Mateusz Czerniak do Marcina Makowskiego: Aresztowanie Margot, to nie egzamin dla LGBT, lecz test dla społeczeństwa, polityków i mediów [POLEMIKA]
"Polska (...) nie powinna tracić czasu na walkę ideologiczną", pisze w WP Marcin Makowski. Mimo że wcześniej usiłuje tkać w tekście analityczną narrację, jest kolejnym głosem w chórze traktującym prawa człowieka jako nagrodę, na którą mniejszość musi "zasłużyć" poprawnym zachowaniem.
09.08.2020 | aktual.: 09.08.2020 15:49
Margot, która oficjalnie nazywa się Michał Sz., jest osobą niebinarną – jej tożsamość płciowa nie jest powiązana z jedną konkretną płcią. To nie fanaberia czy kwestia wyboru. Jednak polski język posiada rodzaje, a aktywistka preferuje żeńskie zaimki, dlatego tak właśnie o niej będę pisał. Nie widzę powodu, żebym robił inaczej.
Margot jest częścią kolektywu Stop Bzdurom, odpowiedzialnego m.in. za akcję powieszenia tęczowych flag na kilku warszawskich pomnikach. Aresztowana została pod czterema zarzutami - "zmuszania do określonego zachowania, spowodowania uszczerbku na zdrowiu, uszkodzenia mienia i udziału w nielegalnym zbiegowisku".
Chodzi tutaj o zatrzymanie sławetnej furgonetki fundacji Pro – Prawo do Życia oklejonej banerami z kłamstwami na temat powiązania homoseksualizmu z pedofilią i emitującej przez megafon homofobiczne treści. Margot razem z innymi aktywistami uszkodziła samochód, później szarpała kierowcę (który nagrywał zatrzymanie), popchnęła go i spowodowała tym jego upadek, w wyniku którego doznał "obrażeń w okolicy pleców i lewego nadgarstka".
I tutaj pojawia się pierwszy problem z tekstem Makowskiego – w kontekście zarzutów pisze on o pobiciu, co trzeba nazwać… sporą nieścisłością. Z tego, co wiemy obecnie, Margot nie ma takiego zarzutu. Kodeks karny definiuje jasno: bójka lub pobicie to zdarzenie, którego następstwem jest ciężki uszczerbek na zdrowiu lub śmierć. To także zdarzenie, w którym naraża się człowieka na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia. Obrażenia nadgarstka i pleców nie brzmią tak dramatycznie, a ostatecznie czyn będzie kwalifikował sąd. Makowski osądza, choć od tego jest władza sądownicza.
Nie ma wątpliwości, że Margot złamała prawo. Wątpliwości budzi za to zaakceptowany przez sąd na wniosek prokuratury środek zapobiegawczy w postaci 2-miesięcznego aresztu, który stosuje się w przypadku wyjątkowo ciężkich przewinień albo ryzyka mataczenia. Ani jedno, ani drugie w tym przypadku nie zachodzi. Skąd więc tego rodzaju ruch? Nie wiemy, taka informacja nie została podana.
Tego też wiedzieć nie może Marcin Makowski, a jednak w stwierdza w swoim tekście: "to nie za poglądy i nie za przekonania, jak pisał na Twitterze Włodzimierz Czarzasty, sąd zdecydował się na wymierzenie tak drastycznego środka zapobiegawczego jak tymczasowy dwumiesięczny areszt".
Oczywiście ze strony formalnej ma rację. To nie może być oficjalnym powodem. Ale czy na pewno, tak jak pisze, "Polska to mimo wszystko państwo prawa"? Czy upolitycznienie polskiego sądownictwa i działalność Zbigniewa Ziobry jako prokuratura generalnego, który ostatnio ogłosił powstanie projektu "przeciwdziałania przestępstwom popełnianym pod wpływem ideologii LGBT", nie zapala mu w głowie czerwonej lampki w tej sprawie? Nie sugeruje, że tu może nie chodzić o "prawo"?
Margot złamała prawo. Margot walczy o prawa swoje i innych
Ustalmy w końcu jedno – działalność jakiejkolwiek organizacji aktywistycznej na rzecz równouprawnienia osób LGBT – niezależnie, jakie są jej metody i czy oceniamy je jako etyczne, czy nie – to nie jest, jak pisze Makowski, "walka ideologiczna", "manifestacja poglądów", czy "wojna cywilizacyjna".
Chociaż rzeczywiście słowo "cywilizacja" nie jest tu zupełnie od rzeczy. Sprawę równouprawnienia osób LGBT można zamknąć w prostym pytaniu: czy chcemy być krajem, którego prawodawstwo ignoruje potrzeby obywateli związanych z ich cechami wrodzonymi, bądź też w gorszych przypadkach jest do nich nastawione wrogo i represjonująco, czy może chcemy być prawdziwą demokracją? Taką, w której większość chroni mniejszość, a nie ogranicza jej wolność z powodu swojej religii i wywodzącej się z niej kultury? Mówiąc inaczej, czy chcemy być częścią cywilizacji krajów Unii Europejskiej, czy jednak bliżej nam do putinowskiej Rosji i religijnych reżimów na Bliskim Wschodzie i w Afryce?
U nas, jak na razie, stanowiskiem państwa jest ignorancja, chociaż areszt ten może sugerować, że coraz bardziej zmierzamy w kierunku represji. Ignorancja, bo nie wykreowało ono żadnych instytucji i przepisów, które ułatwiłyby życie mniejszościom LGBT w kwestiach, które nie są dla osób heteronormatywnych (wszystkie małżeńskie przywileje prawne) i cispłciowych (osób, których płeć biologiczna i tożsamość płciowa są zgodne) problemem oraz uznałyby ich obecność w społeczeństwie, pokazały, że jest tu dla nich miejsce.
Ostatnie miesiące dały osobom LGBT powody, żeby czuć, że rzeczywiście miejsca dla nich tutaj nie ma. Stały się one bowiem narzędziem walki politycznej, usłyszały, że "nie są równe ludziom normalnym", a starania o ich równouprawnienie prezydent Duda określił "neobolszewizmem" (podobieństwo do terminu "jewish bolshevism" – "żydowski bolszewizm" – oczywiście zupełnie przypadkowe).
Ta ignorancja jest zresztą jeszcze szersza i objawia się niezwykle dobitnie w systemie polskiej oświaty i braku rzetelnej, popartej wiedzą naukową edukacji na temat orientacji seksualnej i tożsamości płciowej. A nie muszę chyba tłumaczyć, jaki ma to długofalowo wpływ na postawę polskiego społeczeństwa w tej sprawie i jakie narzędzie do manipulacji opinią publiczną daje to politykom.
Trzeba w końcu zrozumieć, że społeczność LGBT nie musi niczym "zasłużyć" sobie na to, żeby państwo uznało ich istnienie, potrzeby i prawa. Nie musi dostać jako cała grupa "dobrej oceny ze sprawowania", żeby je zdobyć, a jeśli ktoś się wyłamie, to trzeba znowu ich wszystkich zagonić do kąta. Nie.
To wszystko im się po prostu należy, to pełnoprawni obywatele RP.