Wybory 2019. "Bazarek" po raz kolejny pokazał, że cisza wyborcza nie ma żadnego sensu
Ceny "pistacji", "kolendry", "pomidorów" czy "konfitur" w wyborczą niedzielę zalały Twittera. Internet po raz kolejny udowodnił, że cisza wyborcza to fikcja.
Jak łatwo się domyślić, nie chodziło o wycenę rzeczywistych produktów. Po prostu użytkownicy za pomocą relacji z "bazarku" omijali ciszę wyborczą. Właśnie w ten sposób przedstawiane były sondażowe wyniki głosowania.
Publikowanie sondaży w czasie trwania ciszy wyborczej jest zakazane - podkreślało PKW. Tymczasem "bazarek" funkcjonuje w sieci od lat, mimo że teoretycznie spełnia warunki łamania ciszy wyborczej.
Po co nam cisza
Szacowane wyniki wyborów mogą wpłynąć na czyjąś decyzję dotyczącą pójścia na wybory. A według PKW to także niedozwolona czynność: "Zakazane jest także udostępnianie zdjęć, faktów czy dokumentów, które mogłyby być sugestywne dla innych i wpływać na wynik głosowania".
Czy komuś, kto publikował ceny z "bazarku" na Twitterze, grozi grzywna? Przypomnijmy - za złamanie ciszy wyborczej grozi od 20 zł do aż 5 tys. zł. Znacznie więcej - od 500 tys. zł do 1 mln zł - zapłacić może ten, kto w czasie ciszy wyborczej publikował sondaże.
Odpowiedź nie jest jednak oczywista, bo każda sprawa jest rozpatrywana indywidualnie. I to nie przez Państwową Komisję Wyborczą. Jak zwykle przy okazji wyborów, ocena, czy w danym przypadku doszło do naruszenia zakazów, nie należy do Państwowej Komisji Wyborczej, lecz do organów ścigania i sądów.
Jawne i oczywiste omijanie ciszy wyborczej każe zadać pytanie: czy współcześnie ma ona jakikolwiek sens? Już rok temu prezes PKW zwracał uwagę na to, że "w dobie internetu cisza wyborcza to iluzja".
Są zagrożenia
Obecnie cisza wyborcza powoduje, że kreatywni użytkownicy internetu radzą sobie po swojemu, czego efektem jest "bazarek". Choć może nas to śmieszyć, to istnienie ciszy wyborczej jest dużym zagrożeniem.
Według raportu NASK blisko 6 na 10 internautów przez pół roku nie zweryfikowało, czy informacje, które czytają, są prawdziwe. A teraz wyobraźmy sobie, że ktoś w czasie ciszy wyborczej wrzuca do sieci nieprawdziwy sondaż, pokazujący olbrzymią przewagę rządzących albo opozycji.
Jak przypominał Bolesław Breczko, Facebook w 2012 roku wykazał, że sama informacja od znajomych o tym, czy poszli zagłosować, wpływała na to, czy odbiorcy tych treści sami udali się do urn.
Bez względu na ocenę, komu mógłby pomóc taki fake news, samo ryzyko takiej publikacji podważa sens istnienia ciszy wyborczej. To relikt niepasujący do współczesności. Dla bezpieczeństwa głosujących lepiej by było, gdyby cisza wyborcza została zniesiona. Wydaje się jednak, że dla polityków nie jest to priorytet.