Wszystkie grzechy Linkedina. Motywacyjne brednie, spam i kuriozalne oferty
Linkedin zmierza pewnym krokiem w kierunku kojarzenia się z obciachem. Z profesjonalnego narzędzia do rozwoju drogi zawodowej zamienia się w wylęgarnię biedacoachów, samozwańczych ekspertów spod znaku "nie znam się, to się wypowiem" i zaśmiecających tablicę spamerów.
12.07.2018 12:00
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Czarno-białe zdjęcie Steve'a Jobsa z mądrym i głębokim cytatem. Głębokie pytania o realizację swoich marzeń, ewentualnie kto je nam ukradł bądź sprzedał. Historie self-made manów, którzy odeszli z pracy w korporacji, bo HR nie zgodził się, by w godzinach pracy grali w golfa (sic!). Przeszli na własne, by praca nie kolidowała z zaliczeniem 18 dołków. Tego typu kwiatki można bez problemu znaleźć na właśnie na Linkedinie.
Serwis od profesjonalistów dla profesjonalistów, bez dzieci spamujących memami czy agresywnych debatach o polityce i bieżącej sytuacji. Jednak każda platforma społecznościowa musi mieć czarne owce w swoim stadku. W przypadku Linkedina okazali się nimi wszyscy ci, którzy swoimi wpisami chcą motywować i, nie oszukujmy się, wypromować w ten sposób swoją osobę na guru rozwoju osobistego. W końcu marka osobista sama się nie zbuduje.
Rekiny biznesu i piewcy banału
Co dla jednych jest irytującym zaśmiecaniem jego tablicy, dla drugich staje się obiektem mniej lub bardziej wyszukanych dowcipów. Facebookowy profil "Mądrości z Linkedina" zbiera co bardziej ciekawe lub absurdalne wypowiedzi i przedstawia je na swojej tablicy jako przykład tego, jakiego rodzaju banały i truizmy są publikowane.
- W tej chwili chyba najbardziej irytujące jest parcie na tzw. social selling, czyli namnożenie samozwańczych ekspertów od Linkedina, którzy przekonują o konieczności pisania na Linkedin czegokolwiek. Dosłownie czegokolwiek - podkreśla jeden z administratorów strony, pragnący zachować anonimowść. - U siebie wrzucamy właśnie ofiary tego typu podejścia. Są ludzie, którzy są klientami "ekspertów od Linkedina" i piszą na siłę rzeczy po prostu śmieszne. A zaczęło się to od tego, że nas to wkurzało, ale w miarę upływu czasu obserwujemy, że część z tych ludzi robi tak, bo nie wiedzą, że to bez sensu. A Linkedin jest takim "safe space'em" - nikt im tam nie powie, że to jest głupie - dodaje.
Liczby nie takie obciachowe
Warto dodać, że to bardzo pokaźny "safe space". Globalnie w Linkedinie jest zarejestrowanych 560 milionów użytkowników. Należący od czerwca 2016 roku do Microsoftu serwis, kupiony przez giganta za 26,2 miliarda dolarów. Warto było? Odpowiedź jest niejednoznaczna.
Z jednej strony serwis dalej się rozwija, nie ma również konkurencji w swojej kategorii platform biznesowych, które byłyby tak popularne. Zauważalny jest jednak jego chaotyczny design, konta premium budzą mieszane uczucia, a pasywno-agresywne powiadomienia typu "dodaj mnie do swojej sieci zawodowej" na poczcie budzą moje rozbawienie. Inne serwisy zachęcają mnie, bym kogoś zaakceptował, a Linkedin niemal rozkazuje poszerzanie moich znajomości. Zero luzu.
Czy jednak serwis zasługuje na takiego rodzaju satyrę i krytykę? W końcu nie dzieje się tam nic bulwersującego, a posty tego rodzaju można zaliczyć do kategorii "odrobinę irytujących". Są jednak osoby, które mają już tego dość. A jedną z nich jest Artur Kurasiński, przedsiębiorca i bloger.
- Linkedin jest bardzo pożyteczną platformą i świetnym miejscem do nawiązywania kontaktów – zaczyna przewrotnie w rozmowie z WP Tech. – Problemem jest to, że każda platforma z czasem dojrzewa i odkrywają ją ludzie, którzy pierwotnie nie powinni się tam pojawić. Zaczyna się napływ osób, dla których robienie biznesu oznacza robienie wokół siebie szumu i wzbudzania niepotrzebnej uwagi. Kilka lat temu zaproszenie na Linkedin oznaczało poważną rozmowę, wymianę informacji lub właśnie robienie biznesu. A na chwilę obecną jest tam masa fałszywych profili, które hurtowo dodają ludzi by spamować ich tablice – opisuje.
Jak dodaje Kurasiński, część tych spamerskich kont pochodzi z Indii. To dla niego największy problem, bo wielokrotnie chciał współpracować z osobami z tego kraju, jednak po nawiązaniu kontaktu kończyło się często na otrzymywaniu ofert z zupełnie innej branży niż mojego rozmówcy.
- Linkedin to serwis stricte biznesowy, a nagle wszyscy chcą tam być. Dlatego pojawiają się tam kuriozalne oferty tworzenia stron internetowych za 100 złotych – opisuje przedsiębiorca. - Dodatkowo portal ciągle ma problemy z interfejsem. Przeprowadzenie operacji dodania osoby do kontaktów wymaga czasem sproej gimnastyki. Mam nadzieję, że sam serwis pójdzie w ślady Facebooka i zacznie blokować fałszywe konta i kasować profile tak zwanych "łowców kontaktu". To nieuniknione, jeśli ma ona spełniać swoje cele – podkreśla.
Nietrafione oferty i powolne zmiany
O Linkedin również pozytywnie wypowiada się Szymon Słowik, specjalista ds. marketingu z agencji Takaoto.pro.
- To, co naprawdę cenię w LinkedIn, to możliwość dotarcia do osoby na konkretnym stanowisku w danej firmie, bez potrzeby przechodzenia przez filtr w postaci „Pani Kasi” obsługującej ogólną skrzynkę mailową w firmie – tłumaczy w komentarzu dla WP Tech. - To pomaga nie tylko w procesach sprzedażowych, ale przy organizowaniu wszelkiego rodzaju przedsięwzięć marketingowych, a także chociażby badań i tym podobnych – kontynuuje.
Co wcale nie oznacza, że używanie Linkedina jest usłane tylko i wyłącznie różami i biznesowymi kontaktami.
- Zdecydowaną wadą LinkedIn jest natomiast to, że kanał ten jest często źle wykorzystywany i umożliwia nachalnym sprzedawcom spamowanie użytkowników. Na przykład rok temu dostawałem regularnie zupełnie nietrafione oferty zakupu taniego drewna z Ukrainy – wymienia przykład. - Niewiele się to różni od spamu otrzymywanego drogą mailową, który nie jest ani odpowiednio targetowany, ani personalizowany. Na szczęście serwis walczy z takimi praktykami - chociażby ograniczając liczbę wiadomości inMail, jakie użytkownik może wysłać dziennie do osób, które nie są w gronie jego kontaktów – dodaje.
Nie ma za co demonizować Linkedina. Inaczej sprawa ma się z niektórymi użytkownikami czy postami o zerowej wartości merytorycznej. Irytują też rozkazy do poszerzania grona kontaktów. Te mogą budzić śmiech lub poirytowanie. Od Microsoftu zależy, czy serwis będzie usprawniany i odświeżany, czy podzieli los leżącego trochę odłogiem Skype'a.