Trzeci maja w przedwojennej Polsce. Wielkie święto czy wielka rozróba?
30.04.2019 14:50
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Dla jednych było kolejną okazją, by bić Żyda. Inni narzekali, że to wiejąca nudą hucpa dla elit i popis braku zrozumienia dla oczekiwań mas. Ale zdecydowana większość posłusznie wiwatowała – na widok czołgów, defilad i miłościwie panujących polityków.
„Polska jedno tylko posiada święto narodowe. Sejm uchwalił, by tym świętem był dzień Trzeciego Maja. Naród w dniu tym czci nie rocznicę krwawych przewrotów, bratobójczych walk, lecz zwycięstwa najszlachetniejszych pierwiastków tkwiących w duszy człowieka” – informował podniosły wstępniak „Gazety Pabianickiej”, wydrukowany zaraz obok artykułu W przededniu budowy kanalizacji i wodociągów w Pabianicach. Tekst ukazał się 2 maja 1926 roku. Wtedy rzeczywiście to było jedyne oficjalne święto Polaków.
Dopiero gdy za tydzień z okładem krwawy zamach majowy wyniesie do władzy piłsudczyków, do rangi drugiego – nawet huczniej obchodzonego – święta narodowego urośnie 11 listopada. W pierwszych latach niepodległości rocznica uchwalenia pierwszej konstytucji miała jednak wyłącznie jedną konkurencję – Święto Pracy.
Stu zabitych. Świąteczny prezent od Niemców
Pierwszy maja w całej Europie był dniem nielegalnych pochodów robotniczych, starć z policją, zamieszek, a nawet ulicznych rewolucji. W Polsce też regularnie niósł ze sobą krwawe żniwo. Ulice trzeba było jednak błyskawicznie oczyszczać ze śladów walk. Obchody trzeciomajowe miały dawać dowód siły odrodzonego państwa.
W pierwszych latach trudno było o dobrą atmosferę. Święto ustanowiono oficjalnie już 28 kwietnia 1919 roku, ale minęło ono w cieniu walk o granicę. „Ilustrowany Kuryer Codzienny” z 5 maja informował o zorganizowanej dwa dni wcześniej „wielkiej manifestacji stołecznej Warszawy”, ale też o – „niesłychanej prowokacji Niemców”.
Podczas gdy przedstawiciele władz państwowych przyglądali się rewii wojskowej, dającej dowód „wysokiemu stopniowi pogotowia obronnego Polski”, niemiecka artyleria zbombardowała polską, pograniczną miejscowość Wieruszów. Dziennikarze podawali, że zginęło 14 cywilów, a 60 osób zostało rannych.
„Po półgodzinnym ogniu zjawił się w samochodzie wysłannik niemiecki, który oświadczył, że była to kara (!) za to, że jakoby ktoś z Wieruszowa skradł za granicą konia. Wysłannik zażądał pod grozą dalszego bombardowania 12 koni w zamian za skradzionego lub 60 tysięcy marek okupu” – czytamy na łamach dziennika.
Pobudka bladym świtem
Podobne, dramatyczne doniesienia zajęły całe dwie pierwsze strony gazety. Dopiero na trzeciej opisano szerzej krakowskie obchody, w których mieli okazję wziąć udział reporterzy „Kuryera”.
Salwy armatnie na wiwat już o świcie, „chorągwie o barwach narodowych” wywieszane w oknach, sadzenie „drzewa wolności”. A do tego nabożeństwa, nabożeństwa i jeszcze raz nabożeństwa, od siódmej rano do późnego wieczora. Obchody miały wybitnie religijny charakter.
O odpowiednią ich oprawę zadbała przede wszystkim armia. Przez śródmieście przemaszerowały „przystrojone” oddziały; przygotowano też szczególne atrakcje. „Nad zebranym wielotysięcznym tłumem, który wznosił modły do Boga krążył samolot wojskowy” – podkreślali zachwyceni dziennikarze.
W kolejnych latach obchody w całym kraju stawały się coraz bardziej i bardziej uroczyste. Nie chodziło już tylko o pokaz patriotyzmu, ale przede wszystkim – o zademonstrowanie mocarstwowych ambicji.
