirują i wyznaczają standardy sukcesu.
A Bezos? Na pozór nic go z nimi nie łączy. Nie dość, że swój startup założył jako – patrząc z perspektywy 20-latków – zgrzybiały starzec, to na dodatek zrobił to nie wśród brzoskwiniowych sadów Krzemowej Doliny, ale w stolicy obdartusów z gitarami, Seattle.
Kolega Waltera White'a
Jeff urodził się w 1964 roku w Albuquerque i gdyby alternatywna rzeczywistość przenikała się z naszą, byłby zapewne dobrym znajomym Waltera White'a, zalewającym – dzięki talentom organizacyjnym – cały świat tanią metamfetaminą. Oferowaną, rzecz jasna, przez uprzejmych i kompetentnych dilerów, zapewniających konsumentom wsparcie i możliwość zwrotu towaru, który z jakiegoś powodu nie spełnia oczekiwań.
Zamiast Waltera White'a na drodze 5-letniego wówczas Jeffa, a właściwie jego mamy, pojawił się jednak ktoś inny – Miguel Bezos. To właśnie ojczymowi Jeff zawdzięcza swoje nazwisko, a także szkołę życia, odebraną podczas corocznych wyjazdów na farmę dziadka, gdzie jako dzieciak majsterkował, rozkręcał własne łóżko, naprawiał kanalizację i zajmował się bydłem. I przyswoił sobie na resztę życia prostą zasadę, że jeśli coś nie działa, to trzeba to szybko naprawić.
Szkoła życia, jakże ceniona przez Facebookowych mędrców, nie była jednak końcem edukacji Jeffa Bezosa. Po ukończeniu w Miami szkoły średniej przyszły CEO Amazonu dostał się na prestiżowy Princeton, gdzie nie tylko studiował, ale nawet ukończył inżynierię elektryczną i informatykę, zyskując tytuł licencjata. Z takimi kwalifikacjami zaczepił się w 1986 roku na Wall Street i zaczął robić może mało błyskotliwą, ale stale rozwijającą się karierę w firmach, związanych z finansami. W jednej z nich — D.E. Shaw & Co – doszedł nawet do stanowiska wiceprezesa.
Dzwonek w garażu
I właśnie wtedy postanowił rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady. Czyli do Seattle, gdzie zaczął pracować nad własnym biznesem, noszącym początkowo nazwę Cadabra. Nazwa jak nazwa, ale gdy prawnik pomylił ją ze słowem "cadaver", Jeff doszedł do wniosku, że warto ją zmienić. Jak pomyślał, tak zrobił, i w ten właśnie sposób powstał Relentless. Znacie? No właśnie…
Dopiero trzeci strzał okazał się trafny, a nazwa Amazon szybko obrosła tłuszczem marketingowych baśni o wielkiej rzece, dążeniach do stworzenia miliardowego biznesu i prostej zasadzie, że dobrze mieć firmę na "A", bo to ułatwia znalezienie się na szczycie różnych rankingów. Przekaz ten wzmacnia logo, w którym strzałka łączy pierwszą i ostatnią literę alfabetu, dając marketingowcom niemałe pole do popisu.
Jak przystało na biznes z pionierskiej epoki internetu, Amazon zaczynał w wynajętym za 890 dolarów domu z trzema sypialniami i ikonicznym dla branży garażem. Pierwsza książka - „Fluid Concepts & Creative Analogies: Computer Models of the Fundamental Mechanisms of Thought” – znalazła nabywcę 16 lipca 1995 roku, a zamontowany w magazynie dzwonek, sygnalizujący nowe zamówienie, dzwonił coraz częściej. Czyli kilka razy na dzień.
Od zera do…
Przełom nastąpił, gdy rządzący ówczesnym internetem serwis Yahoo! Umieścił Amazon na liście polecanych stron – zamówienia szybko sięgnęły kwoty kilkunastu tysięcy dolarów, a dzwonek trzeba było wyłączyć, bo irytował ciągłym dzwonieniem. Dość wspomnieć, że już w październiku padł rekord 100 zamówień w ciągu jednego dnia, a przed końcem roku taką liczbą zleceń osiągano w godzinę.
Reszta jest – mniej więcej – znana. Szybki rozwój firmy, w 1999 roku okładka "Time'a" i 500 osób zatrudnionych do samej obsługi klienta, a później kolejne biznesy, a w końcu efekt kuli śnieżnej i miliardy zarabiane w coraz szybszym tempie.
Tak przedstawiona historia w żaden sposób nie wyjaśnia nam jednak fenomenu Jeffa Bezosa, podobnie jak niczego nie wyjaśniają śmiertelnie nudne wyliczenia branż, w których działa Amazon czy oferowanych przez tę firmę usług.
Najważniejszy jest klient
Aby dostrzec fundament, na którym najbogatszy obecnie człowiek świata zbudował swoją pozycję, trzeba cofnąć się w czasie, na jedno z pierwszych spotkań, w czasie których założyciel z gronem współpracowników ustalał strategię Amazonu.
