Coś, co nie ma się prawa wydarzyć na meczu piłki nożnej© Agencja Gazeta | Dawid Chalimoniuk

Coś, co nie ma się prawa wydarzyć na meczu piłki nożnej

Barnaba Siegel
2 marca 2018

Dzieciaki z Korei Południowej marzą, żeby pojechać do Katowic i grać na tej hali. Są wycieczki ze szkół ze Skandynawii, które jeżdżą tam całymi klasami - mówi Michał Blicharz. Z wiceprezesem ds. profesjonalnych rozgrywek dla graczy Electronic Sport League, firmy organizującej IEM, rozmawia Barnaba Siegel

Barnaba Siegel, Wirtualna Polska: Jak to się stało, że jedna z czołowych imprez e-sportowych, którą interesują się miliony ludzi z całego globu, znalazła się właśnie w Katowicach?

Michał Blicharz: Plotki chodzą, że to dlatego, że ja jestem Polakiem. I skoro pracuję w ESL, to bardzo się starałem, żeby przenieść IEM właśnie do Polski. Nie do końca tak było.

Dawno temu udzielałem wywiadu dla Forbesa na temat e-sportu. Ten wywiad przeczytał pewien radny z Katowic. Okazało się, że mamy wspólnych znajomych z dawnych lat. Dodał mnie na Facebooku do kontaktów i zaczął pytać wprost: „Czy jest szansa, żeby sprowadzić IEM do Katowic”. Dałem mu kontakt do polskiego biura ESL. 2 miesiące później byłem już z prezesem ESL-a w gabinecie u prezydenta Katowic i zaczęły się bardzo konkretne rozmowy.

Konkurencja dla Katowic była spora?

Dostajemy co roku wiele ofert od miast z całego świata. Stworzyliśmy w ESL mapę tego, gdzie są fani e-sportu, rozmawialiśmy ze sponsorami i partnerami. To nie były łatwe wybory. Nie było też tak, że Michał Blicharz położył palec na mapie i stwierdził: "Tym razem Katowice".

Co w takim razie przekonało was, żeby wybrać właśnie Polskę, a nie ogromne miasta zachodu Europy czy USA?

Na pewno od dawna wiedzieliśmy w firmie, jaka w Polsce jest publiczność. Odbywały się tu już wcześniej małej i średniej wielkości turnieje e-sportowe, które cieszyły się bardzo dużą popularnością. Dlatego „nie baliśmy się” Polski.

Ale dużo pomogło też wsparcie miasta, które wyjątkowo mocno zaangażowało się przy do organizacji. W Stanach jest inaczej. Tam wybiera się miasto, później halę i trzeba wpasować się w kalendarz NHL, ligi hokeja. Potem wynajmujemy tę halę i koniec. A Katowice były chętne do stania się regularnym partnerem i bardzo aktywnie zaangażowały się w organizację.

A co dokładnie miasto może zaoferować? Chodzi tylko o pieniądze, czy są też inne sposoby pomocy?

Nie mogę mówić o detalach, ale spektrum pomocy od Katowic było bardzo szerokie, momentami wręcz bezprecedensowe. Było po drodze sporo anegdot, które muszą pozostać w kuluarach. Może będę mógł je opowiedzieć za 20 lat (śmiech).

Wspomniałeś, że mieliście dobre doświadczenie z polskimi fanami e-sportu. Czy Polacy czymś szczególnym się wyróżniają, w porównaniu do podobnych turniejów w innych rejonach świata?

Udało nam się stworzyć w Polsce bardzo nietypową współpracę z publicznością, która traktuje ten turniej jako ich własny. Musimy mocno pracować nad tym, żeby to utrzymać, żeby było wiadomo, kto stoi za organizacją, żeby był bezpośredni kontakt z ludźmi.

Polska publiczność jest inteligentna, wyrozumiała i bardzo zaangażowana we wszystko.

Przykłady?

Jeden z moich ulubionych. W 2013 roku, podczas pierwszego turnieju w Katowicach, ostatni Polak w turnieju "StarCrafta II" został wyeliminowany przez Niemca. Publiczność, chyba kilka tysięcy osób, natychmiast odśpiewała "Nic się nie stało" dla Polaka, a rywala nagrodzili owacjami na stojąco i skandowano jego ksywkę.

Jest to coś, co – z moich doświadczeń na polskich imprezach sportowych – nie ma się prawa wydarzyć np. na meczu piłki nożnej. W innej dyscyplinie też sobie nie wyobrażam braw dla Niemca, który pokonał Polaka.

Natomiast nasza e-sportowa publiczność dopinguje każdego, niezależnie czy to Koreańczyk, Rosjanin czy Brazylijczyk. Są w stanie po prostu docenić klasę.

Domyślam się, że mimo wszystko polskie drużyny mogą liczyć na jeszcze lepszy doping.