„Nowości Ilustrowane” podawały w 1925 roku, że w defiladzie pod hasłem „Naród pod bronią” wzięło udział 14 tysięcy żołnierzy. Przyjmował ją prezydent Stanisław Wojciechowski, oficjalnie nakazujący obywatelom, by było to „święto radości i wesela”. Wieczorem odbył się jeszcze raut dla całej śmietanki towarzyskiej stolicy – tysiąc pięciuset najbardziej zamożnych i wpływowych Polaków bawiło się za zamkniętymi drzwiami Zamku Królewskiego.
W Krakowie dla odmiany przez cały dzień lał ulewny deszcz. W efekcie „uroczystości 3-go Maja ograniczyły się tylko do nabożeństw kościelnych”.
Cyrk, miotacze ognia i pływające czołgi
Rozmach sięgnął zenitu po śmierci Józefa Piłsudskiego, gdy coraz realniejsze stawało się widmo zbrojnej konfrontacji z III Rzeszą lub Związkiem Radzieckim. W 1934 roku „Głos Poranny” podawał z uznaniem, iż obchody okazały się tak huczne i popularne, że aż „9 osób zemdlało na skutek porażenia słonecznego i osłabienia”. Z kolei w 1938 roku dziennik „Orędownik” relacjonował:
W dniu 3 maja odbyły się w Warszawie, na Polu Mokotowskim, wspaniałe pokazy wojskowe (…). [Widzowie zalegali] trybuny, miejsca stojące i wierzchołki pobliskich drzew. Wielkie wrażenie wywołał pokaz ataku piechoty, posługującej się groźnymi miotaczami ognia (…).
Kawaleria i strzelcy popisywali się sprawnością ujeżdżania koni. Popisy te wywołały zachwyt, stały bowiem na granicy karkołomnych popisów cyrkowych. Na ilustracji pośrodku widzimy, jak dzielny kawalerzysta wykonuje efektowne młynki.
Bardzo ciekawe były także pokazy czołgów w akcji. Ilustracja z prawej pokazuje, jak czołg „przechodzi” przez głęboki dół po brzegi wypełniony wodą. Jak obliczają, pokazom tym, dowodzącym sprawności naszej armii, przyglądało się ponad 60 000 osób.
Dziennikarze gazety nie skrywali entuzjazmu. W innym numerze tego samego pisma można wyczytać: „Z tradycji 3 maja czerpiemy najgłębsze nasze wartości, wartości rodzime, wartości polskie. Dlatego zarówno czerwone – ze Wschodu, jak i brunatne – z Zachodu – »święto« 1 maja będzie dla nas zawsze świętem obcym i przejawem sił Polsce wrogich”.
„Orędownik” publikował to wszystko mimo, że przedstawiał się jako „Ilustrowany dziennik narodowy i katolicki”. A tym samym – reprezentował między innymi środowiska, których przedstawiciele marzyli raczej o trzeciomajowym rozlewie krwi, niż o klaskaniu w takt, jaki narzuciły im sanacyjne władze.
Kiepska rocznica czy kiepskie obchody?
Przeciwników święta 3 maja nie brakowało. Dziennikarz wydawanego w Łodzi „Niezależnego organu tygodniowego PRAWDA” wyjaśniał w maju 1926 roku, że jest to rocznica archaiczna i nieprzystająca do bieżących potrzeb. Sugerował, że należałoby świętować raczej świeży sukces – uchwalenie w 1921 roku konstytucji marcowej. Przyznawał wprawdzie, że jest to dokument pełen błędów, rażących uchybień i przeinaczeń. Ale właśnie to miało czynić go sukcesem na miarę polskich możliwości. A nie oderwanym od rzeczywistości symbolem dawno minionych czasów.
Na inny problem związany z narodowymi uroczystościami zwrócił w 1929 roku uwagę „Głos Poranny”. „Nasze święta trzeciomajowe przedstawiają nader smutny obraz. Rokrocznie nie odbiegają one od utartego szablonu i czynią raczej wrażenie jakiejś przedwojennej galówki, aniżeli Święta Narodowego w wolnej, demokratycznej Rzeczypospolitej Polskiej o republikańskim ustroju” – wyjaśniano.
