Jak pracują cyberprzestępcy? Mają swoje firmy, biura i dni wolne
Dawno minęły już czasy, gdy hakerami byli zapaleńcy komputerowi, którzy z zacisza własnego pokoju włamywali się do komputerów tylko dla samej satysfakcji i prestiżu. Dziś grupy hakerów działają jak normalne firmy. Mają biura, hierarchię, ścieżkę kariery, godziny pracy i urlopy.
- Gdy kiedyś zastanawialiśmy się, skąd byliśmy atakowani, to na kalendarz ataków nałożyliśmy kalendarz dni wolnych podejrzewanego przez nas kraju. Trafiliśmy w dziesiątkę – mówi Leszek Tasiemski z F-Secure – z tego samego powodu nasilenie ataków często spada po godzinie 17, gdy ludzie kończą pracę i idą do domów.
Największe grupy hakerskie, przynajmniej te, które atakują Polskę, znajdują się w Rosji - oceniają eksperci z F-Secure. Oprócz tego najwięcej ataków przychodzi do nas z Niemiec, Holandii oraz oczywiście z samej Polski. Nie znaczy to, że to obywatele tych krajów właśnie nas atakują, możliwe, że tam znajdują się tylko serwery, nad którymi inny kraj przejął kontrolę i wykorzystuje je do ataków na nas.
- W ciągu 24 godzin obserwujemy ponad 40 tysięcy ataków na sieć w naszym kraju – mówi Leszek Tasiemski – a dotyczy to tylko naszych honey potów, czyli specjalnych serwerów - pułapek, które monitorujemy. Realna skala jest zdecydowanie większa.
Za skuteczne przeprowadzenie ataku na komputer osobisty, czyli np. zainfekowanie go wirusem i dodanie do botnetu, haker może liczyć na kilka dolarów wynagrodzenia.
– Takie osoby stoją najniżej w hierarchii, często nawet nie mają zaawansowanych umiejętności i korzystają z narzędzi dostarczonych przez kogoś innego, nazywamy ich „script kiddies” – tłumaczy Tasiemski – największe pieniądze zarabiają ci na samej górze, jak to w każdej firmie.
Zainfekowany komputer może później posłużyć do przeprowadzenia ataku DDoS, czyli zbombardowania wybranej strony taką ilością zapytań, że przestaje ona działać. Na skutek takiego właśnie ataku w zeszłym roku padły takie strony jak Amazon, Twitter, Reddit, Spotify, CNN i wiele innych. A ataki DDoS są coraz łatwiejsze do przeprowadzenia. Nie trzeba nawet posiadać dostępu do własnego botnetu. Można go wynająć już za 5 dolarów (za atak trwający 5 minut) – wynika z danych zebranych przez Kaspersky Lab, wg nich średnia cena za godzinę ataku DDoS to 25 dolarów. Niektóre „usługi” oferują nawet zniżki dla stałych klientów.
Ostatnio popularnym sposobem „zarobku” hakerów jest ransomware, czyli wyłudzanie okupu za odszyfrowanie danych. Chociaż policja radzi ofiarom, aby nie płaciły przestępcom, to jednak większość z nich się na to decyduje. W zeszłym roku przestępcy wyłudzili w sumie blisko miliard dolarów, a skala tego procederu będzie zapewne rosła, bowiem ransomware też zaczyna działać jako usługa. W odróżnieniu od ataków DDoS ofiarami ataków typu ransowmawre padają też często zwykli użytkownicy. Są zazwyczaj łatwiejszymi celami niż duże korporacje, a przestępcom nie robi różnicy, od kogo dostaną pieniądze. Wg Leszka Tasiemskiego z F-Secure rynek ransomware ewoluuje.
– Jeszcze niedawno często udawało się wynegocjować obniżenie okupu o ok. 30 proc. teraz jest zdecydowanie trudniej – tłumaczy Tasiemski.
Jak zatem uchronić się przed rosyjskimi (i innymi) hakerami? Kroki są zawsze te same: uzbrój się w program antywirusowy i firewall, nie klikaj w nieznane linki i nie pobieraj plików z nieznanych źródeł. Już te proste rady znacząco utrudnią „pracę” hakerom.