Kamil Fejfer: Asceza nie zatrzyma kryzysu klimatycznego [WYWIAD]
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Nie używasz plastikowych słomek? Zamiast auta wybierasz autobus? Jeśli nadal prąd będzie z węgla, to twoje działania pójdą na marne. – Dekarbonizacja nie powinna pogarszać jakości życia przynajmniej znacznej większości z nas – mówi Kamil Fejfer, publicysta ekonomiczny, który pracuje nad książką na temat zmian klimatu.
Mateusz Czerniak, WP Tech: W swoim tekście zatytułowanym "Przeciw lewicy ascetycznej", będącym odpowiedzią na tekst Jasia Kapali "Już czas na obowiązkowy weganizm, mniejsze mieszkania i zakaz latania", piszesz, że "to zmiany systemowe, a nie indywidualne korekty stylu życia, robią prawdziwą różnicę".
Kamil Fejfer, publicysta ekonomiczny, autor książek "Zawód" i "O kobiecie pracującej": Zwykłemu człowiekowi trudno jest rozeznać, które z jego działań, np. segregowanie śmieci czy zakręcanie wody podczas brania prysznica, pomnożone przez miliony ludzi składające się na społeczeństwo, w którym żyje, jest bardziej przyjazne dla klimatu. Po pierwsze dlatego, że indywidualne decyzje nie muszą być skalowalne. Co z tego, że ja będę zakręcał wodę, skoro jednym z głównych problemów, jeśli chodzi o ten zasób w Polsce, jest wadliwa melioracja pól? Tutaj pracują dosłownie setki tysięcy, jeśli nie miliony zmiennych.
Jeśli mówimy o diecie, to choć rezygnacja z mięsa jest dobrym i proklimatycznym podejściem, to zamiana jego np. na samą soję powoduje problemy. Może się okazać, że na przykład przejście na lokalną dietę drobiową może zostawiać mniejszy ślad węglowy niż kotlety sojowe albo seitan (kotlet z białka pszennego – dop. red.).
Pamiętasz szał ze słomkami? W Stanach Zjednoczonych ich produkcja to ok. 0,2 proc. produkcji plastiku. To nie jest wartość bez znaczenia, ale zupełnie nieproporcjonalna do tego, w jaki sposób została nagłośniona. Często mówi się również o zjawisku flight shamingu – obciachu latania samolotem. Linie lotnicze, które w zeszłym roku przetransportowały 4,5 mld ludzi, odpowiadają za 2 proc. globalnych emisji, około 900 mln ton. To znacznie więcej niż wyemitowała cała Polska. Ale z drugiej strony przesył danych, czyli po prostu Internet, odpowiada za około 4 proc. emisji. Spora tego część przypada na wideo – Netflixa, YouTube'a, TikToka, ale też na filmy porno. W jaki sposób Pornhub generuje gazy cieplarniane? Ponieważ przesył danych wymaga energii. A produkcja tej w ogromnej mierze powstaje dzięki paliwom kopalnym. Z jednej strony moglibyśmy zrezygnować ze Stranger Things i Opowieści Podręcznej, z drugiej możemy zmieniać sposób, w jaki wytwarzamy energię, przechodząc na odnawialne źródła i na przykład atom.
Dekarbonizacja powinna być więc oparta o wiedzę instytucjonalną, a nie indywidualne wybory. Nie powinna też pogarszać jakości życia przynajmniej znacznej większości z nas.
Czyli co, dać sobie spokój z tym całym weganizmem albo rezygnacją z jeżdżenia samochodami?
Nie mówię, że zmiany w stylu życia w ogóle nie będą konieczne, ale być może uda się je przeprowadzić, dokonując niewielkich – w porównaniu do postulatów entuzjastów klimatycznej ascezy – modyfikacji naszego modelu życia. Przynajmniej jeśli mówimy o poziomie życia klasy średniej europejskiej. Zapewne to konsumpcja na poziomie "najbogatszych" będzie wymagała redukcji.
Natomiast czasem mam wrażenie, że niektóre środowiska chcą dyscyplinować osoby zarabiające nieco powyżej polskiej średniej krajowej. Przecież to są dochody poniżej pensji minimalnej większości krajów Europy Zachodniej.
Mówisz oczywiście o logice tekstu Jasia Kapeli, która brzmi: "spędziwszy ostatnie dwa lata w dwie osoby na przestrzeni 36 metrów, jestem przekonany, że nikt nie potrzebuje więcej niż 18 metrów na głowę, a pewnie starczyłoby 15, i do tego powinniśmy dążyć".
