Elektrownia wielokrotnego użytku. Jaki jest prawdziwy cel reaktora jądrowego w Ostrowcu? [ANALIZA]
22.09.2017 12:46
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Budowana w Ostrowcu pierwsza elektrownia atomowa na Białorusi spełnia jednocześnie kilka funkcji i zadań. W zależności od sytuacji i uwarunkowań rola jądrowego projektu zmienia się dostosowując do aktualnych potrzeb mocodawców z Moskwy.
Pierwsza rosyjska elektrownia na Białorusi
Michaliszki, miasteczko na lewym brzegu dosyć nizkim i piasczystym Wilij położone, jest jednem z tych miasteczek, jakie się po Litwie zwykle napotykać zdarza; niczem ono od innych się nie różni: małe, drewniane, ubogie – pisał w XIX wieku o wsi położonej na tzw. Litwie Środkowej hrabia Konstanty Tyszkiewicz. Opis ten w zasadzie mógłby pozostać aktualny do dzisiaj. Mógłby, gdyż małe miasteczko z górującymi nad krajobrazem wieżami zabytkowego kościoła barokowego właściwe niczym nie wyróżnia się na polsko-litewsko-białoruskim pograniczu. Wystarczy jednak wyjść na rogatki miejscowości i spojrzeć w stronę położonej zaledwie trzydzieści kilometrów na zachód granicy białorusko-litewskiej, by rozpościerający się widok upewnił nas, że oto dotarł do tego miejsca XXI wiek.
To tu, w pięknych okolicznościach przyrody, na rozległej polanie z jednej strony przylegającej do Naroczańskiego Parku Narodowego, a z drugiej do wijącej się pośród łąk rzeki Wilia, ulokowano pierwszą białoruską elektrownię jądrową. Walory przyrodnicze sprawiają, że rozległy plac budowy tym bardziej imponuje rozmachem. Elektrownia nazwana od położonego znacznie dalej, ale bardziej reprezentacyjnego miasta Ostrowiec, miała być nadzieją białoruskiej gospodarki. Słowo gospodarka pasuje tutaj najbardziej, gdyż określenie „gospodarski” najlepiej charakteryzuje stosunek białoruskiego prezydenta do przemysłowych, i nie tylko, przedsięwzięć.
„Znacie moje podejście – porządek powinien być wszędzie. Nigdzie nie może być niewykorzystanej ziemi, ani hektara. Tutaj ma być wzorowa budowa i wzorowa elektrownia jądrowa, tak aby ludzie mogli przyjeżdżać i zachwycać się poziomem bezpieczeństwa i podziwiać widoki” – mówił Alaksandr Łukaszenka tłumacząc lokalizację elektrowni. Odnośnie budowanej infrastruktury białoruski przywódca wydawał precyzyjne polecenia: „Nie wynoście jej w pole, jeśli ona może być zbudowana w Ostrowcu lub obok. To, co powinno być w pobliżu bloku energetycznego – budujcie. To, co można zbudować w mieście dla ludzi – budujcie tam”.
Sposób koordynowania budowy przez głównego budowniczego białoruskiego państwa oddaje całokształt energetycznego projektu Łukaszenki. Gdy w 2006 roku podjęto decyzję o budowie siłowni jądrowej miała ona stanowić zasadniczą część programu zmniejszenia zależności Białorusi od rosyjskiej energii. Dzięki uruchomieniu elektrowni Białoruś, importująca ze Wschodu ok. 90% gazu, miała zmniejszyć zapotrzebowanie na błękitne paliwo z Rosji o 5 mld m³ rocznie. Co więcej, miało pozwolić Białorusi na eksport energii do Unii Europejskiej, w tym Polski i Litwy.
Wszystko wskazuje jednak na to, że stanie się dokładnie odwrotnie. Zawarte w pomiędzy Rosją a Białorusią porozumienia dotyczące budowy elektrowni oddały stronie rosyjskiej praktycznie większość kontroli nad białoruskim systemem sieci elektroenergetycznych, zwłaszcza w zakresie dystrybucji energii na rynki zagraniczne. Rosja stała się również jedynym kredytodawcą, wykonawcą tej inwestycji oraz wyłącznym dostawcą paliwa nuklearnego. Tym samym realizacja tego projektu jeszcze bardziej pogłębi i tak już poważną zależność Mińska od Moskwy, zarówno w sferze energetycznej, jak i politycznej. W ten sposób Rosja pozyskała cenne narzędzie do wywierania wpływu na sytuację w branżu energetycznej w regionie Europy Środkowo-Wschodniej.
