Najgłębsze znane miejsce – te 20 minut mogło skończyć się śmiercią

Głębia Challengera to najniżej położone miejsce na Ziemi, które zbadano dzięki inżynierii na najwyższym poziomie. Oczywiście nie było łatwo i eskapada wymagała konstrukcji mogącej znieść ekstremalne warunki.

Głębia
Głębia
Źródło zdjęć: © Getty Images | Joel Sharpe
Marcin Hołowacz

25.01.2022 | aktual.: 24.02.2022 15:39

Firma Cantieri Riuniti dell'Adriatico podjęła się niemożliwego, a przynajmniej tak mogło się wydawać. Eksperci stworzyli ciśnieniową kabinę w kształcie kuli, wysoce odporną na zgniatanie – ściany miały prawie 13 cm warstwy stali.

Niezbędne było poradzenie sobie z bardzo wysokim ciśnieniem na poziomie 110 MPa. Dla lepszego zobrazowania można wspomnieć, że to nacisk przekraczający tonę, oddziałujący na każdy centymetr kwadratowy kadłuba batyskafu.

Cud inżynierii, mniej więcej takie skojarzenia powodowała konstrukcja w postaci batyskafu Trieste, którego nazwa nawiązywała do miasta budowy.

Na głębokości 11 kilometrów nikt nas nie uratuje

Mówimy o zejściu na 11 kilometrów w dół. Głębia Challengera znajdująca się w Rowie Mariańskim jest odległym i niegościnnym miejscem. Jeżeli coś pójdzie nie tak… nie można liczyć na ratunek, bo nie będzie na to szans. Pomimo tego, dwóch śmiałków zdecydowało się wejść do przestrzeni o średnicy 216 cm i zaryzykować.

Batyskaf Trieste oferował naprawdę mało miejsca dla ludzi. Kabina załogi stanowiła niewielki element, który został umiejscowiony pod zasadniczą częścią batyskafu. W związku z tym, że była cięższa od wody, znalazła się pod 15-metrowym pływakiem z wypełnieniem balastowym.

Zejście pod wodę
Zejście pod wodę © Getty Images | nudiblue

Co ciekawe, pomijając same zbiorniki z wodą, skorzystano również ze zbiorników na benzynę, ale wspomniana benzyna miała pełnić funkcję nieściśliwego wypełnienia, co pozwalało na użycie lekkich, cienkich ścian w pływaku.

Jeżeli natomiast chodzi o formę obciążenia, zdecydowano się na dziewięć ton żelaznego granulatu, który znalazł się w dwóch pojemnikach. Taki balast nie był czymś typowym, a do okrętów podwodnych z zasady wybierano rozwiązanie oparte na usuwaniu wody za pomocą sprężonego powietrza.

W takim razie dlaczego Trieste otrzymał żelazny granulat? Odpowiedzią jest fakt, że na tak ekstremalnych głębokościach, niezwykle wysokie ciśnienie wody uniemożliwiało stosowanie rozwiązań znanych z okrętów podwodnych.

Trieste miał balast utrzymywany przez elektromagnesy. Takie błyskotliwe rozwiązanie miało świetną zaletę, mianowicie w przypadku awarii zasilania, obciążenie automatycznie się zwolni, a batyskaf będzie mógł się wynurzyć.

To oni odważyli się odwiedzić Głębię Challengera

Auguste Piccard był dobrze znanym i cenionym fizykiem. Zajmował się m.in. budowaniem batyskafów, a robił to zarówno we współpracy z marynarką francuską, jak i na przykład włoską. Istotną informacją jest to, że po tym jak Włosi przeprowadzili już liczne testy z takim batyskafem, postanowili sprzedać go marynarce USA.

Jaka była reakcja Amerykanów? Pojawiły się zachwyty związane z możliwościami nowego zakupu. Syn Auguste’a, czyli Jacque Piccard, został konsultantem zatrudnionym przez USA. Co ciekawe, miał być na pokładzie Trieste w trakcie przełomowego zanurzenia. Znalazło się też miejsce dla drugiego śmiałka, a był nim Don Walsh, człowiek o kilkunastoletnim doświadczeniu w marynarce. Warto dodać, że w swoim życiu zyskał on ogromne uznanie jako bardzo zasłużonych badacz głębin.

23 stycznia 1960 roku jest dniem, w którym Trieste rozpoczął swoją misję. Ciężko sobie to wyobrazić, ale chodzi o zanurzenie na głębokość 11 kilometrów. Śmiałkowie musieli wytrzymać niemal pięć godzin samego procesu zanurzania.

Rów Mariański i prawdziwe chwile grozy

Większość ludzi zamieniłaby się w kłębek nerwów. W końcu nikt nie chce zostać zmiażdżony przez niewyobrażalne ciśnienie wody. Tego typu świadomość zawsze siedzi gdzieś z tyłu głowy i co jakiś czas o sobie przypomina. To właśnie wtedy doszło do szokującego wydarzenia.

Nurkowanie w nieznane
Nurkowanie w nieznane © Getty Images | SEAN GLADWELL

Dostępne miejsce dla załogi? Tak mało, że można było nabawić się klaustrofobii. To trochę tak, jakby zamknąć dwóch mężczyzn w niewielkich rozmiarów szafie na ubrania. Dodatkowo wokół panowały zabójcze warunki, a ciśnienie znajdowało się na poziomie 1000 razy większym od warunków z powierzchni.

Tutaj nikt nie przybędzie z pomocą, więc lepiej, żeby wszystko poszło zgodnie z planem. Około dziesiątego kilometra, daleko od innych ludzi, ale za to blisko dna Rowu Mariańskiegow kabinie rozległ się ogłuszający huk. Po chwili załoga zrozumiała, że przyczyną dźwięku było pęknięcie zewnętrznej części bulaju – małego okienka.

Co prawda jego grubość wynosiła kilkanaście centymetrów, ale miażdżące ciśnienie wywarło taką presję, że doszło do pęknięcia. Załoga podjęła decyzję, że misja musi zostać kontynuowana i nie warto jej przerywać.

Cztery godziny i czterdzieści osiem minut, tyle czasu było potrzebne do tego, żeby osiąść na dnie. Niestety obecność Trieste przyczyniła się do podniesienia sporej chmury mułu. Niezbędna była cierpliwość i odczekanie, aż w końcu udało się zobaczyć… rybę.

Wtedy nikt nie miał tego typu wiedzy, ale nawet w tak ekstremalnych warunkach można napotkać między innymi na ryby. Są one przystosowane do głębokości i radzą sobie z miażdżącym ciśnieniem. Załoga spędziła na dnie jakieś 20 minut, po czym zdecydowała się rozpocząć procedurę wynurzenia.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (4)