Przez lata mówiliśmy, że polskie mieszkania są przeludnione, a do godnego życia potrzebna jest jakaś przestrzeń. Nie wyobrażam sobie tego, aby obarczać zwykłych ludzi odpowiedzialnością za zmiany klimatu, wytykać ich palcem i mówić: "ty jesteś osobiście odpowiedzialny za topnienie lodowców". Nie wyobrażam sobie również polityk, które w ten sposób dyscyplinowałyby i ograniczały dążenie ludzi do dobrego życia.
Tego rodzaju przekaz to też bardzo zły pomysł na budowanie politycznego sojuszu wokół zmian, które będą musiały zajść, żebyśmy zachowali mniej więcej ten sam sposób i jakość życia. Tych zmian z pewnością będzie wiele. Zamiast lodówek, którym kończy się gwarancja po dwóch latach, będziemy potrzebowali modułowych sprzętów z 10-letnią gwarancją. To znaczy, że jeśli zepsuje nam się jedna część w zmywarce, to powinniśmy tę część móc szybko wymienić na nową bez konieczności kupowania całego nowego sprzętu. Tymczasem dzisiejszy kapitalizm marnuje zasoby i działa trochę tak, jakby skłaniał konsumentów do wywalania na śmietnik samochodów, kiedy zapełnią im się w nich popielniczki.
Zamiast kilkunastu mid-seasonów modowych, polegających na tym, że wciska się nam kilka kolekcji na jedną porę roku, a po roku te ubrania się rozpadają, należy uregulować branżę modową tak, aby nie wmawiała ludziom, że "ciuch wyraża Twoją osobowość, ale tylko ten z najnowszej kolekcji". Być może będą potrzebne regulacje jednej z najbardziej szkodliwych jeśli chodzi o budowanie "wysokoemisyjnych aspiracji" branż, czyli branży reklamowej. W jaki sposób miałoby to się dziać? Na przykład przez zakaz reklam wysokoemisyjnych produktów, tak jak ograniczyliśmy możliwość reklamowania papierosów.
A co z mięsem? W końcu jego produkcja stanowi kilkanaście procent globalnych emisji gazów cieplarnianych.
To prawda i dlatego zapewne należy jego konsumpcję ograniczać. Sam staram się to robić. Ale i tutaj znowu możemy próbować obniżyć emisyjność tego sektora. Być może w przyszłości będzie potrzebny jakiś rodzaj opodatkowania mięsa, a dzięki takiemu podatkowi na przykład dotowanie wegebarów mlecznych. Chociaż oczywiście, żeby mięsa nie jeść, jest więcej powodów, np. etycznych związanych z warunkami hodowli przemysłowej.
A transport?
Jak mawia analityk megatrendów Marcin Popkiewicz z Nauki o Klimacie, portalu, który jest jednym z najbardziej wiarygodnych w polskim Internecie źródeł wiedzy na temat zmian klimatycznych – ludzie nie potrzebują silników spalinowych, ludzie potrzebują się sprawnie przemieszczać. Na pewno potrzebujemy zmian w mobilności, które stawiają na transport publiczny. Ale oprócz tego potrzebujemy też więcej elektrycznych samochodów. Tylko żeby spełniały one swoją funkcję, musimy mieć energetykę opartą o bezemisyjne źródła energii – i to jest już zmiana systemowa. Nie wystarczy, że wszyscy kupimy sobie po Tesli. Tym bardziej, że nie wszystkich stać na Teslę.
Żeby dojść do takiego poziomu, gdzie polskie społeczeństwo będzie na takie samochody stać, musimy wypracować PKB i mieć co dzielić. Żeby wypracować PKB, trzeba zużyć energię. A najpierw ją skądś pozyskać. I znowu wracamy tutaj do kwestii systemowej – transformacji energetycznej.
Przykładem gigantycznego postępu, jeśli chodzi o zmniejszanie emisji, jest Szwecja. Kraj ten ograniczył od lat 70. emisję na jednego mieszkańca z ponad 11 ton do 4 ton obecnie. I udało się to zrobić przy jednoczesnym zachowaniu wzrostu gospodarczego, którego owoce są równomiernie dystrybuowane w społeczeństwie. Ograniczono więc emisje, polepszając jednocześnie życie swoich obywateli.
Szacuje się, że produkcja energii odpowiada za około 75 proc. wszystkich emisji gazów cieplarnianych. Możemy więc nie jeść mięsa i nie jeździć samochodem, ale jeśli nasza energetyka będzie się opierała w 90 proc. na węglu tak, jak jest teraz, to niewiele to da. To, co nam jest potrzebne, to nie powszechna asceza, której i tak nie da się wprowadzić, ale możliwie szybka, możliwie powszechna zmiana systemu produkcji energii.
A może trochę nie doceniasz roli świadomości społecznej w tej całej zmianie? W końcu to my musimy wybrać polityków, którzy dokonają potem zmian systemowych, a łatwiej nam chyba jest pokierować swoje polityczne wybory w stronę zgodną z naszym osobistym stylem życia.