Jeff Bezos przyniósł na nie puste krzesło, które miało symbolizować najważniejszą na zebraniu, choć w tym momencie nieobecną osobę – klienta.
Mimo upływu lat tamten symbol wydaje się ciągle aktualny. Można krytykować Amazon za wiele rzeczy czy pochylać się nad jego podejściem do pracowników, ale mało kto zaliczy do nich obsługę klienta czy – ujmując tę kwestię szerzej – sumę doświadczeń klienta, związanych z Amazonem. Nie bez przyczyny lata temu Steve Krug w swojej książce „Nie każ mi myśleć! O życiowym podejściu do funkcjonalności stron internetowych” jako przykład bliski ideału podaje właśnie stronę Amazonu, która nie jest ładna ani nie imponuje wyglądem, ale zapewnia to, co jest najważniejsze – łatwe dotarcie do produktów i proste robienie zakupów.
Amazon: bestia głodna naszych danych
Warto przy tym pamiętać, że Amazon od dawna nie jest tym, za co się go powszechnie uważa. To coś jak z Google'em, który przez lata był kojarzony jako "ta firma od wyszukiwarki" zamiast jako największa na świecie platforma reklamowa. Albo jak z McDonaldem, dla którego – przynajmniej w Stanach Zjednoczonych – filarem działalności nie są hamburgery, ale nieruchomości.
Z Amazonem jest podobnie. Tam, gdzie na pierwszy rzut oka widać wielki sklep, obrośnięty mnóstwem różnych dodatkowych usług, mamy w rzeczywistości do czynienia z – prawdopodobnie – największą na świecie bazą danych o klientach, handlu, zwyczajach zakupowych i wszystkim, co się z tym wiąże.
Po przepuszczeniu przez algorytmy big data w Amazonie pojawia się cyfrowa wróżka, dzięki której firma wie, że chcesz coś kupić zanim w ogóle przyjdzie ci to do głowy. Nie bez przyczyny kilka lat temu Amazon opatentował mechanizm wysyłania zamówień do klientów zanim w ogóle ktoś te zamówienia złoży. Trudno o bardziej dobitny przykład przewagi technologii i wiedzy, jaką nad resztą świata ma obecnie firma Jeffa Bezosa.
Blue Origin, czyli w kosmos i z powrotem
Gdy dodamy do tego liczne, poboczne branże – eksperymenty z dronami, własną asystentkę głosową (gdyby Alexa miała zaprogramowaną szczerość, każdego dnia krzyczałaby na dzień dobry: "dane, karmcie mnie danymi!"), kapitalnie działające czytniki ebooków z własnym ekosystemem usług, gigantyczną chmurę obliczeniową czy przyczółki na rynku telewizyjnym – przed naszymi oczami pojawi się imperium na miarę tego, które zbudowało zaczynające od idealistycznego "nie czyń zła" Google.
Dorzućmy do tego jeszcze coś na ból głowy dla neoluddystów – inwestycje w robotykę i organizowanie konkursów, dzięki którym powstają roboty pakujące paczki szybciej, niż zdołałby to zrobić jakikolwiek człowiek. Na marginesie – to właśnie Jeff Bezos był jednym z pierwszych poważnych inwestorów Google'a – w 1998 roku wyłożył 250 tys. dolarów. Kupione wówczas udziały są dzisiaj warte ponad 3 miliardy.
W takim kontekście kosmiczne ambicje Jeffa Bezosa wydają się tylko zwykłym hobby miliardera. Warto jednak o nim wspomnieć, bo – choć uwagę mediów przyciąga przede wszystkim Elon Musk – to właśnie Jeff Bezos ze swoim założonym w 2000 roku Blue Origin ubiegł go, jako pierwszy wysyłając w kosmos (a raczej do jego umownej granicy) rakietę, która następnie bezpiecznie i w jednym kawałku powróciła na ziemię.
Takich nieco ekscentrycznych, choć zazwyczaj sensownych inicjatyw jest zresztą więcej – od przejęcia ekipy "Top Gear", poprzez kupienie legendarnego "The Washington Post" po poszukiwania zatopionych w oceanie silników, które wyniosły załogę Apollo 11 do Księżyca czy kupno największego domu w Waszyngtonie. Albo inwestycje w Twittera, Ubera i alternatywne źródła energii.
Inspiracja: praca popłaca
Jeff może sobie na to pozwolić – 27 lipca 2017 roku został uznany za najbogatszego człowieka świata, detronizując tym samym wieloletniego lidera, Billa Gatesa. Zanim zdążył się nacieszyć swoją pozycją, szybko – na skutek wahań cen akcji – ją stracił, dając tym samym świetny dowód na to, ile warte są tego typu rankingi, bazujące na wirtualnej, giełdowej wycenie posiadanych aktywów.
Nic straconego: Jeff utraconą pozycję prawdopodobnie odzyska, a sama kwota bliska 90 miliardów dolarów robi kolosalne wrażenie. Aby je zdobyć, wystarczyło nieco ponad 20 lat ciężkiej pracy. Jak widać – przynajmniej w niektórych przypadkach – american dream wciąż działa.