Dwie minuty do sławy

Dwie minuty do sławy

Dwie minuty do sławy
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos
03.01.2012 14:16, aktualizacja: 03.01.2012 15:57

System self-publishingu pozwala autorom na wyzwolenie się spod władzy wydawnictw. Podczas gdy w Polsce dopiero raczkuje, na świecie tysiące samodzielnych pisarzy używa go z powodzeniem.

Utarło się przekonanie, pokutujące nie tylko wśród czytelników, ale również wśród autorów, że prawdziwy pisarz to ten, który w swoim dorobku posiada drukowane, papierowe książki, najlepiej takie wydane przez dobre wydawnictwo. Bo opublikować się na papierze też nie jest wcale trudno. Wystarczy udać się do „wydawnictwa”. oferującego usługi POD (Print On Demand – druk na zamówienie) i za jakiś czas trzymamy w ręku egzemplarze swojej książki. Bez rozsyłania rękopisów do wydawnictw, bez znoszenia odmów serwowanych przez „bezdusznych” redaktorów.

Czytelnicy jednak nie mają zaufania do samodzielnych autorów. Wydaje im się bowiem, że jeśli twórca publikuje się sam, to jego twórczość nie może być wiele warta. Ot, człowiek z przerostem ego, który koniecznie chce zobaczyć swoje nazwisko na okładce i ma wystarczająco dużo pieniędzy, by owo marzenie zrealizować. Nie jest to do końca prawdą. Przede wszystkim, self-publishing nie jest niczym wstydliwym. Ponadto oferuje autorowi możliwość otrzymania godziwej zapłaty za swoją pracę. Większość platform oddaje autorowi pomiędzy 50. a 70% od sprzedanej książki, co jest kwotą zupełnie nieporównywalną w stosunku do 15% od sprzedanej książki papierowej. Oczywiście, w przypadku druku na papierze wydawnictwo zwykle zajmuje się redakcją, korektą, składem, reklamą i marketingiem publikacji, oraz - co najważniejsze - umieszczeniem jej w księgarniach, gdzie czytelnik może ową książkę kupić. W przypadku publikacji elektronicznych, to autor jest odpowiedzialny za merytoryczne i redakcyjne przygotowanie tekstu. Będzie również
sam musiał zająć się promocją swojej książki, ale w dobie internetu i nasilonej konsumpcji treści elektronicznych nie powinno to być problemem. Im dalej zagłębiamy się w platformy elektronicznych publikacji, tym bardziej rzecz wygląda zachęcająco.

Przede wszystkim, publikacja musi posiadać numer ISBN. Można go zamówić samemu, ale nie trzeba. Wystarczy bowiem wyrazić chęć pobrania go od operatora platformy i zaznaczyć odpowiednie pole w formularzu. Kolejnym problemem wydawać się może format oferowanego pliku –. tu po raz kolejny rozwiewam wątpliwości – operatorzy oferują darmową konwersję z najprostszego z możliwych formatów – dokumentu generowanego przez program Word. Pliki wynikowe mogą być dowolne, przeznaczone do odczytu na wszystkich dostępnych na rynku urządzeniach. PDF, mobi, ePub, a może wszystkie na raz? Żaden problem!

Co to oznacza dla autora? Oczywiście możliwość swobodnej publikacji wytworzonych przez siebie treści i otrzymanie za nie odpowiedniego wynagrodzenia.

Co to oznacza dla czytelników? Po pierwsze –. możliwość wyboru. Po drugie – tańsze książki. Oczywiście publikacje umieszczane w elektronicznych księgarniach przez papierowych wydawców nie będą wiele tańsze, jednak te pochodzące od self-publisherów stwarzają zupełnie nową kategorię.

