Fanboje, kowboje i chamy, czyli kim jesteśmy w sieci
Żeby zaistnieć w internecie, trzeba być kimś. Fanbojem, kowbojem, perfekcjonistą, profesjonalistą albo zwykłym chamem. Byle pełną gębą, bo Internet nie znosi półśrodków.
24.05.2011 13:48
Całymi latami miałam okazję obserwować ludzi piszących w internecie. Podlegają oni takim samym wpływom, jak w świecie zewnętrznym. Internet to rzeczywistość nie mniej realna, niż ta rozciągająca się za naszymi oknami. Rządzi nią pragnienie bycia popularnym, dostrzeganym, opiniotwórczym. A żeby się załapać, trzeba czymś szanownej publice zaimponować.
Bardzo skuteczna jest technika „na chama”. Na publikę najlepiej działa, jak się szanownej publice powie, że się ją ma „gdzieś”. W poważaniu. W tej części ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Wtedy się publika sroży i natychmiast robi delikwentowi darmową reklamę jak internet długi i szeroki. A znajdą się też tacy, którzy z błogim uśmiechem nadstawią kabelki i szepną: „No, połajaj mnie jeszcze, jestem Twoim największym fanem!”. Wyłączają się oni mentalnie z ogółu, do którego zwraca się autor i dzielnie sekundują jego poczynaniom, zupełnie nie biorąc ich do siebie. Prawdziwy cud psychologiczny. Zresztą, taki internauta, który ma wszystkich gdzieś, to musi być grubą rybą w sieci, a takiego się trzeba trzymać. Może mu spomiędzy ostrych zębiszczy wypadnie jakaś mała rybka i trochę planktonu, na której pożywią się padlinożercy.
Można też zostać fanbojem. Zafiksować się na marce, zjawisku, usłudze i na każdym kroku powtarzać, że to największe szczęście, jakie nas w życiu spotkało. Objawienie połączone z religijnym uniesieniem. Należy wtedy wykazać się czujnością i uwagą w śledzeniu, czy przypadkiem z logo naszego ulubionego brandu nie odpadł jakiś piksel i mieć gotową tyradę na temat przemyślnej idei, która ukrywa się za całą akcją. Wady należy obracać w zalety, zalety w cuda, a cuda - w zdarzenia mistyczne. Mając oczywiście nadzieję, że nie trafimy na perfekcjonistę, bo perfekcjonista, to prawdziwe zagrożenie w sieci.
Perfekcjonista nie jest zainteresowany formalną treścią, ani też przekazem. Perfekcjonista ze stoickim spokojem czyha. Czyha na niedoskonałości, które skwapliwie punktuje i szeroko rozważa. „A”. zamiast „Ą”? Źle przeliterowana nazwa? Brak przecinka? To wszystko ma znaczenie dużo większe, niż zaprezentowana treść. Jako komentator, perfekcjonista jest gilotyną na autora. Jako autor produkuje długie, przemyślne i zawiłe wywody, mające usidlić Czytelnika. Przewiduje też doskonale wszelkie komentarze i od razu na nie odpowiada, nie dając tłuszczy żadnych szans. Kto jak kto, ale on się złapać na haczyk nie da. Ma też gotowe definicje, pochodzące z Wikipedii, na poparcie wszystkich swoich tez i okrasza nimi gęsto każde, więcej niż pięcioliterowe, słowo.
Kowboj, to przypadek zabawny, bo czytając jego wpisy ma się wrażenie, że właśnie przed chwilą zeskoczył z ochwaconej kobyły. Nie do końca jeszcze wie, ilu Indian znajduje się w Saloonie, ale już wyciągnął colta z kabury i grozi barmanowi. Starym zwyczajem, kowboja prowokować nie trzeba - czuje się sprowokowany każdą napisaną literką, a w dodatku jakiś skunks zwinął mu świeżo wyprawioną skórkę preriowego pieska. Za każdym razem, gdy pojawia się w wątku, grabarz zdejmuje wymiary na trumnę, bo wieszczą mu śmierć szybką i nagłą. Ale jak to legenda Dzikiego Zachodu - zabili go i uciekł, i kiwa palcem w bucie - jest nieśmiertelny.
