"Gdy znaleźliśmy się w stanie nieważkości, wszyscy zaczęli się śmiać". Astronauta Chris Hadfield w rozmowie z WP
Chris Hadfield przez pół roku był dowódcą Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Dzięki zdjęciom i filmom, które robił w stanie nieważkości, pokochały go miliony ludzi na całym świecie. Dziś rozmawia z Wirtualną Polską o tym, czy poleciałby na Marsa, jak musiał na nowo nauczyć się chodzić i dlaczego ISS jest trochę jak dom na działce.
Andrzej Lewandowski: Kiedy zrozumiałeś, że chcesz zostać astronautą?
Chris Hadfield: To było trochę jak gotowanie wody. W młodości oglądałem wiele filmów i czytałem wiele powieści z gatunku science-fiction, np. Star Trek czy Odyseja Kosmiczna 2001. W tym samym czasie Neil Armstrong i Buzz Aldrin wylądowali na Księżycu. Tego dnia doszło do "punktu wrzenia" i moje marzenie się skrystalizowało. Wtedy właśnie zdecydowałem, że chcę zostać astronautą. Miałem 9 lat.
Jak wyglądała droga do spełnienia tego marzenia?
Nie miałem pojęcia, jak tego dokonać. Wtedy nie było jeszcze kanadyjskich astronautów. Ale pomyślałem sobie, że kiedyś niemożliwym było chodzenie po Księżycu. Musiałem wymyślić, co muszę zrobić, aby spełnić swoje marzenie. Wiedziałem, że ma to coś wspólnego z lataniem. Więc nauczyłem się latać. Najpierw na szybowcu. Potem wstąpiłem do wojska, gdzie zostałem pilotem myśliwców, a później pilotem doświadczalnym. Wiedziałem też, że będę musiał rozumieć skomplikowane zagadnienia. Poszedłem więc na studia. Dopiero po tym czasie powstała Kanadyjska Agencja Kosmiczna i rozpoczęła rekrutację astronautów. Pamiętam, że za pierwszym razem zgłosiło się 5 tys. ochotników. Ja miałem to szczęście, że się zakwalifikowałem i trzykrotnie poleciałem w kosmos.
Jako astronauta dużo czasu spędzałeś bez kontaktu z rodziną. Jak sobie z tym radzili?
Niezależnie od tego, co robisz zawodowo, z rodziną spędzasz tak naprawdę jedynie mniejszą część swojego czasu. Jeśli przez 8 godzin dziennie pracujesz i przez 8 śpisz, to zostaje tylko kilka godzin dla rodziny. W przypadku astronautów jest jeszcze gorzej, bo dużo podróżujemy. Dodatkowo jest to bardzo niebezpieczna praca. Astronauci regularnie giną w katastrofach, a wszystko to odbija się stresem na rodzinie. Jednak gdy z bliskimi rozmawia się o tych problemach i wzajemnie wspiera, to wszystko się wyrównuje. Poza tym rodziny astronautów mają pewne korzyści, których nie mają inni. Mogą poznać sławnych ludzi, robić ciekawe rzeczy i podróżować po świecie. Bycie astronautą to ciężka i wymagająca praca, ale też niezwykle ciekawa także dla rodzin astronautów.
Jakie to wrażenie znaleźć się w stanie nieważkości?
Pierwsze wrażenie, jeszcze zanim dojdzie do nieważkości, to ogromna siła rakiety kosmicznej, która wgniata w fotel. Podczas startu i fazy wyniesienia, które są najniebezpieczniejszymi elementami, załoga pilotuje rakietę - co wymaga od nich ogromnego wysiłku zarówno mentalnego, jak i fizycznego. I nagle silniki się wyłączają i grawitacja przestaje działać. To jeszcze bardziej potęguje to doznanie. Pyłki i drobne elementy, których technicy nie sprzątnęli, zaczynają się unosić. Twoja lista zadań zaczyna latać ci przed oczami. Odpinasz pasy i czujesz się, jakby ktoś dał ci supermoc. Możesz się unosić i latać. Wtedy cała załoga zaczyna się śmiać. Myślę, że każdemu by się spodobało.
Ciężko jest później przyzwyczaić się do ziemskiego przyciągania?
To dość szokujące wrażenie i bardzo przytłaczające. Błędnik szaleje i ciężko jest utrzymać równowagę. Serce zapomniało, jak to jest pompować krew do głowy i nie da się nawet stać, żeby się nie przewrócić. Do tego twoje kości są słabsze, tracą gęstość. Kilka dni mija, zanim ustąpią zawroty głowy. Po kilku tygodniach zaczynasz czuć się w miarę normalnie. Dopiero po kilku miesiącach można normalnie biegać. A dopiero po kilku latach gęstość kości wraca do normalnego stanu. Ale doświadczenie lotu w kosmos jest warte tych wszystkich lat rehabilitacji. Jest tak nowe i oświecające, że cała reszta nie ma znaczenia.
Chętnie wrzucałeś zdjęcia i filmy z Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Skąd taki pomysł?
