3 sekundy filmu powstają w jeden dzień. Ale efekt jest oszałamiający
"Wyspa Psów" Wesa Andersona może okazać się kolejnym hitem i przynieść mu nominację do Oskara. Reżyser znów sięgnął po technikę wymyśloną 100 lat temu przez Rosjanina polskiego pochodzenia. Animacji lalkowa to zabójczo powolna robota, ale końcowe dzieła zawsze wyglądają świetnie.
18.04.2018 | aktual.: 18.04.2018 15:16
Fotograf, karykaturzysta, entomolog-amator, prekursor animacji – tak w dużym skrócie można opisać postać Władysława Starewicza. Urodzony w 1882 roku w Moskwie, wychowywał się od czwartego roku życia na styku rzeki Niemen i jej dopływu, Wilii. Natura tego miejsca zafascynowała młodego Starewicza do tworzenia. Malował fotografował, nawet animował w sposób popularny do dziś w szkołach podstawowych – rysując w zeszycie kolejne rysunki, które "ożywały" przez szybkie wertowanie stron.
Pasja do sztuki jednak sporo go kosztowała – za brak uwagi na zajęciach, gimnazjum w Kownie, do którego uczęszczał, wyrzuciło go, na drogę dając mu "wilczy bilet". Nauczyciele oczywiście nie wiedzieli, że pozbywają się geniusza.
Żuki, kamery i rapiery
Kształcenie do kończył i wrócił do Kowna, gdzie założył swoją pracownię. Tam tworzył karykatury na zamówienie lokalnej prasy oraz plakaty filmowe. Nie opuściła go jednak fascynacja naturą – owadami zwłaszcza. Jako zapalony entuzjasta, Starewicz badał i kolekcjonował lokalnie występujące gatunki. W 1910 roku postanowił połączyć to hobby z drugą pasją, czyli kinem.
Tak powstała "Walka Żuków" – debiutancka animacja twórcy. Początkowo miał użyć żywych zwierząt, te jednak nie okazały się skore do współpracy. Tak sam opisał ten proces:
"Kiedy próbowałem sfilmować walkę żywych żuków jelonków o samicę, okazało się, że po zapaleniu reflektorów zamierały one w bezruchu. Wpadłem więc na pomysł, aby uśpić moich rycerzy. Oddzieliłem ich kończyny i rogi od tułowia, potem z powrotem umieściłem je na właściwym miejscu przy pomocy cieniutkich drucików. Tak spreparowane lalki z uśpionych żuków ubrałem w kostiumy, buty z cholewami, dałem do ręki rapiery".
Władysław Starewicz przy pracy.
Teraz trzeba sobie wyobrazić, ile pracy musiało zostać włożone nie tylko w przygotowanie, co samo zanimowanie filmu. Każde ujęcie wymaga zmiany postawy postaci. Kadr po kadrze, zdjęcie po zdjęciu. Aby uświadomić sobie, ile wysiłku trzeba włożyć w stworzenie animacji, sprawdziłem specjalny poradnik, przygotowany dla adeptów reżyserii przez fundację Nowe Horyzonty.
"Po każdym pstryknięciu zmieniaj o centymetr ułożenie lalki - tak, aby potem jej ruch na filmie był płynny. Na przykład, jeśli chcesz, żeby twoja kukiełka 'podniosła rękę do góry i ją opuściła' trzeba zrobić aż 10 zdjęć!". To dotyczy wyłącznie animacji na poziomie początkującym.
Pionierska "Walka żuków" szybko zrobiła karierę. Na zaproszenie producenta Aleksandra Chanżonkowa, animator wyjechał z rodziną do Moskwy, gdzie przygotowywał film animowany dla szerokiej publiczności. 26 marca 1912 roku do kin trafiła "Piękna Lukanida". Mitologiczna historia Heleny i Parysa, gdzie w bohaterów wcieliły się żuki, jest uznawana za pierwszy w historii animowany film lalkowy.
W Rosji Starewicz żył i tworzył do 1919 roku. Później przeniósł się do Paryża, gdzie dalej z sukcesem kontynuował swoją karierę. Film twórcy, satyra polityczna "Żaby chcą króla" cieszył się dużym zainteresowaniem w skali globalnej – produkcja dotarła do Chin, co w tamtych czasach i przy tamtych możliwościach było dużym sukcesem. Po premierze kolejnej produkcji – baśni "Słowiczy Głos" z 1923 roku, o Starewicza upomina się Hollywood. Ten jednak odrzucił propozycję z tworzącej się właśnie Fabryki Snów z powodu modelu pracy, który nie pasowałby do blichtru i rozmachu amerykańskich produkcji.
Tak powstało kolejne epokowe dzieło - pierwsza w historii długometrażowa animacja "Opowieść o Lisie" z roku 1926. Nad godzinną animacją twórca pracował ze wsparciem żony i córki przez cztery lata, tworząc od podstaw lalki o niespotykanej dotąd w kinie mimice i detalach. Film swoją premierę ma dopiero w 1937 roku. Starewicz nie mógł opłacić już udźwiękowienia swojego filmu – dopiero po kilku latach niemiecka wytwórnia zdecydowała się to zrobić.
