To nie woda zabija, a brak wyobraźni. Wielu tragedii można było uniknąć
Bałtyk jest niezwykle niebezpiecznym morzem. Jednak kilkaset osób rocznie, które na zawsze znika w zimnych wodach akwenu, to ofiary nie tylko prądów wstecznych i martwych fal. Najczęściej główny winowajcą jest brak rozsądku i bagatelizowanie ostrzeżeń.
W ciągu ostatnich kilku lat liczba utonięć w Polsce waha się w okolicach 450-500 i systematycznie spada od 2013, kiedy utonęło 760 osób. To świetny wynik w porównaniu np. do Rosji, gdzie rocznie tonie 10 tysięcy osób! Jednak wcale nie mamy się z czego cieszyć, bo większości utonięć można by bardzo łatwo zapobiec.
- Gdy ludzie widzą czerwoną flagę na kąpielisku, to odchodzą sto metrów dalej i wchodzą do wody poza rewirem ratowników - mówi w rozmowie z WP Tech Jarosław Radtke, ratownik z wieloletnim stażem na bałtyckich plażach. - To zupełnie bez sensu, bo przecież czerwona flaga nie oznacza, że nie można wchodzić do wody na kąpielisku tylko, że jest na tyle niebezpiecznie, że kąpiel może skończyć się utonięciem.
Do wody za wszelką cenę!
Niestety osób, które za wszelką cenę chcą się wykąpać, niezależnie od warunków na polskich plażach, nie brakuje. Nie odstraszają ich ani czerwone flagi, ani uwagi i nakazy ratowników.
- Pamiętam dokładnie sytuację z 2013 roku, gdy jeden plażowicz nie chciał wyjść z wody pomimo czerwonej flagi - mówi Jarosław Radtke. - Trzech ratowników wyciągnęło go na siłę. Następnego dnia ratownicy weszli z nim do wody i gwizdali mu gwizdkami do ucha aż sam wyszedł. Cała plaża się z niego śmiała, nawet jego żona. Trzeciego dnia poszedł się kąpać tam gdzie ratowników nie było. Utonął.
Bałtyk jest niezwykle niebezpieczny
Jarosław Radtke, który jest prezesem Puckiego WOPR-u i wiceprezesem pogotowia w województwie pomorskim, które strzeże najniebezpieczniejszych plaż w Polsce mówi mi, że Polacy podchodzą z niezwykłą lekkością i frywolnością do zagrożeń nad Bałtykiem. Niczym przysłowiowi lotnicy latający na drzwiach od stodoły czy ułani atakujący czołgi z szablami, polscy plażowicze są przekonani, że nic im się nie stanie. Bałtyk niestety weryfikuje to przekonanie bezlitośnie. Nasze polskie morze jest bowiem niezwykle niebezpieczne.
Składa się na to kilka czynników. Jednym z nich jest nieprzewidywalna pogoda i sztormy, po których powstają martwe fale, tworzące głębinowe prądy wsteczne przy brzegu.
- Taka fala może pociągnąć po dnie kilkadziesiąt metrów dorosłego człowieka - mówi ratownik. - Nawet doświadczony pływak będzie miał problemy z tym, żeby się wyrwać z takiego prądu. Dla dziecka czy plażowicza po kilku piwach to często pułapka bez wyjścia.
Na polskich plażach zagrożeniem są też falochrony, chroniące brzegi gwiazdobloki czy betonowe nadbrzeża chroniące np. wejścia do portów. Przy nich, ale nie tylko tam, często tworzą się tzw. prądy rozrywające. Woda, która wlewa się na plaże razem z falami musi z niej jakoś wrócić, wtedy powstaje właśnie prąd rozrywający, który może pociągnąć ze sobą nieuważnego człowieka.
Silny wiatr wschodni
Jeszcze inne zagrożenie pojawia się, gdy nad Bałtykiem przez dłuższy czas wieje silny wiatr wschodni. Masy ciepłej wody przesuwają się wtedy na zachód, a ich miejsce zajmuje zimna woda z głębin. Mimo wysokiej temperatury powietrza, taka woda może mieć na kąpieliskach zaledwie 10 stopni, a przy dużej różnicy łatwo o szok termiczny. Większości tragicznych wypadków dałoby się jednak uniknąć, gdyby plażowicze po prostu włączyli myślenie.
- Niestety ratownicy nie są w stanie upilnować wszystkich turystów - mówi Jarosław Radtke. - To oni sami muszą przede wszystkim dbać o własne bezpieczeństwo. Z tym jest jednak kiepsko, a teraz oprócz samej wody dochodzę inne zagrożenia. Od lat obserwuję jak wygląda picie alkoholu na plaży. 40 lat temu ludzi pili tak mało, że otwierane piwo można było usłyszeć ze 100 metrów. Dziś nie ma możliwości, aby wypoczywać na plaży bez alkoholu. Piją wszyscy.
Plaga smartfonów na plażach
Innym, zupełnie nowym niebezpieczeństwem są smartfony. Oczywiście nie same w sobie, chodzi o sposób, w jaki są użytkowane. Plażowicze, tak jak na co dzień w domu i w pracy, tak i na plaży, nie odklejają od nich wzroku.
- Częstym widokiem jest rodzic z piwem w jednym ręku i smartfonem w drugim - mówi doświadczony ratownik. - Brakuje trzeciej ręki i trzeciego oka, żeby spojrzeć czasem na dziecko. Zaledwie kilka dni temu przez godzinę szukaliśmy rodziców dwulatka, którzy go nie upilnowali, a nie był to wcale odosobniony przypadek.
"To źle pojęta wolność"
Wiceprezes puckiego WOPR-u dodaje, że jego zdaniem Polacy na wakacjach zachłysnęli się źle pojmowaną wolnością. Co sił pędzą z miast nad morze, aby tylko szybciej położyć się na plaży, wypić kilka piw i wejść dowody niezależnie od warunków. Czekać nie mogą, bo przecież zaraz urlop się skończy, a oni nie po to przyjeżdżali nad morze, żeby się nie wykąpać. Czerwone flagi i przestrogi ratowników mają za nic, bo sami przecież wiedzą lepiej.
Niestety doroczne statystki utonięć pokazują, że wcale nie wiedzą lepiej, a woda to żywioł, który nie wybacza.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.