Elon Musk to Tech Bro, czyli technologiczny buc. Sytuacja z Tajlandii tylko to potwierdza
Nazwanie przez Elona Muska pedofilem człowieka, który ratował tajskie dzieci, nie jest wbrew pozorom głównym problemem. Jest symptomem i sygnałem znacznie poważniejszego kłopotu, jaki trawi Dolinę Krzemową - pojmowania swojej roli i kultury pracy.
Jednym z określeń, które kilka lat temu zrobiło furorę wśród krytyków Doliny Krzemowej, było hasło Tech Bro. Jak podaje najbardziej kompleksowe źródło opisujące takie neologizmy, "uliczny" słownik Urban Dictionary, to ludzie, którzy specjalizują się w technologiach, pracując jako inżynieriowe, deweloperzy i programiści. Osiągają na tym polu duże sukcesy lub czekają na swój wielki przełom. Ale to tylko połowa określenia.
Druga połowa mówi o tym, że często brakuje im podstawowych umiejętności życia w grupie i społeczeństwie, mają wybuchowy temperament, nie dogadują się z innymi ludźmi, brakuje im empatii, a do tego są seksistowscy. W książce "Brotopia" dziennikarka Emily Chang nazwała z tego powodu Dolinę Krzemową mianem "klubu tylko dla chłopców".
Od chęci pomocy do wymiany ciosów
Elon Musk swoim zachowaniem w Tajlandii pokazał, że ma większość cech typowego Tech Bro. Przeanalizujmy sytuację od początku. W jednej z jaskiń zostało uwięzionych 12 chłopców oraz ich trener. Sytuacja jest napięta, intensywne deszcze utrudniają akcję, nie wiadomo, ile tygodni potrwa wyciąganie uwięzionych. Do pomocy przyłączają się ratownicy z całego świata, wliczając to komandosów z amerykańskiego Navy SEALS.
Plan ratunkowy przygotowali eksperci z zakresu nurkowania w jaskiniach - wąskiej specjalizacji, która wymaga lat treningu. Elon Musk, przejęty sytuacją bądź chcący wykorzystać jej potencjał medialny dla własnego rozgłosu, wkracza do akcji. Najpierw przebąkuje coś o radarach do badania gruntu, akumulatorach i jego firmie Boring Company, która specjalizuje się w "kopaniu dziur". Później oddelegowuje zespół inżynierów do zbudowania mini-łodzi podwodnej z elementów rakiety kosmicznej.
Jednak zamiast głosów zachwytu, założyciel PayPala i twórca SpaceX spotyka się z dość chłodnym przyjęciem. Najpierw słyszy, że jego pomysł jest niepraktyczny. Już to wywołuje jego niezadowolenie, bo w końcu pojawił się niczym Superman, by uratować 13 osób swoim umysłem i genialnymi narzędziami.
Gwoździem do trumny jest jednak opinia jednego z uczestników akcji. Vern Unsworth stwierdził, że Musk może "wsadzić swoją łódź podwodną tam, gdzie go zaboli", a samo urządzenia "nie miało prawa zadziałać". Całość miała być tylko PR-ową zagrywką, skwitował Unsworth.
Tech Bro circa 2005.
I tutaj jesteśmy w punkcie, gdzie Musk określa ratownika mianem "pedofila". "Wyślemy naszą mini łódź podwodną do piątej jaskini bez problemu. Sorry pedofilu, sam się o to prosiłeś". Z ust miliardera i geniusza wyrywa się zwykłe chamstwo, które nie tylko nie przystoi idolom, "guru", ale daje też jasny sygnał, że komuś niepotrzebnie puszczają nerwy. I że ktoś szuka uwagi dotyczącej akcji, która już się zakończyła.
Hurraoptymizm, myślenie typu "Move Fast and Break Things" (działaj szybko, przełamuj rzeczy) i działanie szybkie, ale kosztem metodologii, ekspertyzy i analizy, nie sprawdziły się. Za to niezbędne okazało się przygotowanie merytoryczne, spokojne działanie i to, czym tak bardzo gardzą wielcy innowatorzy - minimalizowanie ryzyka oraz zwiększanie bezpieczeństwa.
Spieszyć się powoli
W swoim artykule dla "The Guardian" dr Zeynep Tufekci zauważa, że akcja ratownicza powinna być nauczką nie tylko dla Elona Muska, ale wszystkich innowatorów z Doliny Krzemowej. To ona właśnie zauważyła, że kultura bezpieczeństwa w pracy nie jest ograniczająca czy pozbawiona kreatywności. Pozwala na skuteczne działanie i tworzy procedury na przyszłe sytuacje i kryzysy, które w ten sposób można rozwiązać sprawniej i skuteczniej. Jako przykład podaje branżę lotniczą, która jest jedną z najmocniej regulowanych na świecie - zarówno przez firmy, jak i rządy. Ale w ten sposób to jedna z najbardziej wydajnych form podróży.
Jednak "zbawiciele", pokroju Marka Zuckerberga, Jeffa Bezosa czy właśnie Elona Muska, nie są zainteresowani w planach długoterminowych, tylko rewolucjach. Podbój kosmosu, loty na Marsa, wstrzymany już projekt dronów, które dostarczyłyby internet do najdalszych zakątków globu - te projekty są tak samo ambitne, jak niepraktyczne bądź nierealizowalne.
Te bardziej przyziemne sprawy, jak blokowanie pracownikom fabryk Tesli możliwości założenia związków zawodowych, strajki magazynierów Amazona czy media społecznościowe, które utrwalają "bańki informacyjne". Tech Bros nie przejmują się takimi banałami. W końcu w grę wchodzi wieczna chwała i miliardy dolarów na koncie.
Nie pierwszy raz naszemu wizjonerowi zdarzyły się podobne wpadki. Wcześniej wszedł w sprzeczkę z osobą tworzącą Existential Comics. Ta wytknęła mu, że Tesla nie poradziłaby sobie bez rządowego wsparcia. Musk zablokował go, na końcu dodając, że nie ma sensu "rozmawiać z szympansem". W ramach rewanżu powstał wyjątkowo zjadliwy komiks pod wielce mówiący tytułem "Elon Musk: Greatest Man Alive" (Elon Musk: Największy z żyjących ludzi). Można się jeszcze długo wyzłośliwiać, jednak łódź podwodna, stworzona do akcji ratunkowej, i tak może okazać się użyteczna - po kilku miesiącach testów i prób. Innowacyjność to naprawdę nic złego, ironicznie mówiąc.
Zobacz Też: Kto, oprócz SpaceX, podbija kosmos?
A żeby jeszcze lepiej zrozumieć, co kształtuje mentalność Tech Bro, warto również zapoznać się z książką "Atlas Zbuntowany", autorstwa Ayn Rand. W dużym skrócie, to historia genialnych jednostek, które muszą walczyć z motłochem, stojącym na drodze do zbawienia ludzkości przez wielkie umysły tych kilku osób. Dla niektórych publicystów nie ma ważniejszej inspiracji w Dolinie Krzemowej, niż ta nieżyjąca od prawie czterech dekad filozofka, wielbiąca skrajny indywidualizm.