"Łódź podwodna" - niezwykła radiostacja Polski Podziemnej, której Niemcy nigdy nie znaleźli

Niemcy robili wszystko, by namierzyć niezwykle zaawansowaną polską radiostację. Bezskutecznie. Udało się to dopiero Rosjanom, ale po wojnie. Jej twórca trafił do więzienia. Po latach przyznał, że gdyby ponownie miał walczyć ze Związkiem Radzieckim, to wolałby się powiesić.

"Łódź podwodna" - niezwykła radiostacja Polski Podziemnej, której Niemcy nigdy nie znaleźli
Źródło zdjęć: © https://www.youtube.com/channel/UC68Av3S8GWUfq2j9zlz8-Ew | Grzegorz Kulka
Adam Bednarek

17.05.2017 | aktual.: 17.05.2017 18:13

“Wokół szaleją Niemcy, a ten czyta sensacyjne bajeczki” - oburzała się teściowa. Rodzina nie mogła zrozumieć, dlaczego jesienią 1939 roku, zaraz po wybuchu II wojny światowej, Stanisław Rodowicz pochłaniał kryminały Edgara Wallace’a. Historie o rozsuwanych ścianach i innych wymyślnych kryjówkach inspirowały go do wymyślania własnych sekretnych przejść i pomieszczeń. Ukryta przez niego “Łódź podwodna”, radiostacja Polski Podziemnej, nigdy nie została przez Niemców odnaleziona, mimo wielu zaawansowanych prób. A jej twórca przeżył w niej sześć tygodni po kapitulacji Warszawy, nie wychodząc na powierzchnię.

Radiostacja ukryta była w domu Rodowicza przy ulicy Fortecznej 4, na warszawskim Żoliborzu. Jej powstanie było konieczne. “W tym czasie jedynym środkiem łączności między okupowaną Polską i rządem we Francji byli kurierzy. Dotarcie z kraju do Paryża zajmowało co najmniej 7-10 dni” - pisał Marcin Ludwicki, autor książki “Niezatapialni i łódź podwodna. Kazimierz, Władysław i Stanisław Rodowiczowie”.

Niezbędne części wzięto z przedwojennej wytwórni radiotechnicznej “Ava”. Niemcy nie zdążyli opróżnić magazynów, dlatego udało się wykraść trzy aparaty radiowo-odbiorcze, z których jeden wydawał się pełnosprawny. To niejedyny wojenny sukces fabryki “Avy” - to w niej produkowano duplikaty Enigmy, dzięki którym udało się złamać jej kod.

Obraz
© Wikimedia Commons CC0

Elementem “Łodzi podwodnej” była też trzyczłonowa radiostacja bateryjna, “zmontowana w 1938 roku dla zlokalizowanego w Dolinie Chochołowskiej obozu startowego największego ówcześnie na świecie balonu stratosferycznego”. 1 marca 1940 r. radiotelegrafiści za pomocą “Łodzi podwodnej” zaczęli odbierać sygnały wywiadowcze.

"Łódź podwodna" w piwnicy

Skąd w ogóle ta nazwa? Tak tłumaczył to Władysław, brat Stanisława Rodowicza:

“Ostatni stopień schodów do piwnicy był wysuwany tak zmyślnie, że nikomu nie mogła przyjść na myśl możliwość jego wyjęcia. Jeśli jednak ktoś by to zrobił, to pod stopniem, we wgłębieniu betonu, znajdował rurę z kranem, z którego po odkręceniu kurka leciała woda. Wtajemniczeni wiedzieli, że należy cały kran wraz z rurą złamać w nasadzie, co zwalniało zatrzask yale. Całą podłogę w tym miejscu należało wówczas przesunąć od siebie. Ukazywał się otwór, przez który można było wsunąć się po drabince i zejść do podziemia, do «Łodzi podwodnej»”.

“Łodź podwodna” stała się głównym środkiem łączności między Naczelnym Dowództwem Polskich Sił Zbrojnych a okupowaną Polską. Musiała być więc odpowiednio zabezpiecznona i chroniona. W tym pomogła inspiracja kryminałami. W swoich wspomnieniach Władysław Rodowicz pisał: “(...) Staś zbudował szafę ścienną. Wygląd zewnętrzny miała odpowiednio wiekowy. Po otworzeniu szafy widać było ubrania wiszące na poprzecznej żerdzi na wieszakach. Po rozsunięciu ubrań ukazywała się tylna ściana drewniana, przykręcona śrubami do muru. Miała pionową listwę, przybitą do muru i rozdzielającą tył szafy na dwie części, u dołu znajdowała się listwa pozioma. Brakowało w niej jednej śruby. Kiedy w dziurę po śrubie wsadziło się gwóźdź leżący zawsze niby przypadkiem na sąsiednim oknie, wówczas odskakiwał zatrzask i można było, podnosząc dolną listwę do góry, unieść z łatwością całą połowę ściany szafy. Na murze był umieszczony zwyczajny zatrzask yale. Gdy się go otworzyło i popchnęło ścianę – można było przedostać się do kuchni domu przy ulicy Fortecznej” - pisał brat twórcy.

