Afera Google'a. Jednak nie ujdzie im na sucho

Afera Google'a. Jednak nie ujdzie im na sucho
Źródło zdjęć: © Getty Images | Justin Sullivan
Adam Bednarek

12.10.2018 10:39, aktual.: 12.10.2018 12:52

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Zamknięcie Google+ przez Google'a przyćmiło nieco fakt, że gigant ukrył możliwy wyciek danych prawie 500 tys. użytkowników. Wprawdzie firma zapewnia, że do niczego poważnego nie doszło, to amerykański senat będzie drążyć temat.

Google zataiło fakt, żeprzez pewien okres dane prawie 500 tys. ówczesnych użytkowników serwisu mogły być swobodnie przeglądane za pośrednictwem kilkuset aplikacji. Mowa o takich informacjach jak imię, wiek, płeć, zawód, adres zamieszkania czy adres e-mail. Google podkreśla przy tym, że wśród informacji mogły się znaleźć tylko te dane, które użytkownik sam wprowadził do swojego profilu Google+. I że błąd naprawiono w marcu, zanim szczegóły na temat użytkowników serwisu społecznościowego wpadły w niepowołane ręce. A przynajmniej dowodów na wyciek nie ma.

Czy zamknięcie i tak nie najlepiej radzącego sobie Google+ miało być czymś w rodzaju przyznania się do winy i próbą uciszenia tematu, w stylu "tak, Google+ miało problem z zabezpieczeniami, ale niebawem przestanie istnieć, więc zajmijmy się czymś innym"? Zakładając, że taki scenariusz ktoś w Google rozważył, to już wiadomo, że nie okazał się skuteczny. Temat drążyć będzie amerykański senat.

Przedstawiciele senackiej komisji ds. handlu, nauki i transportu w oficjalnym liście proszą Google o ujawnienie szczegółów na temat luki. Chcą uzyskać dokładne informacje o tym, jak wykryto błąd i jak sobie z nim poradzono. Komisja prosi również o wyjaśnienie, czemu Google nie przyznało się do błędu i tak długo ukrywano szczegóły związane z zagrożeniem. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że według notatek, do których dotarł "The Wall Street Journal", Google nie informowało użytkowników o luce ze względu na strach, że gniew ludzi po aferze z Facebookiem spadnie na nich.

Oczywiście to nie oznacza, że Google zostało przyparte do muru. Gigant może udzielić lakonicznych odpowiedzi, które w żaden sposób nie wyczerpią ani nie wyjaśnią tematu. Tym bardziej że ma trochę czasu na zastanowienie - odpowiedzi mają zostać przesłane do 30 października. Wystarczy przypomnieć sobie,jak wyglądało przesłuchanie Marka Zuckerberga przez amerykańskich senatorów, by zrozumieć, że Google wcale nie stoi na przegranej pozycji.

Co nie zmienia faktu, że Google po raz kolejny jest na celowniku rządowych instytucji. Gigant szykuje się na wojnę z Komisją Europejską - chce uniknąć zapłacenia 4,34 mld euro kary. Dla wszystkich użytkowników to dobra wiadomość - ogromne korporacje nie są bezkarne i jednak muszą odpowiadać za swoje czyny.