Redakcja zwracała uwagę, że pochody są śmiertelnie nudne i monotonne, a „wszystko zorganizowane jest w taki sposób, aby przytłumić wszelkie przejawy radości wśród zgromadzonych widzów”. Prawdziwe atrakcje rezerwowano dla przedstawicieli elit. Dla wybrańców, odgradzających się „od plebsu murem z cegieł… lub z policji”.
Świąteczne lanie po mordzie
Ochronne kordony tak naprawdę nikogo jednak nie dziwiły. Nawet radosne i beztroskie święto 3 maja niejednokrotnie stawało się tłem dla brutalnych zajść. Kiedy w 1934 roku w Łodzi środowiskom endeckim odmówiono prawa do zorganizowania własnego pochodu, nacjonalistyczne bojówki przystąpiły do organizowania ulicznych burd.
Jak podawał „Głos Poranny”, „członkowie stronnictwa narodowego” napastowali przechodniów o semickich rysach i wybijali okna w żydowskich kamienicach. Bandy wyrostków wdzierały się nawet do domów, bijąc przypadkowych ludzi i demolując lokale.
Do ekscesów z udziałem endeków doszło także podczas mszy w łódzkiej katedrze. Akurat gdy proboszcz w towarzystwie biskupa przystąpił do wygłaszania homilii, do świątyni wpadła „bezkarna chuliganeria”, wydająca „prowokujące okrzyki” i rzucająca „,karczemne wyzwiska”.
Grupę nacjonalistów aresztowano i postawiono przed sądem. Najgłośniej bronił ich wspomniany już dziennik „Orędownik”.
Mury z cegieł i z policji
Jeszcze zacieklejsze okazywały się zajścia w małych miejscowościach. „W dniu 3 maja o godzinie 14:30 w Łasku przy ulicy Kilińskiego pomiędzy grupą Żydów a grupą chrześcijan wywiązała się bójka, w wyniku której jeden z uczestników (…) został dotkliwie poturbowany. W związku z tym zebrał się większy tłum, który ruszył w kierunku domów, gdzie ukryli się sprawcy zajścia. Mimo natychmiastowej interwencji policji, udało się napierającemu tłumowi wybić kamieniami szyby w oknach wymienionych domów” – podawał „Głos Poranny”.
Do podobnych ekscesów dochodziło każdego kolejnego roku, w całym kraju. Przykładowo w Tomaszowie, w 1938 roku, aresztowano cała grupę narodowców napadających na „spokojnie przechadzających ulicą obywateli”. A to był przecież tylko wierzchołek góry lodowej.
W 1937 roku w Łodzi doszło do głośnych protestów, kiedy żydowski fabrykant zwolnił jedną z pracownic „za to, że w święto 3 Maja maszerowała w szeregach Stronnictwa Narodowego”. Rok wcześniej „Ilustrowana Republika” podawała, że wśród endeków powstają projekty zorganizowania na 3 maja nowej „rewolucji narodowej”… Podobnych historii były setki. Wiwat Trzeci Maj?
Zainteresował Cię artykuł? Na łamach portalu CiekawostkiHistoryczne.pl przeczytasz również o najbardziej bezczelnych oszustwach przedwojennych sklepikarzy
Historia przedwojennej Polska bez lukru w książce Aleksandry Zaprutko-Janickiej pt. „Dwudziestolecie od kuchni”. Kliknij i kup z rabatem w księgarni wydawcy
Kamil Janicki - Redaktor naczelny "Ciekawostek historycznych". Historyk, publicysta i pisarz. Autor książek wydanych w łącznym nakładzie ponad 200 000 egzemplarzy, w tym bestsellerowych “Pierwszych dam II Rzeczpospolitej”, “Żelaznych dam” i "Epoki hipokryzji". W listopadzie 2018 roku ukazała się jego najnowsza książka: "Niepokorne damy". Prowadzi też kanał "Wielka Historia" na Youtubie.