Jasne było, że radiostacja stanie się priorytetowym celem Niemców, więc takie zabezpieczenia mogły nie wystarczyć. Dlatego też Stanisław Rodowicz w całym domu i przy furtce zamontował mikrofony. Załoga siedząca w “łodzi” mogła więc nasłuchiwać, co dzieje się nad jej głowami.

Sam ruch w okolicach domu mógł wydawać się podejrzany. Dlatego też przy Fortecznej założono… wędzarnie. Na dodatek jedne z pierwszych w okupowanej Warszawie. Klienci zjeżdżali się nawet z samej Pragi, bo nie obcinano tłuszczu, co było powszechne w innych.

Obraz
© Wikimedia Commons - Uznanie Autorstwa CC BY | Wikipedia

Niemcy wiedzieli, że w tych okolicach musi być ulokowana radiostacja. Nie mieli jednak pojęcia gdzie. Namiary stacji goniometrycznych były niedokładne, więc zaczęto używać samolotów. I te nie pomogły, dlatego też naziści ściągnęli z Berlina specjalne samochody z namiernikami.

Niemcy wchodzili do mieszkań, by w ten sposób znaleźć radiostację Polaków. “Łódź podwodna” była tak dobrze ukryta, że nie mieli na to szans. Chyba że zdradziliby się sami radiotelegrafiści. Tak też się prawie stało, bo z czasem ci byli tak pewni siebie, że zapominali o podstawowych zasadach bezpieczeństwa.

Nietypowa podpałka

Podczas jednego z przeszukań, gdy załoga siedziała w “Łodzi podwodnej”, okazało się, że szyfrowane telegramy odebrane przez telegrafistów zostały na stole. W mieszkaniu była tylko kobieta pełniąca obowiązki gospodyni, dzięki której można było odnieść wrażenie, że dom funkcjonuje normalnie. Na szczęście dokumenty zauważyła i przechytrzyła Niemców - najpierw część spłukała w toalecie, a resztę spaliła. Pilnującemu Niemcowi wyjaśniła, że w mieszkaniu jest zimno, więc trzeba napalić. Ten nie mógł wiedzieć, czym była podpałka...

Z obliczeń Władysława Rodowicza wynikało, że “w obławie na radiostację wzięło udział w sumie około dwóch tysięcy Niemców”. Okoliczne mieszkania były niszczone - zrywano podłogi czy też rozkładano piece. Podejrzanych, rzecz jasna bezpodstawnie, aresztowano. Na szczęście z czasem zostawali zwalniani.

Dalsze funkcjonowanie “Łodzi podwodnej” było więc bardzo ryzykowne. Tym bardziej że Niemcy “podejrzaną” okolicę obserwowali za pomocą specjalnych samochodów, a mieszkańcy byli stale zatrzymywani. Postanowiono, że radiostacja służyć będzie tylko do odbierania telegramów.

Niezwykle starannie przygotowana “Łódź podwodna” była świetną skrytką w trakcie powstania warszawskiego. Już wcześniej było to całkiem komfortowe miejsce. Dzięki odcięciu od świata było tam cicho. Do tego zapasy żywności, “nierażące oświetlenie, świeże powietrze, ciepło, kokosowe chodniki (też przyniesione z mieszkania), biblioteka, mapy na ścianach, emblematy i broń, świeża woda w umywalce” - opisywał swoje dzieło Stanisław Rodowicz, cytowany przez Marcina Ludwickiego.

Ale podczas powstania zdarzyć mogło się wszystko, więc “Łódź podwodna” musiała zostać rozbudowana. Stworzono schron. Gdyby zabrakło prądu, “aparatura radiowa działała na bateriach własnej konstrukcji”. To sprawiło, że w trakcie powstania “Łódź podwodna” pracowała normalnie i aż do kapitulacji Warszawy powstawał biuletyn radiowy, zawierający wiadomości z całego świata.