Byłem na ISS w sumie trzy razy. Podczas pierwszych dwóch pobytów, gdy widziałem coś pięknego, nie miałem możliwości podzielenia się tym ze światem. Za trzecim razem na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej był już internet. Jeśli zobaczyłem coś interesującego, np. Plac Zamkowy w Krakowie, to mogłem zrobić mu zdjęcie i od razu podzielić się nim z miliardem ludzi. Zawsze robiłem wszystko, aby podzielić się swoimi doświadczeniami.
A które ze zdjęć z życia codziennego stacji najbardziej ci się podobało?
Co jakiś czas musimy wypuszczać tlen z awaryjnych butli. Kiedyś nagrałem z tego krótkie, śmieszne wideo. Kiedy wysłałem je do Kanadyjskiej Agencji Kosmicznej okazało się, że zrobili z tego jeszcze śmieszniejszy klip z muzyką.
Jak wygląda codzienne życie na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej?
ISS ma dwie główne centrale. W Moskwie i w Houston w Teksasie. Oprócz tego są jeszcze w Monachium, w Montrealu i w Tokio. Czyli jest pięć dużych organizacji na całym świecie i każda z nich uważa, że musi zapełnić ci czas co do minuty. Każdego dnia pojawia się grafik, w którym masz wypisane zadania z dokładnością do 5 minut. Codziennie rano dostajesz nową rozpiskę, odbywasz briefing z każdą centralą i zaczynasz pracować. Pracujesz przez 16-18 godzin dziennie. W tym czasie musisz też jeść i ćwiczyć przez min. 2 godziny, aby twoje kości traciły jak najmniej gęstości. Nie jesteśmy tam dla zabawy. Pracujemy tam bardzo ciężko. Ale każdego dnia mamy 8 godzin na sen. Ja nie potrzebuję aż tyle, więc każdego dnia kilka godzin wykorzystuję dla siebie, aby posłuchać muzyki, zrobić zdjęcia, nagrać wideo. Mówiłem sobie, że wyśpię się na Ziemi, nie chciałem przegapić ani jednej chwili na ISS.
A jak to było ze Space Oddity, piosenką Dawdia Bowiego, którą nagrałeś w kosmosie?
Przez całe życie grałem w zespołach muzycznych. Piszę i nagrywam muzykę. Grałem nawet na stacji Mir w 1995 roku. Była tam stara gitara z Petersburga. Muzyka była ze mną przez całe moje życie. Teraz na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej jest gitara i każdego dnia od 16 lat ktoś na niej gra. Ja też na niej grałem. Gdy ludzie usłyszeli, że gram na ISS, powstała grupa, która chciała, abym zagrał Space Oddity. Mój syn napisał nowe słowa piosenki, tak aby astronauta w niej nie ginął. Nagrałem więc wokal, a na iPadzie na aplikacji Garage Band nagrałem muzykę, a potem gitarę. Wszystko zajęło może godzinę. Na Ziemi podłożono resztę muzyki i potem musieliśmy dostać zgodę od Bowiego, aby nagrać wideo. Okazało się, że Dawid Bowie uwielbiał moją wersję i określił ją jako najbardziej wzruszającą. To był dla mnie największy komplement. Gdy się zgodził nagrałem wideo na stacji. Okazało się ono ogromnym sukcesem i pokazało ludziom jak naprawdę wygląda życie w kosmosie. Że jest pięknie, cicho i magicznie.
Mówiłeś o gitarze, która nie jest raczej podstawowym wyposażeniem misji kosmicznej. Jakie inne elementy tam się znajdują?
To jest trochę jak dom na działce, gdzie każdy coś przywiezie i potem zbiera się tam masa różnych rzeczy. Ktoś przywiezie kapelusz, okulary, płaszcz albo coś innego jako swoje osobiste rzeczy. Trzymamy to wszystko w jednej wielkiej torbie. Fajnie jest czasem mieć coś specjalnego na urodziny albo Halloween. Oprócz tego jest kilka instrumentów muzycznych. Oprócz gitary jest harmonijka ustna i mały keyboard. W końcu wszyscy jesteśmy ludźmi i nawet tam na górze trzeba czasem oderwać się od pracy.
Przenieśmy się na chwilę do świata fantazji. Gdyby ktoś zaproponował ci bilet na Marsa, poleciałbyś?
Bycie astronautą to nie tylko podróż. My nie jesteśmy zwykłymi pasażerami. Przed swoim pierwszym lotem spędziłem 20 lat przygotowując się do misji, pracując nad statkiem kosmicznym, tworząc go i udoskonalając. Więc gdybym miał lecieć na Marsa to po co? W jakim celu? Nie zrozum mnie źle, oczywiście, że bym chciał polecieć na Marsa, ale musi być w tym jakaś misja, a nie tylko po to, żebym mógł się pochwalić, że byłem na Marsie. Ale jeśli mógłbym chodzić po czerwonej planecie z młotkiem i szkłem powiększającym szukając śladów prehistorycznego życia, to czyż to nie byłoby pięknym zadaniem dla odkrywcy na Marsie?