Rozumiem ten argument i do w pewnego stopnia także go podzielam. Z drugiej strony istnieją bardzo ciekawe badania, które mówią, że ludzie mający wyższą świadomość ekologiczną, mają także… wyższe prywatne emisje niż ci o mniejszej świadomości.
Wynika to z tego, że najważniejszą zmienną, która wpływa na naszą prywatną emisyjność, jest nasz dochód. Osoby bardziej proekologiczne to zazwyczaj osoby lepiej wykształcone, a wykształcenie silnie koreluje z dochodem. Jeśli więc masz wyższe dochody, to po prostu zużywasz więcej zasobów – trudno jest się powstrzymać przed wygodnym życiem.
Jeśli jednak porównamy dwie osoby o podobnych dochodach, stylu życia i poglądach ekologicznych, z których jedna będzie mieszkańcem USA, a druga Szwecji, to ta druga będzie miała kilka razy mniejszy ślad węglowy. Najważniejszą przyczyną takiego stanu rzeczy jest po prostu różnica w miksie energetycznym. Szwecja opiera swoją energetykę w większości na energii jądrowej i hydroenergetyce, a USA na paliwach kopalnych. Kolejny raz wracamy do energetyki – do kwestii systemowej.
Czyli uważasz, że jakość naszego życia nie musi spaść, żeby katastrofa klimatyczna została powstrzymana? Nie jest to zbyt optymistyczne podejście?
Stoję na stanowisku, że im więcej ludzi żyje na możliwie wysokim poziomie, tym jest po prostu lepiej. Propozycje, które pojawiają się czasem ze strony radykalnie ekologicznej, żebyśmy rozpoczęli taki "hippisowski" styl życia, uważam za niepożądane. Ludzie w większości po prostu tego nie chcą. To propozycje niewykonalne politycznie i po prostu pogarszające naszą sytuację materialną.
Choć podzielam argumenty mówiące o tym, że dobrobyt to nie tylko to, ile mamy gadżetów w domu, ale również wysokiej jakości usługi publiczne, większa równość ekonomiczna i więcej wzajemnego szacunku (to zresztą jest silnie związane z równością ekonomiczną), to te rzeczy zaczynają dla ludzi odgrywać rolę dopiero na pewnym etapie rozwoju społeczno-gospodarczego. Żeby do niego dojść, potrzebujemy... energii. Energii potrzebuje również wytworzenie wysokiej jakości usług publicznych.
Jako człowiek zajmujący się zawodowo tematem nierówności ekonomicznych i czasem również ubóstwa, zakładam, że im żyje się nam wygodniej, jesteśmy bogatszym społeczeństwem, mamy większe mieszkania – tutaj oczywiście bez przesady, amerykański styl życia z 300-metrowym domem dla 4-osobowej rodziny jest systemowo nie do uzasadnienia – im żyjemy dłużej, lepiej jemy, mamy więcej możliwości podróżowania itd., tym lepiej. Zwłaszcza im bardziej te jakości są dostępne dla osób biedniejszych. Za naprawdę dobrze urządzone społeczeństwo uważam takie, gdzie osobom mniej zamożnym żyje się dostatnio i wygodnie.
W okresie pandemii zintensyfikowały się głosy mówiące: nie podróżujmy, miejmy zimniej w domach, żyjmy w mniejszych mieszkaniach. Nie widzę w tym sensu. Nie można zabraniać ludziom, zwłaszcza biedniejszym, żeby się bogacili. Taka logika jest też absolutnie przeciwskuteczna w walce ze zmianami klimatu.
Zmianami, które musimy za wszelką cenę zatrzymać.
Oczywiście, bo jeśli tego nie zrobimy, to skażemy setki milionów albo nawet miliardy ludzi na znaczne pogorszenie sytuacji życiowej. To, co dało nam wcześniej spalanie paliw kopalnych – dobrobyt, rugowanie biedy, wydłużanie długości życia – może paradoksalnie zostać zniweczone przez ten sam proces. I najmocniej uderzy w tych już najbiedniejszych, nie mówiąc o katastrofalnych skutkach dla przyrody.
Musimy zdawać sobie sprawę, że o ile paliwa kopalne odsądza się teraz od czci i wiary, to nasza cywilizacja wygrzebała się z biedy dzięki energii, którą z nich pozyskiwaliśmy. Przed rewolucją przemysłową, przez cały czas trwania naszego gatunku, oczekiwana średnia długość życia nie przekraczała 30 lat.
Ale teraz po prostu ten model się wyczerpał. Spalanie paliw kopalnych nam szkodzi. I musimy potraktować przemianę naszych gospodarek jako priorytetową kwestię techniczną, której efektem będzie polepszenie jakości naszego życia, a nie pogorszenie.