Sześć tygodni bez ruchu

Po upadku Warszawy “Łódź podwodna” stała się schronem dla pięciu ludzi. Po powstaniu zamieszkało w niej w sumie dziesięciu mężczyzn. Był to niezwykle niebezpieczny okres - Niemcy przeczesywali ruiny, a załogę mogli usłyszeć przez przewody wentylacyjne. Szczególnym problemem było… chrapanie. Dr Landsberg, wierny towarzysz Rodowicza, chrapał tak głośno, że mógł “wydać” miejsce ukrycia. Jeden z członków załogi zagroził, że udusi mężczyznę - lepiej poświęcić życie jednego niż całej reszty - stwierdził. Ta nietypowa metoda leczenia podziałała, chrapanie przeszło.

W wydostaniu się z “Łodzi podwodnej” Rodowicza i Landsberga - reszcie udało się to wcześniej - brał udział mężczyzna o nazwisku Szelestowski. Żona Stanisława musiała opuścić Warszawę. Po upadku powstania wstęp do miasta był utrudniony, poruszanie się po ruinach bez zgody i wiedzy Niemców było niemalże proszeniem się o śmierć. Opuszczenie kryjówki wymagało więc odpowiedniego przygotowania. Z “Łodzi podwodnej” nie wychodzili przez sześć tygodni, robiąc dziennie co najwyżej dziesięć kroków!

Szelestowski pomógł bezpiecznie opuścić “Łódź podwodną” i… przyczynił się do jej namierzenia. Ale nie przez Niemców - ci przez całą wojnę nie wiedzieli, gdzie znajduje się sekretna radiostacja Polski Podziemnej. Dostali się do niej dopiero Sowieci, którzy wkroczyli do miasta.

Miejsce “zdradził” Szelestowski, którego “wyzwoliciele” uznali za współpracującego z Niemcami. Wskazanie “Łodzi podwodnej”, miejsca pracy jednego z oddziałów radiowych BIP AK, Rosjanom, a nie Niemcom, miało być dowodem na to, że z nazistami nie miał nic wspólnego. W ten sposób mężczyzna uniknął więzienia.

Żona Rodowicza wspominała:

“(...) zajechały ciężarówki sowieckie i wszystko, co było w radiostacji, zostało wywiezione: cały sprzęt techniczny, radiowy, trochę broni, cały zbiór wydawnictw podziemnych, wszystkie rzeczy osobiste: obrazy, lustra, ubrania, fotografie, srebra, porcelana itd. Zerwano ze ścian wszystko”.

Jednak dostanie się do radiostacji nie było proste. Owszem, Szelestowski wiedział, gdzie jest wejście - wszak wpuścił go wcześniej jej twórca - ale nie miał pojęcia, jak się do niej dostać. Dlatego sowieci chcieli utorować sobie drogę granatami. Jednak “udało się im zrobić szparę i najszczuplejszy mógł wejść do środka”.

Zdekonspirowanie i zniszczenie radiostacji oznaczało, że powrót do Warszawy dla Rodowiczów był ryzykowny. Tym bardziej, że Stanisław postanowił ujawnić się nowej władzy. Po wojnie mieszkali najpierw w Krakowie, potem w Łodzi. Ale rodzina wróciła do Warszawy. W końcu Stanisław został aresztowany.

Wyrok - kara śmierci

Za pierwszym razem nie podano powodu. Po kilku miesiącach aresztu został zwolniony. Sielanka nie trwała długo. Za drugim razem schwytano go na polecenie Prokuratury Generalnej. Tym razem został oskarżony. I to o “współpracę z Niemcami i udział w zamordowaniu działaczy komunistycznych”, co oczywiście było bzdurą. Ale nikogo nie obchodził brak winy - sąd skazał go na karę śmierci. Dzięki staraniom żony najpierw udało się zmniejszyć wyrok na dożywocie, a potem za sprawą amnestii skrócono wyrok do dwunastu lat. Odwilż sprawiła, że 1 grudnia 1956 roku wyrok zawieszono.

Po latach Rodowicz został zapytany, co zrobiłby, gdyby wojna wybuchła raz jeszcze. “Jakby była wojna z Niemcami, to biorę karabin i idę walczyć” - odpowiedział. A gdyby z Rosją? “Szukam gałęzi i się wieszam”.

Stanisław Rodowicz zmarł na zawał serca 22 stycznia 1969 roku. “Łódź podwodną” odkopał Piotr Rodowicz, syn Władysława, brata Stanisława, w połowie lat 90.

W artykule wykorzystałem informacje z książki “Niezatapialni i Łódź podwodna. Kazimierz, Władysław i Stanisław Rodowiczowie”.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (9)