Zupełnie inaczej ma się sprawa z profesjonalistami. Profesjonalista to człowiek nadziany w garnitur, z krawatem i dyskretnym zegarkiem - z niedyskretnym mógłby zostać wzięty za fanboja. Profesjonalista obnaża. Nie się, ale mechanizmy, procesy i zasady. Gdy już zostaną obnażone, wyjaśnia dzielnie niedouczonym i upośledzonym intelektualnie Czytelnikom przeróżne tajniki świata technologii, polityki i religii. Może brylować również w tematach łączonych - jak religia technologiczna, polityka religijna oraz polityka technologii. Aż dziw bierze, że taki obyty w tematach wszelakich człowiek ma czas na przesiadywanie w internecie, bo wedle wszelkich przesłanek, powinien właśnie lecieć Concordem na bardzo ważne konsultacje, na samym szczycie-szczytów Narodów Zjednoczonych.
A ja dla odmiany, chciałabym czasem wymienić poglądy z normalnym człowiekiem! "To nie w internecie" - powiecie zapewne. A co za różnica? Czy człowiek podłączający się do sieci, musi cierpieć na syndrom Goofiego? Pamiętacie tę kreskówkę? Goofi wychodzi z domu, w nieskalanym garniturze i krawacie, uśmiecha się do świata, uchyla kapelusza pozdrawiając sąsiadów, zmierza do samochodu, otwiera drzwi, wsiada do środka i …. oczy wyskakują mu z orbit, pokrywają się siateczką pękniętych naczyń krwionośnych, a z uszu wylatuje para, porównywalna do tej uwalnianej przez współczesne oczyszczacze parowe. Goofi zamienia się w pirata drogowego, pełnego furii i agresji. Która oczywiście natychmiast mija, wraz z opuszczeniem pojazdu. Tak działa na ludzi Internet?
Łatwe wnioski, popularne poglądy, niesprawdzone informacje - tak łatwo przenosić je do świata realnego. Tak łatwo się zapomnieć i po wyłączeniu komputera zapomnieć o wyciągnięciu baterii z Alter-Ego. I co wtedy? Zaleje nas fala wojujących kowbojów, profesjonalistów za dychę, natrętnych perfekcjonistów i zwyczajnych chamów? A może zrobimy próbę? Proponuję T-Shirty z odpowiednimi napisami: "Wytknę Ci wszystkie Twoje Błędy", "Wiem Wszystko Najlepiej", "Mam gdzieś Ciebie i Twoje opinie" oraz "Najpierw strzelam, a potem zadaję pytania". Następnie wypuścimy grupę testową na ulicę i zobaczymy, ile przyjaznych opinii zbiorą badacze i na ile reakcja przechodniów będzie adekwatna do tej prezentowanej w Internecie.
Jak myślicie, będzie?
Chyba nie chcielibyście w życiu realnym usłyszeć, że ktoś ma Was "gdzieś", dyskutować z kimś, kto wie wszystko najlepiej, poddawać się osądowi kogoś, kto wytknie Wam wszystkie Wasze błędy i nastąpić na odcisk komuś, kto najpierw strzela, a potem zadaje pytania? Prawda?
Co proszę? Że w internecie, to nie jest naprawdę? Momencik. To, w jakim celu tworzymy sobie wirtualny świat, który z założenia mógłby być idealnym polem do wyrażania naszego prawdziwego "Ja" i zamieniamy go w cyrk, a samych siebie w małpy?
To jest dopiero marnotrawstwo wirtualnej przestrzeni! Nic dziwnego, że co jakiś czas chcą nam internet cenzurować i obwarowywać przepisami, skoro sami nie potrafimy zaprowadzić porządku. I zachowujemy się jak dzieci w podstawówce, lecące jak lep do najsilniejszego w klasie, wywracamy gałami za najbardziej pustą lalą i wyśmiewamy najsłabszych, bo ktoś musi być kozłem ofiarnym. Jeśli nie potrafimy normalnie funkcjonować w świecie wirtualnym, to ja nie chcę wiedzieć, co zrobimy w najbliższym czasie z tym prawdziwym. Ale mam przeczucie, że to nie będzie nic dobrego.
_ Kinga Joanna Ochendowska _