Białoruś skazana na Rosję
A miało być przecież inaczej. „Budowa elektrowni to strategiczne zadanie, od którego Białoruś nie może się uchylać. Ta decyzja nosi charakter historyczny, ponieważ od tego zależy gospodarcza, energetyczna i polityczna niezależność przyszłych pokoleń Białorusinów” – zapowiadał nie bez patosu jeszcze w 2008 roku białoruski przywódca. Nie krył przy tym, że owa niezależność ma dotyczyć uwolnienia się od dyktatu ceny za gaz od wschodniego sąsiada. „Gdyby była u nas elektrownia atomowa, inaczej by się z nami obchodzono” – żalił się w kwietniu 2006 r. tuż po tym, gdy Gazprom zapowiedział podniesienie białoruskiemu odbiorcy taryfy na błękitne paliwo.
Rzeczywistość szybko jednak zweryfikowała marzenia białoruskiego dyktatora. Mimo, że do współpracy zaproszono początkowo poważnych graczy na rynku energii jądrowej, w tym niemiecko-francuską Arevę, japońsko-amerykańską Toshibę-Westinghouse czy chiński CNGP. Niestety, proza życia okazał się decydującą nawet mimo tak szczytnej idei wybicia się na energetyczną niepodległość. Białoruś nie stać na samodzielne wybudowanie reaktora, w związku z czym kontrakt na jego budowę uwarunkowany musiał być jednocześnie kredytem na pokrycie kosztów. Dla zachodnioeuropejskich firm, które zwykły kierować się twardym rachunkiem ekonomicznym Białoruś, permanentnie określna jaka będąca na skraju bankructwa i której system gospodarczy nie rokował większych nadziei na poprawę, nie stanowiła atrakcyjnego partnera biznesowego. Także chiński koncern realizujący liczne zamówienia na wewnętrznym rynku nie był zdeterminowany do walki o białoruski projekt.
Rosjanie nienazbyt nerwowo oczekiwali więc ostatecznego wyboru przez władze w Mińsku wykonawcy elektrowni. Ale gdy doszło do rozmów nt. warunków realizacji inwestycji Rosjanie mogli już pozwolić sobie na proces ten okazał się długotrwały i napięty. Dopiero po dwóch latach od podjęcia decyzji o wykorzystaniu rosyjskiej technologii strony porozumiały się i w marcu 2011 roku podpisały międzyrządowe porozumienie o współpracy prz budowie białoruskiej elektrowni atomowej, mającej składać się z dwóch bloków o łącznej mocy 2400 MW w oparciu o rosyjską technologię WWER-1200.
Mimo, że już w październiku 2011 r. podpisano kontrakt na budowę obiektu, a miesiąc później międzyrządowe porozumienie uruchamiające rosyjską linię kredytową wysokości 10 mld dolarów na realizację inwestycji, to rosyjskie warunki okazały się niełaskawe dla białoruskiego sojusznika. Do podpisanej w listopadzie umowy o sprzedaży 50% akcji białoruskich sieci gazociągowych rosyjskiemu Gazpromowi dołączono specjalny punkt, dotyczący eksportu energii elektrycznej wytworzonej z rosyjskiego gazu. Ustalono, iż do 1 stycznia 2015 roku zostanie wprowadzona wspólna rosyjsko-białoruska kontrola nad eksportem energii poza granice Unii Celnej Rosji, Białorusi i Kazachstanu.
Oferta dla Litwy i Polski
Białoruskie władze wciąż liczą jednak, że część wytworzonej w budowanej elektrowni energii zostanie przeznaczona na eksport na rynki państw sąsiednich, w tym do Polski. W tym celu utworzona została rosyjsko-białoruska spółka joint venture Energoconnect, która ma realizować eksport białoruskiej energii oraz reeksport rosyjskiej za pomocą transgranicznych mostów energetycznych. Nie jest do końca jasne, kto będzie eksporterem tak wytworzonej energii – Rosjanie czy Białorusini (treść tego punktu nie jest znana, a współpraca w tej sferze ma być regulowana według „wkładu każdej ze stron”).