W tym przypadku można oczywiście wyrazić wątpliwość, dotyczącą jakości takich książek, jednak sprawa jest prosta. Nie trzeba przecież kupować kota w worku. Na wszystkich platformach istnieje możliwość bezpłatnego pobrania fragmentu książki, który pozwala nam ocenić, czy chcemy kupić publikację w całości. Autorów w tym przypadku weryfikuje nie wydawnictwo, a sam czytelnik. Jeśli książka będzie niechlujnie wydana, nie poddana korekcie i redakcji, brutalnie mówiąc, nikt jej nie kupi. U światowych wydawnictw, takich jak Amazon, rozwinął się jeszcze jeden trend –. bardzo interesujący i korzystny zarówno dla czytelników, jak i dla autorów. W przypadku książek seryjnych, pierwsza pozycja w serii jest bezpłatna. Czytelnik ma szansę zapoznać się ze stylem autora i bohaterami. Kolejna kosztuje w niecałego dolara (funta, euro). Jeśli czytelnikowi podobała się część pierwsza, z pewnością kupi kolejną za kilka groszy. Następna pozycja kosztuje nieco powyżej dolara (funta, euro). I tak dalej, i tak dalej. To już sprawa
autora, by zainteresował czytelnika na tyle, by ten zapłacił te niewielkie kwoty. Czasem bowiem lepiej sprzedać więcej za mniej, niż mniej za więcej. I w ten sposób wszyscy są zadowoleni.

Jak część z Was zapewne wie, w ostatnim czasie przeprowadziliśmy akcję, związaną z publikacją elektronicznego wydania książki „31.1. Halloween po polsku”, która rozprowadzana była zupełnie za darmo. Całe przedsięwzięcie miało na celu pokazanie potencjału rynku publikacji elektronicznych i przekonanie wszystkich – zarówno czytelników, jak i autorów oraz wydawnictwa, że warto wydawać eBooki, bo ludzie posiadają narzędzia do ich czytania i potrzebują książek elektronicznych. „31.10 Halloween po polsku” zostało ściągnięte w ciągu tygodnia ponad 3000 razy, nie wspominając już o ponad 5000 pobranych fragmentów. Jak na społeczeństwo, które podobno czyta niewiele książek, to bardzo dużo. A przecież licznik ciągle tyka. Nie obyłoby się oczywiście bez pomocy naszych patronów medialnych, wśród których znalazł się również iMagazine, platforma Virtualo, forum MyApple, kwartalnik QFANT, serwis Papierowe Myśli oraz Horror Online. Muzyki do trailera naszego projektu użyczył zespół Electric Chair, który również uczestniczył
aktywnie w promocji. Wszystkim Wam serdecznie dziękuję za poparcie, którego nam udzieliliście. Jednak najważniejszą rolę w całym projekcie odegrali autorzy, którzy zgodzili się na rezygnację ze swojego wynagrodzenia, na rzecz promocji elektronicznej książki. Tych dwudziestu pięciu wspaniałych polskich twórców, z którymi praca była prawdziwą przyjemnością i odbywała się w atmosferze przyjaźni i wzajemnego zaufania. Nie można zapomnieć również o wszystkich przyjaciołach, którzy stworzyli konieczną otoczkę – skład książki, stronę internetową, ilustracje, trailer i okładkę. To wspaniałe uczucie, być otoczonym ludźmi chętnymi do pomocy i wsparcia projektu, który, miejmy nadzieję, przetrze szlak, którym podążą inni twórcy. Po to, by uczynić nasz rynek pełniejszym, bardziej kolorowym i dać nam wybór: co, kiedy i w jakiej formie chcemy czytać, słuchać i oglądać. I za to przede wszystkim dziękuję wszystkim naszym współpracownikom – za danie projektowi szansy, by zaistnieć, za zaangażowanie, za przyjaźń i za to, że
ciągle można spotkać ludzi, którzy z nieznajomych nazwisk w internecie zamieniają się w przyjaciół, z którymi można konie kraść.

Ze swojej strony mam nadzieję, że już niedługo internet obrodzi wartościowymi publikacjami, które z przyjemnością będziemy czytać na naszych czytnikach, iPadach, iPodach i iPhone’ach. Wiem, że tak będzie i wcale nie musimy długo na to czekać.

Źródło artykułu:imagazine.pl
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)