Życie po śmierci
W życiu twórcy zaczęły pojawiać się problemy. Choć ciągle udoskonalał i eksperymentował ze swoimi kolejnymi produkcjami, które mogły liczyć na aprobatę krytyków, dochody Starewicza malały. Brak wsparcia dużych producentów zaczął w końcu odbijać się na jego finansach. Przed śmiercią pracował jeszcze nad animacją "Jak pies z kotem", jednak jej nie ukończył. Zmarł w 1965 roku, a pochówek odbył się na koszt gminy w Fontenay-sous-Bois.
Starewicz na planie "Opowieści o Lisie".
Jednak jego dziedzictwo trwa dalej. Choć nie wszystkie produkcje tego typu przebijają się do głównego nurtu popkultury, animacja lalkowa czasem daje o sobie znać. Tak jak polsko-brytyjski "Piotruś i Wilk", który w 2007 roku zdobył Oscara w kategorii Najlepszy Krótkometrażowy Film Animowany. Również całkowicie niepolskie produkcje, pokroju "Miasteczka Halloween" czy "Fantastycznego Pana Lisa" (nota bene również w reżyserii Wesa Andersona) mają kultowy status.
Trudno jak w 1910
Rozwój technologii nie sprawił, że przygotowanie filmu lalkowego jest proste. To dalej niesamowicie ambitne przedsięwzięcie.
- Obecnie animacja lalkowa jest jedną z bardziej wymagających technik animacyjnych. Ponieważ animatorzy pracują z realnymi lalkami w fizycznie istniejących scenografiach, konieczna jest tu niemal taka sama logistyka, jak przy produkcji tradycyjnych filmów aktorskich – tłumaczy w rozmowie z WP Tech Iwona Buchcic z Momakin, firmy z branży animacji. - Praktycznie cała ekipa filmowa musi się zebrać w tym samym miejscu, co wymaga hal zdjęciowych o olbrzymiej powierzchni – podkreśla.
Logistyka to jedno, ale pozostaje również kwestia tego, ile taki film się tworzy. Buchcic nie ukrywa, że to szalenie czasochłonny proces. Animatorzy takich produkcji, jak "Gnijąca Panna Młoda" czy "Frankenweenie" (oba w reżyserii Tima Burtona), realizowali średnio... dwie sekundy filmu dziennie. W przypadku "Fantastycznego Pana Lisa" i "Wyspy Psów" Wesa Andersona - trzy sekundy na dzień. Czasem praca idzie jeszcze wolniej – większość animatorów filmu "Chuck Steel: Night of the Trampires" (reż. Michael Mort) animowała dziennie mniej niż jedną sekundę filmu.
- Warto pamiętać, że dużo czasu zajmuje też samo stworzenie postaci, które później są animowane na planie zdjęciowym. Często są to obiekty o wysokich walorach artystycznych, rękodzieła, wykonywane przez wielu specjalistów: projektanta postaci, projektanta szkieletu, inaczej "rigu" lalki, twórcę rzeźby lalki oraz odlewów silikonowych, aż po malarza i twórcę strojów lalki – wylicza Buchcic. - Dla lalek przygotowuje się również pełne wyposażenie w postaci kostiumów, rekwizytów, scenografii – wszystko w skali odpowiadającej wielkości animowanych lalek – opisuje.
W przypadku filmów w tej technice nie da się też pójść na skróty w kwestii budżetowania. Ekspertka ocenia, że dużo trudniejsze jest przeniesienie części produkcji do innego kraju dla obniżenia kosztów produkcji, jak ma to często miejsce w przypadku animacji komputerowej. Ponadto, dodaje, w animacji lalkowej nie wszystkie błędy popełnione na etapie zdjęć, niekontrolowane zmiany oświetlenia, można usunąć podczas postprodukcji. Bardzo często zepsute ujęcie trzeba zrealizować całkowicie od nowa – co generuje dodatkowe koszty i zajmuje czas, zauważa Buchcic.
Dziedzictwo
Sztuka tworzenie animacji lalkowej, choć trudna, nie odeszła do lamusa. We wspomnianej na początku "Wyspie Psów" również pojawia się polski wątek. Polska firma, LIKAON, pomogła stworzyć 20 lalek, potrzebnych do realizacji filmu. To nie jedyny wkład z naszego kraju.
"Muszę podkreślić jednak inną rzecz: praca polskiej ekipy i Sylwii [Nowak, twórczyni lalek – przyp. red.] przy "Piotrusiu i wilku" stała się w wypadku "Wyspy Psów" kluczową inspiracją – czymś, do czego Wes odnosił się od samego początku" – powiedział serwisowi Popmoderna Andy Gent, kierownik działu lalek przy produkcji. Dziedzictwo Starewicza dalej ma się dobrze.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.