Warto wspomnieć, że w celu przesyłu rosyjsko-białoruskiej energii już kilka lat temu prowadzono zaawansowane rozmowy za pośrednictwem Jana Kulczyka, który jednak na początku 2011 roku wycofał się z tego pomysłu. Idea nieoczekiwanie wróciła jednak przy okazji spotkania premiera Białorusi Andrieja Kobiakowa podczas spotkania z polskim wicepremierem i ministrem Mateuszem Morawieckim odbytym w październiku ubiegłego roku. „Myślę, że moglibyśmy udanie współpracować w zakresie dostaw energii elektrycznej z Białorusi do Unii Europejskiej. Polska mogłaby skorzystać z tej energii lub realizować jej tranzyt do innych państw członkowskich UE” – kusił polskich rozmówców Kobiakow. Wówczas propozycja ta nie spotkała się z oficjalną odpowiedzią z polskiej strony, ale białoruscy partnerzy liczą, że perspektywa taniej energii przekona Polaków. Należy podkreślić, że północno-wschodnia Polska i Litwa to obszary pozbawione dużych elektrowni, zdane na przesył energii z innych miejsc. To wielka szansa dla projektów realizowanych przy wsparciu kapitału z Rosji, takich jak siłownia w Ostrowcu.
Z drugiej strony oferta ta stanowiłaby spore zagrożenie dla polskiej energetyki. Przede wszystkim byłaby konkurencją dla Polskiego Programu Energetyki Jądrowej, która według zapowiedzi ma nabrać realnych kształtów w przyszłym roku. Innym zagrożeniem jest możliwość użycia przesyłu energii z Białorusi jako narzędzia politycznego, czyli być twórczym przeniesieniem praktyk znanych z wykorzystaniem gazociągów na przesył energii elektrycznej. Dzięki niskiej cenie rosyjsko-białoruscy eksporterzy mogliby uzależnić od siebie kraje UE, a w wyjątkowych sytuacjach, zgodnych z interesami politycznymi Moskwy, rodziłoby to ryzyko szantażu energetycznego. Nietrudno bowiem wyobrazić sobie sytuację, gdy w okresie szczytowego zapotrzebowania na energię w Polsce czy na Litwie nastąpiłoby zmniejszenie dostaw z Ostrowca przy jednoczesnej „awarii” mostów energetycznych zapewniających wymianę transgraniczną (np. ze Szwecją).
O takim scenariuszu nieustannie starają się przypomnieć Litwini, którzy są najostrzejszymi krytykami budowy białoruskiej elektrowni. W czerwcu litewski parlament przyjął ustawę o zagrożeniu wynikającego z budowy białoruskiej siłowni atomowej w Ostrowcu zapowiadając całkowitą rezygnację kontaktów energetycznych z Białorusią, które „ze względów ekonomicznych są ważne, ale niebezpieczne ze względów geopolitycznych”. Zamiast więc białoruskiej oferty Litwini proponują połączenie elektroenergetyczne z Polską – LitPol Link 2, które razem z działającym od grudnia 2015 roku LitPol Link pozwoliłoby na obustronne dostawy energii elektrycznej i synchronizację systemu elektroenergetycznego państw bałtyckich z europejskim systemem przez Polskę. Sprawa ta nie jest jednak tak prosta - interesy Litwy, która chciałaby zarabiać na tranzycie energii, stoją w sprzeczności z planami polskiego rządu, który planuje ograniczyć import.
‘Tak’, czyli ‘nie’ dla atomu
Skoro nie udaje się Polaków i Litwinów przekonać do taniej energii, to może uda się ich do niej zrazić? Oczywiście nie do energii jako takiej, ale przynajmniej tej produkowanej przez elektrownie atomowe. O ile bowiem jeszcze dwa lata temu Rosjanie bagatelizowali upadek ważącego 330 ton reaktora instalowanego w elektrowni w Ostrowcu (co wywołało lawinę pytań dotyczących standardów zabezpieczeń stosowanych przy realizacji inwestycji i możliwości jej późniejszej bezawaryjnej pracy), o tyle teraz rosyjskie media chętnie informują o użyciu feralnej instalacji w kolejnym projekcie atomowym w naszym regionie. Oto bowiem reaktor jądrowy, który zsunął się z dźwigu na terenie budowanej przez Rosatom elektrowni atomowej w Ostrowcu, ma zostać wykorzystany w Bałtyckiej Elektrowni Atomowej. Trudno nie odnieść wrażenia, że elektrownia atomowa w Ostrowcu i jej „upuszczone” części będzie odgrywać teraz rolę straszaka wobec opinii publicznej, w sytuacji, gdy w Polsce coraz częściej słyszy się o planach realizacji polskiej siłowni jądrowej.