Technologiczny Bezsensownik: wirtualny asystent to zbędny gadżet czy technologia przyszłości?

Technologiczny Bezsensownik: wirtualny asystent to zbędny gadżet czy technologia przyszłości?

Technologiczny Bezsensownik: wirtualny asystent to zbędny gadżet czy technologia przyszłości?
Źródło zdjęć: © Amazon | Amazon
Bolesław Breczko
24.02.2017 18:20, aktualizacja: 13.03.2017 17:59

Wirtualni asystenci to ciekawe gadżety, które powiedzą nam, co grają obecnie w kinach albo nawet zgaszą za nas światło. Niestety, do momentu, w którym będzie można ich traktować na poważnie, wiele jeszcze brakuje.

"Technologiczny Bezsensownik" to nowa rubryka, w której autorzy technologiczni serwisów Tech WP, Komórkomania, Gadżetomania oraz Fotoblogia wytykają, ich zdaniem, bezsensowne technologie, nieprzydatne gadżety, internetowe "cuda na kiju". W "Technologicznym Bezsensowniku" redaktorzy dzielą się swoimi osobistymi opiniami i przemyślanami na temat technologicznych trendów, a także ze sobą polemizują.

Bolesław Breczko - tech.wp.pl

Siri w iPhone’ach, Google Home, Amazon Alexa – to troje najbardziej dziś znanych wirtualnych asystentów. Mówią do nas z telefonów, głośników, i tylko patrzeć jak zaczną do nas gadać z lodówek, bo zgodnie z panującym trendem każdy producent chce, aby jego sprzęt był „inteligentny” i słuchał swojego „pana”. Prawdopodobnie już teraz inżynier, którejś z wiodących firm technologicznych pracuje nad tosterem, któremu będziemy mogli powiedzieć jak bardzo opieczone mają być nasze grzanki.

Miałem ostatnio okazję gościć w swoim domu asystenta Amazonu - Alexę. Zaskoczyła mnie miłym głosem, swoimi możlwościami rozpoznawania mowy i rozumienia sensu wywpowiedzi. Byłem mocno zaintrygowany nowym domownikiem. Przez jakieś dwie godziny. Tyle trwało zanim zorientowałem się, wirtualny asystent to zwykły gadżet.

W teorii idea wirtualnego asystenta wcale nie jest głupia. Mało tego, osobiście gorąco kibicuję naukowcom rozwijającym sztuczną inteligencję. Ale w praktyce okazuje się, że wirtualny asystent może mało, jeśli nie bardzo mało. Okazuje się bowiem, że zastępuje on nam jedynie metodę wprowadzania poleceń w telefonie czy komputerze. I np. zamiast ręcznie znaleźć informacje o Polsce w Wikipedii mówimy: Alexa, what do you know about Poland (żaden z asystentów nie mówi po Polsku), i słuchamy jak Alexa czyta nam definicję z encyklopedii. Zamiast włączyć ręcznie muzykę mówimy: Alexa, play me a song, co nawet byłoby użyteczne gdyby nie to, że musimy jeszcze dokładnie określić kto jest wykonawcą, wyraźnie powiedzieć tytuł piosenki i albumu, a na końcu nie ma wcale pewności, że nie usłyszymy Justinia Biebera. To ja już wolę po prostu wcisnąć „play”.

Innym minusem wirtualnych asystentów, który już teraz widzę oczyma wyobraźni, jest wykorzystanie ich w pracy. Ale jak to – słyszę już głosy sprzeciwu!? Przecież jeśli część naszych zadań będzie mógł za nas zrobić asystent to będziemy pracować szybciej, wydajniej i będziemy mieli więcej czasu dla siebie – można by pomyśleć. No cóż, tak samo można by powiedzieć o e-mailach i internecie. Te dwie rzeczy na pewno spowodowały jedno – teraz już nie pracujemy tylko w pracy, ale też w drodze do niej, w przerwie na obiad i często w domu. A gdy pracowanie będzie tak „łatwe” jak wydanie kilku poleceń asystentowi, to będziemy pracować już wszędzie i zawsze.

Miron Nurski - Komórkomania

Nie zgadzam się z tezą, że są to “niepotrzebne zabawki, które szybko się nudzą”. Wirtualny asystent to narzędzie, nie zabawka. Gdy pojawiły się pierwsze telewizory z pilotami, przełączanie kanałów za ich pomocą też początkowo było ekscytujące, ale z czasem spowszedniało. Dziś używanie pilota jest nudne, ale wygodne i podobnie powinniśmy patrzeć na wirtualnych asystentów. Chyba nikt nie zaprzeczy temu, że w określonych sytuacjach łatwiej jest poprosić głośnik o zgaszenie światła w salonie, niż zrobienie tego samemu. Bez względu na to, czy mielibyśmy użyć wyłącznika na ścianie czy aplikacji w telefonie.

I tak - rozumiem, że niektórzy mogą postrzegać to jako fanaberię. Sęk w tym, że za fanaberię kiedyś można było uznać wspomnianego pilota do telewizora, bo przecież przejście się po pokoju, by zmienić kanał, to nie jest wielki problem.

Nie mówiąc już o tym, że Alexa i konkurencyjni wirtualni asystenci są potrzebni z ewolucyjnego punktu widzenia. Ludzkość od lat dąży do stworzenia sztucznej inteligencji, która intelektualnie przewyższałaby człowieka i bez etapów przejściowych się nie obejdzie. Alexa czy Siri są właśnie takim etapem przejściowym. To narzędzia prymitywne, ale - w dłuższej perspektywie - niezbędne.

Łukasz Michalik - Gadżetomania

Asystenci głosowi? Po raz kolejny wymieniamy trochę wolności za trochę wygody, bo asystent głosowy to w praktyce podsłuch w naszym domu. Nad zebranymi przez niego danymi nie mamy kontroli - musimy wierzyć dostawcom usług na słowo, bo zebrane przez nich dane są poza jurysdykcją np. GIODO. To tak, jakby schwytana już w sieć mucha polegała na słowie pająka.

Ułatwiony dostęp mają za to wszelkie trzyliterowe służby - zarówno w ramach jawnej współpracy z usługodawcami, jak i poprzez niejawną inwigilację użytkowników internetu. Jak ostrzega ekspert od cyberbezpieczeństwa, Mikko Hypponen, amerykańska bezpieka nie analizuje wszystkich danych, ale wszystkie gromadzi. Gdy - np. dzięki odnoszonym sukcesom - znajdziemy się w kręgu zainteresowania służb, wrócą do nich, mając na tacy całe nasze życie.

Gdyby pokoleniu naszych dziadków i rodziców ktoś powiedział, że od teraz mają mieć w domu stale aktywne urządzenie podsłuchowe, wzięliby kamienie, butelki z benzyną i wyszliby na ulice w obronie swojej wolności. My oddajemy ją za spersonalizowane oferty. Kupujemy podsłuch za własne pieniądze i naiwnie cieszymy się, że maszyna chce nas słuchać.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)