Jak grają Polacy, tworzy się niezapomniana atmosfera. Komentatorzy czy inni zawodowi gracze do dziś wspominają mecz ESL One między Szwedami z drużyny NiP a Polakami z Virtus.Pro. Klimat był po prostu niesamowity.

Pamiętam, jak przyjechało kilka bardzo ważnych postać z Intela do Polski, żeby dowiedzieć się, jak przebiega ta impreza. Powiedziałem im: „Panowie, tego nie da się opowiedzieć. Musimy usiąść na trybunach”. Kiedy wyszło na scenę Virtus.Pro, wszyscy mieli ciarki na plecach. Jeden z wiceprezesów tylko popatrzył na mnie z uśmiechem i powiedział: „Rozumiem”.

Czy można powiedzieć, że e-sport to jest jakiś powiew świeżości w stosunku do tradycyjnego sportu, jeśli chodzi o przeżywanie tych imprez, zachowania publiczności?

E-sport wyrósł z sytuacji, w której najlepsi gracze nigdy nie byli daleko od społeczności. Kiedy ja zaczynałem grać lata temu, siedziało się na kanale IRC-a, gdzie dało się swobodnie rozmawiać z najlepszymi zawodnikami świata. Nikt się wtedy nie uważał za wielką gwiazdę. Dzięki temu rozwijała się cała e-sportowa społeczność.

Przez lata oczywiście popularność graczy wzrosła, ale ta społeczność, fani, dziennikarze, gracze, organizatorzy, nigdy nie rozeszła się daleko od siebie. To zupełnie inny poziom niż np. u piłkarzy. Taki Messi ma agencje, które wypełniają mu konta społecznościowe. Tutaj zawodnicy sami się kontaktują z fanami i czytają, co się do nich pisze.

My, jako organizatorzy, też spędzamy dużo czasu wspólnie z widzami. Chcemy, żeby wszyscy czuli, że ta impreza należy do nich i tworzyli wspólnie z nami jej atmosferę.

Mówimy dalej o IEM-ie, czy to typowe dla wielu zawodów?

To zdecydowania jedna z unikatowych rzeczy dla Katowic. Taka atmosfera nie tworzy się wcale na każdej imprezie e-sportowej.

A jak to wszystko przekłada się na życie miasta albo cały region. Dostajecie później takie informacje?

Tak. Najwięcej detali zna oczywiście miasto. Ja uważam, że największym profitem jest to, że Katowice są teraz znane na całym świecie. Dzieciaki z Korei Południowej marzą, żeby pojechać do Katowic i grać na tej hali. Są wycieczki ze szkół ze Skandynawii, które jeżdżą tam całymi klasami.

Sądzę, że bez e-sportu Katowice zdecydowanie nie miałyby tak prostej drogi, żeby stać się słynnym miastem wśród całej młodzieży na świecie. Stworzyliśmy związek partnerski bardzo korzystny dla obu stron.

Czy to oznacza, że IEM pozostanie już na dobre w Katowicach?

Powiem tak. Tak długo jak miasto chce nas w Katowicach, tak długo my chcemy robić tam naszą imprezę.

Wydaje mi się, że niektórzy trochę tego nie doceniają, ale obecnie to już najstarsza tego kalibru impreza e-sportowa, która odbywa się nieprzerwanie od tylu lat w jednym miejscu. Nie ma drugiego turnieju o takiej skali i zasięgu na świecie. Stoimy teraz przed okazją, żeby z Katowic stworzyć e-sportowy Wimbledon. Nie warto porzucać tego dla jakiegoś przelotnego romansu.

A co dalej z IEM-em?

Katowice stały się dla nas w ESL takim globalnym modelem tego, jak wygląda turniej e-sportowy. Nie są to już wyłącznie zawody na hali, ale też festiwal, gdzie obecna jest przestrzeń dla technologii czy kultury. Pracujemy intensywnie nad tym, żeby ten model odtworzyć w Australii, USA czy Azji. Chcemy podnieść nasze pozostałe imprezy z poziomu świetnych imprez do rangi prawdziwych festiwali.

Patrzymy też intensywnie na rozwój technologii, która ma ogromny wpływ na e-sport. Kiedyś ktoś wymyślił model free-to-play, czyli grania za darmo, i nagle okazało się, że zawody są w stanie zapewnić stadion. Kto wie, co przyniesie nam rozwój wirtualnej rzeczywistości?

Finały Intel Extreme Masters odbywają się w dniach 2-4 marca w Katowicach w hali Spodek. Ostatniego dnia odbędą się rozgrywki najlepszych graczy w "StarCrafta II" i najlepszych drużyn w "Counter-Strike: Global Offensive". W Polsce oficjalną transmisję prowadzi TVP Sport.

Źródło artykułu:WP magazyn